– Płyniemy za wolno! – wrzeszczy mi Iker do ucha, próbując przekrzyczeć burzę.
Kiwam głową, mocniej zaciskając zęby, gdy silny podmuch wiatru spycha statek w stronę portu, przez co koło sterowe również obraca się w tym kierunku.
– Wiem – odkrzykuję. – Ale nic nie możemy na to poradzić, chyba że… – Wskazuję brodą na jego ukochany statek, prezent od ojca.
Iker kiwa głową w odpowiedzi na moją sugestię.
– Nik! – krzyczy ponad smagającym skórę wiatrem i rozszalałymi falami. – Mój szkuner! Pomóż mi go odwiązać!
Jakimś cudem Nikowi udaje się go usłyszeć i natychmiast zaczyna iść ku lewej burcie, gdzie łódź Ikera spowalnia tempo statku.
Kolejna fala atakuje parowiec i spycha nas na prawą burtę. Moje buty ślizgają się po drewnianej powierzchni, lecz udaje mi się utrzymać kurs, stabilizując koło własnym ciężarem ciała. Na głównym pokładzie Nik właśnie dotarł do poręczy przy lewej burcie. Oplata ją jedną ręką, żeby nie stracić równowagi, a drugą próbuje rozplątać mój węzeł. Iker rusza mu z pomocą.
Statkiem znów szarpie, a ja zamykam oczy, błagając w duchu, by zbliżyć się do lądu. Gdy znów je otwieram, prawdopodobnie znajdujemy się bliżej Havnestadu, ale tylko o kilka stóp. Obracam głowę i widzę, że Nikowi już prawie udało się poradzić sobie z węzłem.
Grzywa fali przedostaje się na pokład, całkowicie mocząc Nika. Potrząsa głową, a jego falowane włosy zaczesują się na jedną stronę. Szybko odzyskuje równowagę i ponownie wraca do rozplątywania węzła, choć śliska poręcz i nowe deski podłogowe wcale nie ułatwiają mu zadania. Ostatnie pociągnięcie i węzeł jest rozwiązany, a lina zsuwa się z pokładu. Nik, dużo silniejszy niż na to wygląda, trzyma się mocno balustrady, gdy środek ciężkości statku ulega zmianie dzięki pozbyciu się ciężaru żaglowca Ikera.
– Jeszcze trzysta jardów do królewskiego doku! – krzyczy Iker, wracając do koła. Przenoszę wzrok z Nika na ląd. Latarnia, której rozświetlona górna część widnieje tuż pod gęstą strzechą chmur, rzeczywiście zbliża się do nas szybciej.
Lecz nie tak szybko jak kolejna fala, która uderza w statek.
Ściana wody, równie czarna co rozciągające się nad nami niebo, całą swoją siłą rozpłaszcza się na lewym brzegu statku, posyłając Nika na kolana. Krzyczę do niego, by nie wstawał – bycie w niższym środku ciężkości jest bezpieczniejsze – lecz mój głos zostaje pochłonięty przez burzę.
Wstaje.
Niebo przecina błyskawica.
Statek się przechyla, popchnięty ciężarem fali, i zrzuca Nika prosto do zimnej głębi.
Rozdział 4
– NIK!
Wykrzykuję jego imię najgłośniej, jak potrafię. Statek stabilizuje się, lecz na pokładzie nie ma śladu po Niku. W miejscu, gdzie wcześniej stał, jest tylko morska piana i mokre deski.
– Nik! – wołam go i puszczam koło, po czym mijam Ikera i pędzę w kierunku głównego pokładu.
Moje ciało nie nadąża za myślami, w głowie mam chaos i nie zważam na wiatr, na deszcz, ani na Ikera.
Nie.
Nie ODBIERZESZ mi go.
Te twoje syreny będą musiały sobie zabrać kogoś innego.
Nik jest mój.
– Evie! – wrzeszczy Iker. – Nie! Wracaj! To nie…
Rozdział 5
Nie wierzę w syreny. Nie wierzę. To tylko postacie z legend, o których ciocia Hansa opowiada po to, żeby powstrzymać dzieci przed robieniem głupot. Jeśli dotkniesz tego rozgrzanego garnka… jeśli zjesz całe to ciasto… jeśli ukradniesz ten cukierek… przypłynie syrena i cię porwie. My, dzieci morza, jesteśmy przesądne, ale nie łatwowierne.
Syreny nie istnieją.
Ale wiem, co widziałam. Wiem, kogo widziałam.
Z kolei Nik wydaje się nie pamiętać zbyt wiele. Myśli, że to ja go uratowałam. Myśli, że to ja mu śpiewałam.
Od tamtego wydarzenia minęła już ponad doba, a ja wciąż mu nie powiedziałam, że jeśli w to wszystko wierzy, to prawdopodobnie stracił rozum. Głównie dlatego, że nie jestem pewna, co właściwie widziałam. Żadna z tych rzeczy nie ma sensu.
Nie, nie wierzę w syreny.
Ale z pewnością wierzę w siłę przyjaźni – bardziej niż czegokolwiek innego.
Anna też w nią wierzyła.
I Nik również w nią wierzy.
Iker… nie wiem, co sądzić o Ikerze, który stoi teraz dokładnie przede mną na królewskim doku, a za nami czeka na niego wynajęta załoga oraz statek.
– Chodź… morze wzywa. – Iker odgarnia mi kilka kosmyków z twarzy i osłania dłonią ucho, jakby chciał wytężyć mój słuch, bym usłyszała starożytny głos oceanu. Następnie pochyla się, policzkiem muskając mój własny, i dotyka ustami skóry, szepcząc:
– Evelynnnnn.
Jego entuzjazm sprawia, że moje serce przyśpiesza. Chciałabym płynąć razem z Ikerem, ale ojciec również wypływa w rejs i nie chce, żebym znajdowała się w tym samym czasie na pokładzie innego statku. Jest przesądny do szpiku kości, nieważne, że chodzi tu tylko o krótką wycieczkę na Jutlandię i z powrotem, przed Wigilią Świętego Jana oraz rozpoczęciem Festiwalu Lithasblot. Iker jest podekscytowany możliwością zobaczenia ogromnego wieloryba – tak wielkiego, że przez kilka tygodni cała Zatoka Rigeby miałaby co jeść i czym handlować. Nie podoba mi się to, ale wiem, że Iker musi wypłynąć na tę wyprawę – okres polowań nie czeka na nikogo, nawet na księcia.
– Bardzo przepraszam za to rozczarowanie – mówię zgodnie z prawdą. Czas, jaki z nim spędziłam, był jak dotąd dziwnie magiczny, mimo że nie robiliśmy nic oprócz przebywania z powracającym do zdrowia Nikiem i opowiadania mu różnych historii, żeby poprawić mu humor.
– Za późno, morze już jest rozczarowane. W trakcie burzy pokazałaś wszystkim, co potrafisz. Bogini potrzebuje właśnie takiego żeglarza jak ty. – W jego oczach widać błysk, lecz wyraz twarzy ma poważny. Nawet wrażliwy, choć jeszcze niedawno trudno by mi było to sobie wyobrazić. Ale nie mam zamiaru – nie mogę – pozwolić sobie na myśl, że tak naprawdę to on mnie potrzebuje, a nie morze. Rzeczywistość nie funkcjonuje w ten sposób.
– Morze będzie musiało poczekać.
– I ja również. – Nagle pochyla się, żeby złożyć na moich ustach pocałunek równie głęboki co pokryte lodem wody i, mimo że to już drugi raz, wciąż nie mogę otrząsnąć się z szoku.
– Nie musisz płynąć – mówię cicho i niezbyt wyraźnie, kiedy już się od siebie odsuwamy.
– Co mówiłaś? – pyta, udając, że mnie nie usłyszał. – Nie musisz zostawać?
Zamyka moją dłoń w swoich i zaczyna ciągnąć mnie w kierunku statku, gdzie załoga czeka na jego instrukcje. – Wybornie, to w drogę… ty idziesz na koło, a ja w tym czasie będę sobie sączyć porto i wypatrywać wieloryba.
Śmieję się i pozwalam się zaciągnąć na kładkę, choć to i tak za daleko. Prawda jest taka, że nie wierzę w przesądy swojego ojca, lecz to nie zmienia faktu, że nie mam własnych. Nik wciąż wraca do siebie. Nie mogę płynąć. Co jeśli coś mu się stanie podczas mojej nieobecności?
Nie,