– Brenna bjartr aldrnari. Brenna bjartr aldrari. Pakka Glöð.
Płomień zaczyna emitować trzykrotnie więcej światła.
To drobne zaklęcie – tak drobne, że prawdopodobnie mogłabym go użyć na oczach wszystkich gości. Jednak tutaj nawet za coś tak przeciętnego jak zaklęcie wzmacniające płomień mogłabym znaleźć się w tarapatach.
Jeszcze rok temu z rozkazu Øldenburgów kobiety palono na stosach za dużo mniejsze przewinienia.
Tak samo jak moich krewnych.
A to oznacza, że są rzeczy, których Nik i Iker nigdy nie mogą się o mnie dowiedzieć.
Poza tym dzisiejszego wieczoru już raz podjęłam ryzyko, kiedy po cichu sprawiłam, że ciasto Malviny zaczęło pęcznieć. Nie robiłam czegoś takiego, odkąd byłam dzieckiem, ale zadziałało. Niemniej jednak prawdopodobnie wciąż igram z losem, jawnie wzmacniając płomień świeczki, a nigdy nie miałam za wiele szczęścia w życiu.
Teraz, gdy zasięg rzucanego przez świeczkę światła jest wystarczający, z łatwością pokonuję ogromną przestrzeń i idę w stronę bulaju wychodzącego na prawą burtę statku. Pod nim stoją dwa krzesła oraz stolik z namalowaną na nim szachownicą.
Wcześniej widziałam, jak Nik schował zapas świeczek do jednej z szuflad stolika. Nie żeby jego ojciec nigdy by się o tym nie dowiedział – kłamstwo nigdy nie pasowało do jego królewskiego wizerunku – po prostu nie chciał obciążać pracowników portu kolejnymi obowiązkami.
Biorę do ręki świeczki i zapałki, podnoszę lampion i odwracam się w kierunku drzwi, ale nagle kątem oka zauważam w ciemności dwa jasne, biało-błękitne punkty. Obracam się ponownie do bulaju, przez który pada nikła smuga światła.
Moje serce zamiera, gdy uświadamiam sobie, że nie znam żadnej ryby o takim ubarwieniu.
Ubarwieniu, które wygląda jak ludzkie oczy.
Czując, jak płuca palą mnie z braku powietrza, podnoszę lampion wyżej i próbuję przypomnieć sobie twarz każdego z gości, ale jestem pewna, że wszyscy znajdowali się na pokładzie, kiedy schodziłam na dół.
Gdy światło dociera do grubego szkła, widzę za nim parę znajomych, niebieskich oczu, połyskującą skórę, burzę jasnych włosów, których kolor jest nieco ciemniejszy przez wodę, oraz usta otwarte w wyrazie zdziwienia.
– Anna?
Jednak w chwili, gdy wymawiam jej imię, czując na sobie wilgoć unoszącego się w kajucie powietrza, twarz znika, a ja stoję i wpatruję się oszołomiona w morski błękit.
Moje płuca znów zaczynają pracować i gwałtownie zaczerpuję powietrza, po czym dopadam do kolejnego bulaju i zdyszanym głosem ponownie ją wołam, lecz ani w tym, ani w kolejnych dwóch nie widzę jej pięknej twarzy.
Stoję pośrodku wielkiej, królewskiej kajuty, czując, jak serce mi łomocze i płuca płoną z uprzedniego braku powietrza, a z ust wydobywa się ciężkie westchnienie. W moich oczach zaczynają się zbierać łzy, kiedy uświadamiam sobie, że mimo braterskiej przyjaźni Nika i nowoodkrytymi uczuciami Ikera, wciąż jestem zwykłą córką rybaka.
Samotną córką rybaka, która chciałaby odzyskać ukochaną przyjaciółkę. Która bardzo chciałaby wierzyć, że widzi duchy.
Wierzyć ze wszystkich sił, że traci rozum.
Rozdział 3
Wycieram oczy nadgarstkiem, wciąż ściskając w dłoni świeczki i zapałki. Biorę kilka głębokich oddechów i nakazuję sobie iść do drzwi, i wejść po schodach; nogi mam ciężkie jak z ołowiu.
– Miła dama przyniosła świeczki! – krzyczy Nik w chwili, gdy mnie zauważa, a jego głos częściowo dopasowuje się do melodii, którą właśnie gra na gitarze.
– I zapałki, mój książę – odpowiadam automatycznie głosem spokojniejszym, niż się spodziewałam.
– Moja droga Evie, zawsze ratujesz swojego księcia przed jego własnym brakiem przezorności.
– Ktoś musi, kuzynie. – Śmieje się Iker, wstając z ławki, podczas gdy Malvina pośpiesznie zabiera mi z rąk rzeczy, które przyniosłam. Natychmiast ustawia się za Nikiem i zaczyna przebijać nieskazitelną powierzchnię pomady końcami świeczek. Nie usłyszałam od niej żadnego słowa podziękowania, a wiem, że gdyby ktoś inny znajdował się na moim miejscu, jej maniery by tego wymagały.
Nik zaczyna śpiewać piosenkę, zanim Malvina kończy zapalać świeczki. Jego głos unosi się ponad mamrotaniem gości i nawet barytonem Ikera. Ja robię to, co zwykle, czyli samym ruchem warg bezgłośnie śledzę słowa – pasja do śpiewania opuściła mnie w dniu, gdy straciłam Annę. Według cioci Hansy miałam szczęście, że morze zabrało tylko ją. Nik z zamkniętymi oczami siedzi tyłem do ciasta, a skaczące za nim płomyki poruszają się w rytm silnego wiatru docierającego od strony Cieśniny Sund.
Przenoszę wzrok na majaczący w oddali mrok. Tuż za naszym polem widzenia błękit oceanu zmienia się w głęboką czerń, a wiszące nad nim poszarpane chmury suną ku nam w zawrotnym tempie.
– Iker – szepczę.
– … Hun skal leve højt hurra… – Nik kończy ostatni wers tradycyjnej urodzinowej przyśpiewki i odwraca się, żeby zdmuchnąć świeczki, po czym otwiera oczy w chwili, gdy z plaży zostają wystrzelone pierwsze fajerwerki. Niebo szybko przecinają biało-czerwone strumienie światła, rzucając blask na znajdujący się poniżej Havnestad i otaczający go łańcuch górski.
– Iker – powtarzam, wciąż śledząc wzrokiem ruch chmur. Odwraca się, wciąż obejmując mnie ramieniem w talii, a ja wskazuję na zbliżającą się burzę, gdy nagle pnącze błyskawicy uderza w taflę wody, zaraz przy przystani.
W jednej chwili wracam do rzeczywistości i szacuję odległość między ścianą deszczu a statkiem.
– Burza! – krzyczy Iker, a końcówka słowa zostaje zagłuszona przez grzmot. – Wszyscy pod pokład! Szybko!
Ale oczywiście ludzka ciekawość jest silniejsza niż rozsądek i goście odwracają się w kierunku burzy, zamiast od niej uciekać. Razem z Ikerem i Nikiem ruszamy się z miejsc w chwili, gdy pierwsze ciężkie krople rozpryskują się na pokładzie.
Nik zaczyna kierować ludzi pod pokład. Iker dopada do koła sterowego, by skierować statek w stronę przystani, po tym jak kazał poprzedniemu sternikowi – węglarzowi – zejść na dół i napełnić silnik parowy.
Deszcz wzbiera na sile, gdy wchodzę po schodach na dziobnicę i chwytam się kurczowo balustrady. Nie mogę otwarcie użyć magii, żeby powstrzymać burzę, dlatego dziękuję bogom, że wychowałam się blisko morza i jestem córką rybaka. W żaden sposób nie czuję się bezsilna.
Burza rozbrzmiewa tuż nad naszymi głowami. Świeczki z tortu i otaczające statek lampiony już dawno porwał wiatr, a ja z ulgą witam kolejny błysk pioruna, który rozświetla rozgrywającą się wokół mnie scenę.
Iker ustawia statek w prawidłowym kierunku, twardo stawiając stopy na pokładzie i napinając mięśnie z wysiłku.
Nik z trudem wspina się po schodach po wcześniejszym zabarykadowaniu drzwi prowadzących do kajuty kapitana. Jego korona z ćwiartek cytryn już dawno stała się przysmakiem dla szalejącego morza.
Ciasto leży zrujnowane na pokładzie, podczas gdy wiatr szarpie statkiem w kierunku prawej burty.
Powietrze przecina kolejny grzmot, a ja docieram do Ikera i pomagam mu utrzymać koło. Iker jest wystarczająco silny, by kierować nim samodzielnie, lecz lina łodzi zauważalnie się napina, kiedy pomagam mu odzyskać