Powiedz mi to szeptem. Kerry Anne King. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Kerry Anne King
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Контркультура
Год издания: 0
isbn: 9788381780148
Скачать книгу
pod dziewięćset jedenaście. Rozumiem, że pańska żona jest chora.

      Staruszek ma pusty wzrok. Mruga, po czym odwraca się i poklepuje rękę kobiety.

      – Wszystko w porządku, Leah – szepcze. – Nie pozwolę im cię zabrać.

      Cara, nowa sanitariuszka, dziesięć lat młodsza od Tony’ego, unosi pytająco brwi, czekając na wskazówki. Tony bierze głęboki oddech i od razu tego żałuje. W pokoju unosi się nieprzyjemny zapach. W postawionym przy łóżku koszu znajdują się brudne ręczniki, a z kosza na śmieci wystają pieluchomajtkami dla dorosłych.

      – Wszystko w porządku – powtarza starzec. Wolną dłonią przeczesuje włosy, a potem przeciera oczy. – Ona umiera. Tutaj. To tutaj chce umrzeć.

      – Jak długo jest chora? – pyta Tony, zbliżając się do łóżka.

      Starzec podąża za nim wzrokiem, poruszając bezgłośnie ustami, jakby liczył.

      – Nie wiem – mówi. – Straciłem rachubę. Ile to już dni, Leah?

      Kobieta w łóżku najwyraźniej nie ma zamiaru odpowiadać. Jej chrapliwy oddech zatrzymuje się na chwilę, jakby słuchała, czekała. Po chwili znów zaczyna ciężko oddychać.

      – Proszę pana – mówi Tony. – Czy posiada pan testament życia żony? Czy pańska żona spisała swoje życzenia dotyczące woli pacjenta?

      Twarz starca się rozjaśnia. Po raz pierwszy jego oczy wydają się być skupione.

      – Tak. Tak, to jest to. Jak mogłem o tym zapomnieć? Spisała coś takiego. Oboje to podpisaliśmy.

      Słysząc to, Tony czuje gorącą jak słońce ulgę. Może ta kobieta nie została uderzona, a potem pozostawiona sama sobie. Może ma raka lub jakąś inną nieuleczalną chorobę. Jeśli spisała swoje życzenia dotyczące woli pacjenta, to ten zagubiony, stary człowiek jest dokładnie tym, na kogo wygląda, czyli kochającym mężem czuwającym przy żonie w jej ostatnich godzinach życia.

      Niestety ulga zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.

      – Nie wiem, gdzie to schowała – bełkocze starzec. – Powiedziała mi. Nie pamiętam. Szukałem i szukałem…

      – Może coś jest na drzwiach lodówki – stwierdza Cara, znikając w korytarzu. Lodówka to powszechne miejsce do zostawiania przez ludzi różnych informacji, nawet testamentu życia. Tony zdążył już rzucić na nią okiem, kiedy przechodził wcześniej przez dom: magnesy na lodówkę, zdjęcia. Nic, co wyglądałoby na testament.

      Po chwili słychać dźwięk syren, który nieco uspokaja Tony’ego. To gliniarze.

      Nigdy nie zapomni dnia, w którym pomagał reanimować kobietę, aby potem odkryć, że jest pacjentką hospicjum umierającą na raka. Jeśli nie uda się odnaleźć testamentu życia Leah, policjanci pomogą zadecydować, co należy z nią zrobić.

      – Szukałem. – Starszy mężczyzna zaczyna drżeć. – Zajrzałem wszędzie, gdzie tylko się da. I nic.

      – Czy jest ktoś, do kogo moglibyśmy zadzwonić? Może pańska córka? Maisey, prawda?

      Tony powoli podnosi rękę, tak żeby nie szturchnąć staruszka, po czym kładzie ją na czole kobiety. Jej skóra jest sucha oraz rozpalona od gorączki.

      – Nie dotykaj jej. Nie powinieneś jej dotykać. To nie jest przewidziane w planie.

      – Nigdzie jej nie zabieram – uspokaja Tony. – Sprawdzam tylko. – Wsuwa dłoń pod tył głowy kobiety, znajduje obrzęk, skaleczenie, posklejane od krwi włosy. – Jak się pan nazywa?

      – Walter Addington.

      – Panie Walterze, pani Leah jest poważnie chora. Musi nam pan pozwolić zabrać ją do szpitala…

      – Żadnego testamentu. Tylko numer telefonu córki. – Przerywa mu głos Cary.

      Ciężkie kroki sygnalizują przybycie policjanta. Na widok Mendeza stojącego w progu, Tony czuje ulgę. Mendez to dobry gliniarz.

      – Co my tutaj mamy?

      – Odwodnienie, rana głowy. Nie byliśmy w stanie tego ocenić dokładniej. Pan Addington twierdzi, że jego żona spisała testament życia i chce umrzeć w domu.

      Tony obserwuje, jak policjant próbuje złożyć te informacje w jedną całość. Starzec, nieogolony i zagubiony. Nieprzytomna kobieta w łóżku. Brudne, śmierdzące ręczniki w koszu. Szklanka wody z łyżeczką na nocnym stoliku.

      – Co się stało, panie Addington? W kuchni jest krew. I na pańskim ubraniu również. Jest zaschnięta, być może nawet sprzed kilku dni. Czy może pan to wyjaśnić?

      – Upadła – tłumaczy Walter. – Uderzyła się w głowę. Przyprowadziłem ją tutaj, żeby odpoczęła, ale nie chce się obudzić. – Bardzo delikatnie potrząsa ramieniem żony. – Leah, obudź się. Powiedz im.

      – Wystarczy już tego – oświadcza funkcjonariusz. – Zabierzcie ją do szpitala. Panie Addington, pójdzie pan ze mną.

      – Nie! – protestuje. – Nie możecie tego zrobić. Ona nie chce nigdzie jechać. – Pochyla się nad łóżkiem, zasłaniając ciało żony. – Obiecałem.

      Na myśl o całej tej pogmatwanej sprawie Tony czuje mdłości. Może powinien znaleźć inną pracę? Taką, która pozwoli mu spokojnie żyć i nie wpadać w rozpacz.

      – Zapraszam do radiowozu, panie Addington – kontynuuje Mendez najwyraźniej nieporuszony. – Niech pan tego nie utrudnia.

      Starzec opiera się, ale policjant chwyta go za ramię z taką łatwością, jakby był dzieckiem.

      – Jeśli będę musiał pana aresztować, to nie będzie pan mógł odwiedzić żony w szpitalu.

      – Nie mogę… Nie możesz… – Walter stawia opór, ale w pewnym momencie w końcu odpuszcza. Mendez wypycha go z pokoju.

      Tony z Carą biorą się w garść, jak na zsynchronizowaną drużynę przystało. EKG. Ciśnienie krwi. Cara podłącza kroplówkę, co nie jest łatwe, biorąc pod uwagę stan pacjentki. Po kliku minutach kładą kobietę na nosze, po czym zabierają ją do karetki. Walter, widząc to, krzyczy:

      – Niech pan mnie wysłucha! Nie chciała tego! Nie chciałaby tego! Proszę, musi mnie pan wysłuchać…

      Te słowa, ta desperacja w głosie starszego mężczyzny wpełzają pod skórę Tony’ego – cóż za paskudny, okropny i zakręcony bałagan. Jedynym pocieszeniem jest fakt, że wyszedł już z tego domu. Odwiezie Leah Addington do szpitala, a potem odejdzie. Chociaż niepokój oraz jego własne traumatyczne wspomnienia i tak nie dadzą mu spokoju.

      Rozdział czwarty

      Zgodnie z radą Elle, czekam z zadzwonieniem do Grega aż do momentu, kiedy znajdziemy się na lotnisku. Łatwiej poprosić o przebaczenie niż pozwolenie. Przez to, że przeszłyśmy już przez kontrolę bezpieczeństwa i czekamy przy naszej bramce, niewiele może zrobić poza wyrzutami czy obarczeniem mnie winą.

      Odbiera Linda, brzmi na wyczerpaną. Słyszę w słuchawce płaczące dziecko i zastanawiam się, jak Greg dostosowuje się do tego nieoczekiwanego intruza w swoim doskonale uporządkowanym życiu.

      – Maisey – odzywa się kobieta. – Wszystko dobrze z Elle?

      – Tak, wszystko w jak najlepszym porządku. Muszę porozmawiać z Gregiem.

      – Jesteś pewna? Miał ciężki dzień. Nie lubię mu przeszkadzać.

      – To ważne, Lindo. Proszę.

      Słyszę westchnienie.

      – W porządku. Poszukam go. Greg? Greg! Dzwoni Maisey. Nie, nie mam pojęcia, czego chce.

      – Mówiłaś,