– Kto kładzie takie kafelki na podłodze? – pytam. – To jest szkaradne.
– Mamo. – Głos Elle, wypełniony niepokojem i frustracją, przyciąga moją uwagę. Teraz, kiedy siedzę, jest ode mnie wyższa. Nie powinnam patrzeć na nią z tej perspektywy, która zmienia kontury jej twarzy i sprawia, że wygląda na starszą.
Jeśli wypowiem jedno z tych słów na głos, sprawię, że to, co powiedział Mendez, stanie się prawdą. Potrzebuję jeszcze kilku minut, trochę więcej czasu, żeby posiedzieć w moim wygodnym kokonie zaprzeczenia, ale córka mi na to nie pozwoli. Więc mówię jej. Nie mówię wszystkiego. Tylko część, tę część, o której jestem w stanie rozmawiać.
– Babcia jest w szpitalu. To coś poważnego. Muszę pojechać pomóc dziadkowi.
To przeformułowanie stulecia. Elle jest zbyt mądra, aby kupić moją historyjkę.
– Rozmawiałaś z policją.
– Dziadek jest trochę… zmieszany. Chcą umieścić go na oddziale psychiatrycznym. A może nawet w więzieniu.
Irracjonalny śmiech pojawia się na wyobrażenie taty w więzieniu. Wątpię, czy mój ojciec kiedykolwiek poniósł większą karę niż mandat za niezapłacenie biletu parkingowego.
– Przerażasz mnie – mówi Elle.
Jej głos brzmi, jakby był oddalony, ale te słowa są kluczem do jakiejś siły znajdującej się w moim sercu. Jestem rodzicem. To ja jestem odpowiedzialna.
– Przepraszam. Nie bój się. – Obejmuję ją, po czym opieram głowę na jej piersi. Unieruchamia mnie, dzięki czemu udaje mi się wziąć kilka głębszych oddechów, które są przerywane dziwnymi wspomnieniami i strachem.
– Muszę zarezerwować lot. Będziesz musiała zostać z ojcem…
– Nie ma mowy.
– Elle.
– Lecę z tobą.
– Nie możesz. Masz szkołę.
Wzrusza ramionami.
– Mogę nadrobić tydzień w, powiedzmy, jeden dzień. Wiesz, że jestem w stanie to zrobić. Lecę z tobą.
– Co z angielskim?
– Napiszę dla pani Wilson tę jej głupią wakacyjną pracę i wyślę jej. No weź, mamo. To nie tak, że chce mnie oblać.
Kiedy Elle myśli, że ma rację, jest tak samo niezmienna jak granitowa bryła.
– Posłuchaj, kochanie. Będę zajęta.
– Jasne. Będziesz potrzebować pomocy. – Nie patrzy już na mnie, a jej palce dotykają telefonu. – Lecimy do Spokane, prawda? Mamy jeszcze szansę lecieć samolotem o dwudziestej. Wtedy będziemy na miejscu o północy. Jak długo jedzie się do Colville?
– Elle.
– Chcesz przespać się w hotelu czy jechać w nocy? Pewnie będziesz strasznie zmęczona, chociaż w sumie możesz spać w samolocie.
– Elle. Nie możesz lecieć.
– Dlaczego nie mogę?
Bo nie. To najlepsza odpowiedź, jaką mam, i nie jest to odpowiedź, która kiedykolwiek zadziałała na dziecko. Nie mam żadnego logicznego wytłumaczenia, żeby jej odmówić. Jeśli chodzi o szkołę, to ma rację. Potrafi wszystko nadrobić bez żadnego wysiłku. Nawet pani Wilson, mimo swojego niezadowolenia z tego, że Elle jest nieposłuszna, nie obleje jej.
Jeśli chodzi o opiekę nad córką, to prawda jest taka, że to ona bardziej opiekuje się mną.
Nie chcę ponownie mieć złamanego serca. Nie chcę, żeby Elle przez to przechodziła. Dlatego oferuję jej jedyną rzecz, jaką kiedykolwiek mogłabym jej zaoferować – prawdę.
– Chciałabym, abyś pamiętała swoich dziadków takich, jakich znasz ich teraz. Babcia… – Dławię się słowami. Biorę oddech, a po chwili kontynuuję: – Babcia miała bardzo poważny wypadek. Jest w śpiączce. A dziadek najwyraźniej nie jest sobą. Pewnie dopadła go starość. Nie chcę, żebyś ich widziała w takim stanie.
Świdruje mnie wzrokiem, który nazywam „wyglądem jej starej duszy”. W jej oczach jest tyle współczucia i mądrości, że trudno uwierzyć, iż jest dzieckiem.
– Chcę się pożegnać – wyznaje. – Nie obchodzi mnie, czy to boli.
Bardzo dobrze wie, że nie mogę jej tego odmówić.
– Powinnaś szybko zarezerwować jakiś lot i hotel, jeśli chcesz się przespać. Rano możemy zadzwonić do moich nauczycieli.
Poddaję się. Pozostawienie Elle pod opieką jej ojca byłoby słuszną decyzją, ale jednak chcę ją mieć przy sobie.
– Musimy się spakować – oznajmiam.
– Spakuję się. Dobrze, że wczoraj był dzień prania.
– Bardzo dobrze. Wiesz, co jeszcze jest bardzo dobre?
Patrzy na mnie przez ramię.
– Co?
– Ty, Elle. Jesteś najlepszym, co mnie w życiu spotkało.
Rozdział trzeci
Tony, przez piętnaście lat pracy jako strażak oraz sanitariusz, widział dziwne, bardzo smutne i niezmiernie niepokojące rzeczy. Był świadkiem wielu tragedii, więc myślał, że widział już wszystko. Jednak jeden przypadek niespodziewanie go zaskoczył.
Przypadek jak ten.
Starzec, tak kruchy z wyglądu, że mały podmuch wiatru mógłby go zwalić z nóg, siedzi na łóżku obok śpiącej kobiety, trzymając ją za rękę. Kobieta leży nieruchomo, blada jak śmierć, a jedyną oznaką jej życia jest świszczący oddech.
Na komodzie znajdują się zdjęcia z czasów, kiedy byli młodzi. Na niektórych z nich stoją obok siebie, obejmując się. Inne fotografie przedstawiają szkolne portrety dziewczynki, a potem nastolatki.
Tony rozpoznaje ich córkę, ale chwilę zajmuje mu przypomnienie sobie jej imienia. Maisey. Tak ma na imię. Nie znał jej dobrze, ale tę chmurę czerwono-złotych loków trudno zapomnieć. Maisey w szkole była o rok wyżej od niego i obracała się w innych kręgach niż on. Uczęszczała na wszystkie zaawansowane zajęcia i trzymała się tylko z mądrymi dzieciakami, podczas gdy on był spychany w kąt i z nikim się nie przyjaźnił.
Nie dlatego, że nie był wystarczająco bystry. Po prostu miał trudne dzieciństwo i zaniedbywał szkołę, więc musiał powtórzyć siódmą klasę. Ten fakt odbił się na jego późniejszym życiu. Czuł się, jakby cały czas musiał walczyć, żeby wygrzebać się z dołka.
Odrobinę zazdrościł Maisey. Uważał, że jej życie było łatwiejsze niż jego.
Ale pozory mogą mylić. O tym Tony bardzo dobrze wie.
Kiedy piskliwa sąsiadka państwa Addington opowiada historię o nocnych kłótniach i trzech dniach, podczas których Leah Addington nie opuściła domu, Tony kieruje wzrok na pomieszczenia w domu.
Krew na kuchennej podłodze, czarna i lepka, oraz muchy brzęczące wokół resztek czegoś nierozpoznawalnego, leżącego na patelni, potwierdzają insynuacje sąsiadki.
Na myśl o krwi w kuchni Tony zamyka oczy, przygotowując się na przebłyski wspomnień, wiedząc, że szybko znikną, tak jak zawsze.
Jego matka klęczy, siniak na jej policzku staje się coraz ciemniejszy.
Jego ojciec z uniesioną ręką wykrzykuje przekleństwa i obelgi.
Dźwięk uderzeń. Płacz.
Głos Cary przywraca go do