Mały Oświęcim. Błażej Torański. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Błażej Torański
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Биографии и Мемуары
Год издания: 0
isbn: 9788382345155
Скачать книгу
grudnia 1942 roku, a 11 grudnia lager został oficjalnie otwarty – dla łódzkiej kultury historycznej to data symboliczna. Był piątek, na termometrach plus cztery stopnie. A za dwa tygodnie pierwsze wojenne Boże Narodzenie bez śniegu. Styczeń to już niestety zima w pełni. Czas pierwszych przemarznięć. A potem wyjątkowo chłodna wiosna3.

      Pierwotny zamysł mówił jedynie o polskich chłopcach, ale już w pierwszym transporcie znalazły się dziewczynki. Numer pierwszy otrzymał Zdzisio Włoszczyński, numer drugi – Halinka Szturma, trzeci – Miecio Wlazło…

      Po przekroczeniu bramy obozu dzieci traciły kontakt z rodziną, osobiste przedmioty, ubrania, tożsamość. Imiona i nazwiska wymieniano na numery, odzież na szare drelichowe mundurki, robiono zdjęcia en face i z profilu, pobierano odciski palców. Numer, flesz, daktyloskopia, uniform, barak, piętrowa prycza. Poza tatuowaniem – procedura oświęcimska.

      Obóz podzielono na dwie części – Jungelager i Mädchenlager. Obszar dla dziewczynek stanowił jedną czwartą całości i był usytuowany w obrębie Górniczej, Mostowskiego i Plater. Chłopców było znacznie więcej. Obszar obozu to w przybliżeniu 68 tysięcy metrów kwadratowych.

      Od zamysłu, od pierwszego dnia do ostatniego, trwało tam zło, zło upostaciowione, umundurowane i uzbrojone.

      Obóz na Przemysłowej był obozem pracy, ponieważ wbrew prawu, także niemieckiemu, uwięzione dzieci musiały pracować od rana do wieczora i wykonywać ustalone normy. Chłopcy wyrabiali buty ze słomy, słomiane maty pod czołgi, koszyki z wikliny, paski do masek gazowych oraz skórzane części do plecaków, naprawiali buty, pracowali w ogrodzie i przy prostowaniu przemysłowych igieł. „Być albo nie być” zależało od dorosłego, który dowodził warsztatem. Dziewczynki szyły, prały, pomagały w kuchni, porządkowały teren i pomieszczenia. Najmłodsi kleili torebki, robili doniczki i sztuczne kwiaty. Przekleństwem było równanie terenu potwornie ciężkim walcem. Dzieci były małe i osłabione głodem, a poganiano je batem. Pracowały niezależnie od aury.

      Był to także obóz śmierci, gdyż mimo kompetencji ówczesnej medycyny nie ratowano w nim dzieci chorych, a stosowane tam środki represji nieuchronnie prowadziły do utraty życia. „Nie było gazu i krematorium, bo nie były potrzebne. Zabijano nas głodem, pracą, biciem i mrozem”, twierdzi ocalały Jerzy Jeżewicz.

      Na Przemysłową kierowano chłopców i dziewczęta głównie ze Śląska, Wielkopolski, Pomorza, Mazowsza, z Łodzi i okolic, dzieci bezdomne zatrzymane na ulicach, drogach i dworcach. Osobną, liczną grupę stanowiła młodzież z ruchu oporu, dzieci członków organizacji podziemnych, w większości z Poznania i Mosiny.

      W niemieckich zapisach sądowych widnieją uzasadnienia:

      „przerzucał chleb do getta”,

      „zaniedbane dziecko polskie” lub tylko „dziecko polskie”,

      „sierota, włóczy się, bez środków do życia”,

      „córka polskiego profesora”,

      „zachodzi obawa, że wywodzi się z Cyganów”,

      „przeszkadza otoczeniu i wywiera ujemny wpływ na dzieci niemieckie”,

      „nielegalnie nabył karty żywnościowe”,

      „ojciec na robotach w Rzeszy, matka w Oświęcimiu”,

      „kradnie z innymi dziećmi owoce w ogrodach, zwłaszcza obywateli niemieckich, ojciec nie żyje”,

      „znalezione w wieku 3 lat, jest kaleką, trudne do wychowania, trzęsie głową, moczy łóżko”,

      „bezcelowość dalszego wychowania”,

      „wskutek swego duchowego nastawienia i swej przynależności do narodu polskiego nie nadaje się do wychowania domowego w ramach opieki społecznej i należy go stosownie do zarządzenia ministra spraw wewnętrznych Rzeszy przekazać do obozu dla zaniedbanej młodzieży polskiej w Łodzi”,

      „syn polskiego oficera”,

      „rodzice nie żyją, żebrze, włóczy się”,

      „żebrze, starał się wzbudzić współczucie u ludności, bo brak mu jednej ręki i nogi”,

      „zarabia, odnosząc walizki z dworca kolejowego w Katowicach”,

      „użebrane rzeczy przynosi do domu”,

      „miał przy sobie zapałki”,

      Wszędzie jak niesłabnące echo powtarza się jedna fraza – dziecko polskie, dziecko polskie, dziecko polskie. To polskość była głównym powodem osadzenia. Obóz na Przemysłowej był więc obozem karnym, lagrem wyrokiem, bez daty powrotu na wolność, do życia. Do domu. Piątą funkcją łódzkiego potwora była rola przetaka. Zgromadzone w jednym miejscu polskie dzieci bez trudu można było obejrzeć, zbadać, zmierzyć, stanowiły łatwy cel. Wyłapane przez niemieckich fachowców cechy aryjskie kwalifikowały je do wywozu i germanizacji. Ośrodek zniemczający mieścił się osiemset metrów dalej. Jedenaście minut spacerkiem. Alles nachgedacht. Wszystko przemyślane.

      Na śniadanie dzieci dostawały kromkę suchego, kwaśnego chleba i kubek czarnej kawy bez cukru, na obiad zupę z ziemniaczanych łupin, z brukwi lub innych jarzyn, bez tłuszczu, a kolacja była kopią śniadania. Sprytniejsi ustawiali się w kolejce po kawę na samym końcu, bo na dnie były fusy, czyli coś, co dłużej zostaje w brzuchu. Warzywa zwykle były nadgnite, co powodowało rozstroje żołądka, bóle w trzewiach i choroby zakaźne. Paczki od rodzin oficjalnie rozkradano. Mleko przysługiwało tylko załodze. Na terenie obozu rosło kilka drzew owocowych, ale zjedzenie owocu karane było biciem i odebraniem posiłku. Głód to doskonały środek przemocy – jest tani i ginie w nim umysł.

      Mimo cenzury listy dzieci z hitlerowskiego lagru w Łodzi mówią o nim więcej niż niejeden dokument.

      Jedną z form ciemiężenia dzieci było celowe wprowadzanie dezorientacji, by nie wiedziały, co robić i jak się zachować, a to z kolei powodowało chroniczny strach. Jerzy Skibiński opowiadał, jak raz do baraku wszedł Niemiec i zapytał groźnie, kto ma wszy. Chłopcy żachnęli się, popatrzyli po sobie, lecz nie zdołali w kilka sekund wprowadzić w życie jakiejkolwiek reakcji ratunkowej. Lęk przed empirycznym sprawdzeniem stanu