A niech mnie!
– Jako twój wujek dodam jeszcze, że lubię tego gościa, i jeśli wam wyjdzie, będę fikał koziołki ze szczęścia!
No to wpadłam.
– Później o tym pogadamy, dobra? – Uniosłam brwi.
– Posiedź tu jeszcze trochę, potem pójdziemy gdzieś, gdzie będziemy mogli spokojnie pogadać. Nie chcę, żebyś się włóczyła, narażając się na porwanie czy atak bombowy – zaczął, a widząc, że oczy mi się powiększają ze zgrozy, dodał: – To też już się zdarzało.
W mordę.
Ułożyłam się na kanapie, włączyłam Springsteena i choć kac powrócił ze zdwojoną siłą, przesłuchałam Candy’s Room, Incident on 57th Street i znowu rozległo się moje ulubione Thunder Road. Właśnie wtedy poczułam, że ktoś mości się jak gdyby nigdy nic obok mnie. Otworzyłam oczy. Hank siedział tuż obok, nasze biodra się stykały. Cholera.
– Co ty tu robisz? – spytałam.
Uśmiechnął się, a ja poczułam przyjemny skurcz w żołądku. Odebrał mi odtwarzacz i zerknął na wyświetlacz. Spojrzenie mu złagodniało, lecz niezależnie od tego ściszył rockowy hałas do cichego mruczenia. Pochylił się nade mną, jego palce odszukały kabel słuchawek, który spoczywał na mojej piersi. Pociągnął za niego i słuchawka wyskoczyła z mojego prawego ucha w tej samej chwili, w której zbliżyły się do niego jego usta.
– Krzyczysz – wyszeptał.
Niech to diabli. Byłam beznadziejna.
– Ale Springsteen jest tego wart – dokończył.
– Nie powinieneś być w pracy? – zapytałam, gdy się odsunął.
Przesunął rękę i oparł się o kanapę w taki sposób, że nasze ciała przylgnęły do siebie. Usiłowałam nie myśleć o tym, że już kilkakrotnie zrobiłam z siebie idiotkę, właśnie tutaj, w antykwariacie w Denver, a dopiero dochodziło południe.
– Wpadłem na kawę – odrzekł Hank.
– Aha.
– Skoczymy na lunch?
– Miałam zjeść z wujkiem.
Zerknął w stronę ekspresu, podążyłam wzrokiem za jego spojrzeniem. Czteroosobowa kolejka do złożenia zamówienia i jeszcze dwie osoby czekające przy ladzie na odbiór kawy. Wujek uwijał się przy ekspresie, waląc utensyliami, jakby każdą z tych kaw musiał wyrzeźbić przy użyciu nadludzkiej siły.
– Nie wiem, czy da radę się wyrwać. – Hank przeniósł wzrok na mnie.
– Przed chwilą wciągnęłam cheeseburgera kingsize – powiedziałam mu. – Nie jestem głodna.
Zmierzył mnie wzrokiem. Miałam wrażenie, że zarumieniłam się po raz pierwszy od bardzo dawna.
– To może po prostu dotrzymasz mi towarzystwa?
– Mam potwornego kaca. Jeśli choć spojrzę na jedzenie, to na pewno mnie zemdli. I podejrzewam, że będzie mnie trzymać do kolacji. Nie narąbałam się tak od czasu rozgrywek futbolowych w maturalnej klasie.
– A więc w nocy też nie poszalejemy.
Czy on miał na wszystko gotową odpowiedź? Zanim zdążyłam zripostować, zapytał:
– Kibicowałaś czy byłaś cheerleaderką?
– Kibicka z urodzenia, cheerleaderka z nadania.
Powiedziałam to zupełnie naturalnie, bo powtarzałam to jakoś tak od trzeciego roku życia. Nie miało zabrzmieć słodko, zaczepnie ani zalotnie.
Spojrzenie Hanka powiedziało mi jednak, że odebrał to na wszystkie trzy powyższe sposoby. Uniosłam się i wyprostowałam, więc siedziałam z nim teraz twarzą w twarz.
– Nie nakręcaj się za bardzo, Whisky. Jestem jeszcze nieco zmulona. Ta kolacja to chyba nie najlepszy pomysł.
– Dobrze wiesz, że najlepszy.
– Nie, nie wiem! Jestem tu prywatnie, mam sprawę do wujka. Naprawdę nie potrzebuję, żebyś wszystko komplikował.
– Co to za prywatne sprawy? – dociekał.
– Prywatne to znaczy prywatne – odpowiedziałam.
– Może odprowadzisz mnie do auta, żebym miał jeszcze chwilę na przekonanie cię do tego, byś jednak wygospodarowała dla mnie kilka chwil swojego cennego czasu? – naciskał.
– Wystarczy tego przekonywania! – krzyknęłam i wszystkie głowy odwróciły się w naszym kierunku, syknęłam więc ciszej: – Obiecałeś, że dasz mi spokój do wieczora.
– A więc zaczekam do wieczora.
Sama dawałam mu przyzwolenie.
– Arogancki z ciebie sukinsyn! – warknęłam.
Co miałam mu niby powiedzieć? Miałam kaca, a gdzieś tam, w poprzednim życiu, jeszcze nie ostygło łóżko po moim byłym. No dobra, Billy pewnie już się z niego wygramolił i wyruszył na poszukiwania. No i nie bzykaliśmy się w tym łóżku od niemal roku, choć próbował się do mnie dobierać, a odmowy tylko go wkurzały. Musiałam jednak wykreślić przeszłość z Billym, zanim Hank wkroczy do mojej przyszłości. I teraźniejszości.
– Słoneczko, jesteś powalająca nawet wtedy, gdy zgrywasz sukę!
Żachnęłam się i zmrużyłam oczy.
– Nie waż się nazywać mnie suką!
– Wyjaśnij mi coś: możesz nazywać mnie sukinsynem, ale mnie nie wolno się odgryźć?
– Tak właśnie.
Znowu się uśmiechnął. Chyba wpadłam w kłopoty. Nie było na niego sposobu. Może dlatego, że tak naprawdę nie chciałam go zdenerwować. Musiałam spoważnieć.
– Nie masz pojęcia, w co się pakujesz.
Znowu pochylił się nade mną, jego twarz zawisła kilka centymetrów nad moją.
– Posłuchaj mnie uważnie, Roxanne. Wiedziałem, że kłopoty to twoje drugie imię, gdy tylko cię zobaczyłem. Liczę na to, że sama mi o nich opowiesz. Ale jeśli nie, to i tak pojawię się, gdy cię w końcu dopadną. Na razie mam cię na oku dla Texa. I z ciekawości. Ale po dzisiejszej nocy, jak mniemam, dojdą jeszcze inne powody.
A niech mnie. Zamurowało mnie, więc choć raz zrobiłam coś mądrego dla odmiany: milczałam.
– Rozumiem, że dbasz o własne bezpieczeństwo – ciągnął. – Ale mnie chronić nie musisz. Mam oczy szeroko otwarte…
Brakowało mi tchu.
– Hank… – zaczęłam, ale nie pozwolił sobie przerwać.
– …i podoba mi się to, co widzę.
Rety.
– Mam kłopoty – powiedziałam.
– To już wiem.
– O ciebie mi chodzi.
– Dobrze wiedzieć, że i ty masz oczy szeroko otwarte.
Zanim te słowa wybrzmiały, ucałował mnie w czubek nosa, po czym wstał, zgarnął ze stołu kubek z kawą i już go nie było.
– A niech mnie…
– Słodziutka,