Od pierwszego wejrzenia. Kristen Ashley. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Kristen Ashley
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Rock Chick
Жанр произведения: Остросюжетные любовные романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-287-1438-0
Скачать книгу
mu się obniżył:

      – Słoneczko, czy naprawdę muszę pytać trzeci raz? W którym jesteś pokoju?

      To było jak przeszywająca elektryczna iskra.

      – Trzy trójki.

      Rozłączył się. Przyłożyłam do ucha komórkę.

      – Oboziuoboziu!! – szepnęłam znowu do Jet.

      Śmiała się.

      – Mogę ci coś doradzić? – spytała.

      – Jak najszybciej.

      – Nie walcz z tym.

      Cholera!

      – Jet, są pewne sprawy… ja nie mogę tak po prostu…

      – Ja też nie mogę – przerwała mi. – Ale to nie ma żadnego znaczenia, bo Eddie może. To trochę przerażające! – dokończyła.

      – Eddie cię uwielbia, to widać na pierwszy rzut oka. Tex to potwierdził – upewniłam ją.

      – Powoli zaczynam w to wierzyć, co nie zmienia faktu, że jest to totalnie porąbane!

      Rozległo się pukanie do drzwi. Gapiłam się na nie bezmyślnie.

      – Oboziuoboziu!

      Znowu śmiech Jet z telefonu.

      – No otwórz!

      Przytaknęłam, wstałam i rzuciłam jeszcze, żeby przez moment nie skupiać się na tym, że on naprawdę stoi za tymi drzwiami:

      – Wujek zabiera twoją mamę na randkę.

      – Wiem – odrzekła. – Ani się obejrzymy, a będziemy skoligacone!

      Ta perspektywa od razu mi się spodobała. Otworzyłam. Hank uśmiechnął się do mnie. Czułam, że miękną mi kolana.

      – Muszę kończyć – rzuciłam do telefonu.

      – Powiedz mu cześć ode mnie!

      – Pewnie.

      Połączenie zostało zerwane. Spojrzał na telefon.

      – To Jet – powiedziałam.

      Postąpił krok do przodu, choć stałam mu na drodze. Był potężniejszy, niż zapamiętałam. Wyższy, szerszy w ramionach. Zdawał się wypełniać sobą cały pokój. Miał na sobie szary golf, jeansy i potężne czarne buty. Do tego czarna skóra przerzucona przez ramię. Wyglądał fantastycznie. Usunęłam mu się z drogi, wyminął mnie, a ja zostałam w progu. Odwrócił się w moją stronę.

      – Jet pozdrawia – bąknęłam.

      Chwycił mnie za rękę i przyciągnął do siebie, zatrzaskując drzwi, a ja ledwie powstrzymałam się, by znowu nie zapiszczeć.

      – Tex zabiera jej mamę na randkę – kontynuowałam.

      Bez słowa przyciągnął mnie jeszcze bliżej.

      – Jeśli to wypali, Jet i ja zostaniemy kuzynkami, czy jakoś tak… – Nie mogłam przestać nawijać bez sensu, bo przecież wcale go to nie obchodziło. – Będziemy jedną wielką, szczęśliwą rodzi…

      Jego twarz była już bardzo blisko. Oczy mu się śmiały, choć z ust zniknął uśmieszek. Mnie wcale nie było do śmiechu. Miałam wrażenie, że dostanę zapaści.

      – A może zostanę jej siostrzenicą? Kuzynką? Kim dla siebie będziemy? – zapytałam, desperacko usiłując uniknąć nieuniknionego.

      – Słoneczko… – wyszeptał w moje usta.

      – Tak…?

      – Zamknij się!

      Zamknęłam się.

      I wtedy mnie pocałował.

      Było tak jak zeszłego wieczoru: na poważnie, na gorąco, a ja znowu poczułam, że za moment odpłynę. Gdy w końcu odsunął się nieco, a ja odzyskałam jako taką jasność umysłu, upomniałam go:

      – To się robi dopiero po randce!

      – Po randce też od tego zaczniemy – odrzekł, wciąż trzymając mnie w ramionach. Jego dłoń spoczywała na mojej szyi.

      Niech mnie!

      – Przepraszam, że to powiem, ale wy tutaj, w Denver, jesteście kompletnie porąbani! Znamy się jeden dzień, a wszyscy do mnie wydzwaniają: Daisy, Ally, Jet. Tod wpadł z połową asortymentu lokalnych butików, by pomóc mi się odstrzelić. Cały ten pobyt w Denver jest dziwaczny. Denver to jakaś strefa mroku!

      – Jesteśmy po prostu przyjacielscy!

      – Co ty nie powiesz?

      Zignorował mój komentarz.

      – Jesteś głodna? – zapytał po chwili.

      Nie byłam. Zjadłam Kilimandżaro zrobione z kebabu kilka godzin wcześniej. Nie wiedziałam, czy mogę mu to powiedzieć. W końcu staliśmy w pokoju pełnym mebli, na których mogłam zostać złożona i… no właśnie. Dla bezpieczeństwa skłamałam:

      – Umieram z głodu!

      Uśmiech z oczu spłynął mu na usta. A niech mnie! Zadzwonił mój telefon.

      – Cholera! – krzyknęłam, uwalniając się z jego uścisku i zerkając na wyświetlacz. – A to kto znowu? Tym razem to pewnie Indy!

      Hank odebrał mi telefon i przyłożył go do ucha.

      Czy on naprawdę to zrobił?

      – Ta? – rzucił.

      – Nie możesz ot tak odbierać mojego telefonu! – warknęłam, zdając sobie sprawę, że zabrzmiałam zupełnie jak Jet szczekająca do Eddiego.

      Sięgnęłam po telefon, ale odwrócił się tak, bym nie mogła go dosięgnąć.

      – Halo? – Tym razem zabrzmiało to poważnie.

      Zamarłam, a serce chyba mi stanęło. Billy. Niedobrze. To mógł być każdy: Indy, Duke, Stevie, Lee, Eddie albo i pół tuzina innych osób, które w jakiś magiczny sposób nagle się ze mną zaprzyjaźniły. Ale nie, tym razem musiał to być Billy.

      Hank się rozłączył.

      – Kto dzwonił? – spytałam, rozważając jednocześnie wezwanie pogotowia na wypadek, gdyby Hank po raz kolejny zdecydował się mnie pocałować, co doprowadziłoby mnie ponownie prawie do ataku serca.

      – Nikt się nie odezwał.

      Znowu dzwonek. Musiałam odebrać, w końcu wiedziałam, kto dzwonił, i ta świadomość rozlała się falą fizycznie odczuwanej paniki po moim ciele. Nie zdążyłam, Hank ponownie odebrał.

      – Halo?

      Podeszłam do niego.

      – Hank… – szepnęłam.

      – Kto tam? – rzekł Hank do telefonu.

      Zamknęłam oczy. To się nie działo! Gdy uchyliłam powieki, patrzył na mnie, odsuwając telefon od ucha.

      – Znowu nikt się nie odezwał – poinformował mnie, po czym zaczął przeglądać listę odebranych połączeń.

      Powinnam chyba się wkurzyć, ale byłam zbyt zaangażowana w panikowanie z powodu tego, co może znaleźć.

      – Oddaj mi telefon, Hank.

      Znalazł to, czego szukał.

      – Nieznany numer – mruknął.

      Cholera. Billy już tutaj jechał i dzwonił do mnie z zastrzeżonego numeru.

      – Oddaj mi telefon!

      Dryń,