– Słoneczko, czy naprawdę muszę pytać trzeci raz? W którym jesteś pokoju?
To było jak przeszywająca elektryczna iskra.
– Trzy trójki.
Rozłączył się. Przyłożyłam do ucha komórkę.
– Oboziuoboziu!! – szepnęłam znowu do Jet.
Śmiała się.
– Mogę ci coś doradzić? – spytała.
– Jak najszybciej.
– Nie walcz z tym.
Cholera!
– Jet, są pewne sprawy… ja nie mogę tak po prostu…
– Ja też nie mogę – przerwała mi. – Ale to nie ma żadnego znaczenia, bo Eddie może. To trochę przerażające! – dokończyła.
– Eddie cię uwielbia, to widać na pierwszy rzut oka. Tex to potwierdził – upewniłam ją.
– Powoli zaczynam w to wierzyć, co nie zmienia faktu, że jest to totalnie porąbane!
Rozległo się pukanie do drzwi. Gapiłam się na nie bezmyślnie.
– Oboziuoboziu!
Znowu śmiech Jet z telefonu.
– No otwórz!
Przytaknęłam, wstałam i rzuciłam jeszcze, żeby przez moment nie skupiać się na tym, że on naprawdę stoi za tymi drzwiami:
– Wujek zabiera twoją mamę na randkę.
– Wiem – odrzekła. – Ani się obejrzymy, a będziemy skoligacone!
Ta perspektywa od razu mi się spodobała. Otworzyłam. Hank uśmiechnął się do mnie. Czułam, że miękną mi kolana.
– Muszę kończyć – rzuciłam do telefonu.
– Powiedz mu cześć ode mnie!
– Pewnie.
Połączenie zostało zerwane. Spojrzał na telefon.
– To Jet – powiedziałam.
Postąpił krok do przodu, choć stałam mu na drodze. Był potężniejszy, niż zapamiętałam. Wyższy, szerszy w ramionach. Zdawał się wypełniać sobą cały pokój. Miał na sobie szary golf, jeansy i potężne czarne buty. Do tego czarna skóra przerzucona przez ramię. Wyglądał fantastycznie. Usunęłam mu się z drogi, wyminął mnie, a ja zostałam w progu. Odwrócił się w moją stronę.
– Jet pozdrawia – bąknęłam.
Chwycił mnie za rękę i przyciągnął do siebie, zatrzaskując drzwi, a ja ledwie powstrzymałam się, by znowu nie zapiszczeć.
– Tex zabiera jej mamę na randkę – kontynuowałam.
Bez słowa przyciągnął mnie jeszcze bliżej.
– Jeśli to wypali, Jet i ja zostaniemy kuzynkami, czy jakoś tak… – Nie mogłam przestać nawijać bez sensu, bo przecież wcale go to nie obchodziło. – Będziemy jedną wielką, szczęśliwą rodzi…
Jego twarz była już bardzo blisko. Oczy mu się śmiały, choć z ust zniknął uśmieszek. Mnie wcale nie było do śmiechu. Miałam wrażenie, że dostanę zapaści.
– A może zostanę jej siostrzenicą? Kuzynką? Kim dla siebie będziemy? – zapytałam, desperacko usiłując uniknąć nieuniknionego.
– Słoneczko… – wyszeptał w moje usta.
– Tak…?
– Zamknij się!
Zamknęłam się.
I wtedy mnie pocałował.
Było tak jak zeszłego wieczoru: na poważnie, na gorąco, a ja znowu poczułam, że za moment odpłynę. Gdy w końcu odsunął się nieco, a ja odzyskałam jako taką jasność umysłu, upomniałam go:
– To się robi dopiero po randce!
– Po randce też od tego zaczniemy – odrzekł, wciąż trzymając mnie w ramionach. Jego dłoń spoczywała na mojej szyi.
Niech mnie!
– Przepraszam, że to powiem, ale wy tutaj, w Denver, jesteście kompletnie porąbani! Znamy się jeden dzień, a wszyscy do mnie wydzwaniają: Daisy, Ally, Jet. Tod wpadł z połową asortymentu lokalnych butików, by pomóc mi się odstrzelić. Cały ten pobyt w Denver jest dziwaczny. Denver to jakaś strefa mroku!
– Jesteśmy po prostu przyjacielscy!
– Co ty nie powiesz?
Zignorował mój komentarz.
– Jesteś głodna? – zapytał po chwili.
Nie byłam. Zjadłam Kilimandżaro zrobione z kebabu kilka godzin wcześniej. Nie wiedziałam, czy mogę mu to powiedzieć. W końcu staliśmy w pokoju pełnym mebli, na których mogłam zostać złożona i… no właśnie. Dla bezpieczeństwa skłamałam:
– Umieram z głodu!
Uśmiech z oczu spłynął mu na usta. A niech mnie! Zadzwonił mój telefon.
– Cholera! – krzyknęłam, uwalniając się z jego uścisku i zerkając na wyświetlacz. – A to kto znowu? Tym razem to pewnie Indy!
Hank odebrał mi telefon i przyłożył go do ucha.
Czy on naprawdę to zrobił?
– Ta? – rzucił.
– Nie możesz ot tak odbierać mojego telefonu! – warknęłam, zdając sobie sprawę, że zabrzmiałam zupełnie jak Jet szczekająca do Eddiego.
Sięgnęłam po telefon, ale odwrócił się tak, bym nie mogła go dosięgnąć.
– Halo? – Tym razem zabrzmiało to poważnie.
Zamarłam, a serce chyba mi stanęło. Billy. Niedobrze. To mógł być każdy: Indy, Duke, Stevie, Lee, Eddie albo i pół tuzina innych osób, które w jakiś magiczny sposób nagle się ze mną zaprzyjaźniły. Ale nie, tym razem musiał to być Billy.
Hank się rozłączył.
– Kto dzwonił? – spytałam, rozważając jednocześnie wezwanie pogotowia na wypadek, gdyby Hank po raz kolejny zdecydował się mnie pocałować, co doprowadziłoby mnie ponownie prawie do ataku serca.
– Nikt się nie odezwał.
Znowu dzwonek. Musiałam odebrać, w końcu wiedziałam, kto dzwonił, i ta świadomość rozlała się falą fizycznie odczuwanej paniki po moim ciele. Nie zdążyłam, Hank ponownie odebrał.
– Halo?
Podeszłam do niego.
– Hank… – szepnęłam.
– Kto tam? – rzekł Hank do telefonu.
Zamknęłam oczy. To się nie działo! Gdy uchyliłam powieki, patrzył na mnie, odsuwając telefon od ucha.
– Znowu nikt się nie odezwał – poinformował mnie, po czym zaczął przeglądać listę odebranych połączeń.
Powinnam chyba się wkurzyć, ale byłam zbyt zaangażowana w panikowanie z powodu tego, co może znaleźć.
– Oddaj mi telefon, Hank.
Znalazł to, czego szukał.
– Nieznany numer – mruknął.
Cholera. Billy już tutaj jechał i dzwonił do mnie z zastrzeżonego numeru.
– Oddaj mi telefon!
Dryń,