– Myślę, że to kiepski pomysł… – rzekłam do Nancy i Eddiego, co ten skwapliwie potwierdził.
– Przestań, będzie super! – Nancy poklepała mnie po ramieniu, rzucając uśmiech przechodzącemu obok Texowi.
– Zrobię wafle czekoladowo-karmelowe! – Jet nagle pojawiła się u boku lubego i złożyła głowę na jego ramieniu, zakopując tym samym topór wojenny.
– Słusznie prawisz! – odpalił Tex.
– Skołuję gorzałę! – wypaliła entuzjastycznie Ally, pojawiając się przy nas.
– A gdzie balujemy? – spytała Indy, a Lee już stał przy niej, obejmując ją w pasie.
Był równie onieśmielający co Eddie.
– U Texa nie, bo kocie kłaki lepią się do karmelu! – zadecydowała Ally.
Hank objął ją od tyłu za ramiona, przyciskając do siebie, nieco przekornie, nieco brutalnie. Gil robił mi to samo, braterskie przytulasy!
Wszyscy byli bliskimi przyjaciółmi, było to widać po poufałych gestach, przepychankach i przekomarzaniu. Zupełnie jak rodzina. Przyjęli do niej Texa i w końcu jakąś miał, co mnie bardzo cieszyło, ale jednocześnie uświadomiło bolesną prawdę, że najprawdopodobniej ja nigdy nie będę posiadać własnej.
– Właśnie, koty! Przecież musisz pomiziać moje koty, Roxie skarbie!
– Nie mogę się doczekać! – zawołałam ze szczerym entuzjazmem, bo naczytałam się o nich przez lata.
– Nancy, poradzicie sobie z Jet? – Tex spojrzał na nią pytająco. – Ogarniecie wszystko i dacie znać, gdzie jest impreza? Mamy z Roxie sporo do nadrobienia! Kochaniutka, lecimy poznać kociaki!
Wujek wywlókł mnie z kawiarni, zanim zdążyłam siorbnąć choćby łyczek mojego latte.
Zanim Tex przeciągnął mnie przez próg, odwróciłam się tylko na chwilkę i uchwyciłam spojrzenie Indy. Wypowiedziałam bezgłośnie „Dziękuję!” tak, by mogła to zobaczyć. Rzuciła mi zakłopotany uśmiech, zanim wujek wyciągnął mnie na zewnątrz. Pewnie nie wiedziała, o co mi chodzi, ale musiałam to zrobić, w imieniu własnym, a także mamy, babci i ciotek.
Nie spojrzałam na Hanka.
Przestał dla mnie istnieć, tak musiało być.
Jeśli nie dla mojego dobra, to dla jego własnego.
Rozdział trzeci
Martini i niegrzeczne dziewczynki
A potem było już tylko lepiej. A może gorzej.
Zaznajomiłam się z kociakami. Sporo ich było. Cholernie dużo. Za opiekę nad niektórymi wujek Tex dostawał kasę, ale większość futrzaków należała do niego.
– Prawo nie zabrania trzymania takiej liczby zwierząt? – spytałam, prowadząc czerwoną kropkę laserowego wskaźnika po ścianie i obserwując, jak rudo-biała kotka imieniem Petunia próbuje ją złapać.
– Nie. – Wujek Tex stał obok kanapy, na której zasiadałam niby Kocia Królowa, która jak nikt inny umie operować laserem.
Bawiłam się świetnie, nawet z całym tym majdanem na mojej głowie. Wymieniliśmy tak wiele listów przez te wszystkie lata i teraz miło było się dowiedzieć, że Tex żywił do mnie takie same uczucia jak ja do niego.
– Hank i Eddie to gliniarze, nie przymkną cię za te koty? – drążyłam.
– Mają poważniejsze sprawy na głowie. Do Indy bez przerwy ktoś strzela lub jest porywana, a Jet użera się z jakimś ściągaczem długów, co to nóż za pazuchą nosi. Albo ucieka przed gwałcicielem.
Czerwona kropka zatrzymała się na ścianie.
– Petunia chce się bawić, młoda, no dalej, zasuwaj tym laserkiem! – Tex patrzył na ścianę niewzruszony.
– Strzela, porwana, gwałciciel! – wydukałam.
Wujek odwrócił się do mnie.
– To długa historia.
– Chyba mamy czas, prawda?
– W zasadzie dwie długie historie – poprawił się.
– Mamy bardzo dużo czasu.
Usiadł obok mnie, odbierając mi wskaźnik, którym dla odmiany próbował zainteresować kocura o imieniu Rocky.
– Ten spaślak jest za leniwy… – mruknął pod nosem.
– Wujku!
Westchnął.
I opowiedział mi te dwie długie historie.
– Może zadzwonimy do mamy? – spytałam.
Musiałam łyknąć kieliszeczek bimbru domowej produkcji, no, może nawet dwa, żeby ochłonąć po tych rewelacjach. Morderstwa, giwery, farmy trawy, jakiś koszmar z klubem go-go, facetem z nożem, porwaniem i pobiciem, to wymagało wysokoprocentowego kurażu.
– Nie jestem jeszcze gotowy – odpowiedział Tex.
Musiałam dać mu jeszcze trochę czasu. Liczyłam na to, że będziemy mieć go mnóstwo, gdy już uporządkuję własne życie uczuciowe. Pozwolił mi przytulić się i złożyć głowę na swoim ramieniu.
– Powiesz mi w końcu, po co przyjechałaś? – szepnął tym dudniącym głosem.
Spięłam się.
– Nie jestem jeszcze gotowa. Niedługo – odrzekłam.
Czułam, że skinął głową, po czym oparł ją na mojej.
– Ale jedno musisz mi powiedzieć. Skończyłaś z nim?
Miał na myśli Billy’ego.
– Pracuję nad tym. – Zamrugałam.
Przytaknął, czułam to.
– To dobrze.
Wujek podwiózł mnie do auta, a potem udałam się do hotelu, żeby wyszykować się na imprezę. Gdy wysiadałam, stwierdził z przekąsem, że w Denver nosi się jeansy.
– Daj mi swój numer, chcę być w kontakcie. – Zajrzałam przez odkręconą szybę do jego auta.
– Nie mam komórki.
I odjechał.
Gapiłam się za brązowym chevroletem el camino, który z głośników kasetowego ośmiościeżkowca wyrzucał Low Rider na cały Broadway. Najwyraźniej Tex ciągle żył w latach siedemdziesiątych, po prostu nie zauważył, że już dawno minęły.
W recepcji hotelu dowiedziałam się, że najbliższe centrum handlowe znajdowało się w Cherry Creek i tam się właśnie udałam. Kupiłam wujkowi telefon, bo wprawdzie mógł ciągle słuchać muzyki ze starych kaset, ale przy okazji musiał nauczyć się korzystać z komórki. Brak telefonu w dzisiejszych czasach to jakieś wariactwo! Tex był takim trochę wariatem, podobnie jak Billy.
Wróciłam do hotelu i zrzuciłam kostiumik „poznaj Wujcia” i przebrałam się w szarozielone sztruksy. Może i w Denver noszono jeansy, ale ja nie zamierzałam się dostosowywać, a już na pewno nie podczas imprezy! Nie podczas takiej, na której miał się najprawdopodobniej pojawić Whisky. Udawałam, że nie zrobił na mnie wrażenia, ale przecież to było samooszukiwanie. Bardzo liczyłam na to, że tam będzie. Stwierdziłam, że golf i buty pasują, więc tylko dodałam