Po przebudzeniu czułam się tak, jakby przejechała mnie ciężarówka. Stałam długo pod prysznicem, nie byłam w stanie otworzyć oczu bez poczucia, że zamieniają się w płonące dziury w mojej głowie. Ułożyłam jednak włosy i zrobiłam makijaż. Zdecydowałam się włożyć jeansy, bo wszystko do nich pasowało, a naprawdę nie byłam w stanie przemyślnie kompletować stroju. W końcu mieliśmy poniedziałek, więc Hank z pewnością pracował, nie było szans na spotkanie go w ciągu dnia. Nie musiałam wyglądać jak Kosztowna Szprycha aż do wpół do siódmej wieczorem.
Założyłam białą koszulę, która zamiast kołnierza miała uroczy żabocik. Okrągłe kolczyki i obróżka to nie był zbyt ekstrawagancki dodatek do srebrnych baletek.
Wtoczyłam się do Fortnum po przejechaniu czterech przecznic. Tex, Duke i Indy spojrzeli na mnie ponad kolejką klientów.
– Cholera, dziewczyno! – zawołał wujek, gdy już przepchnęłam się na początek kolejki, ignorując wszystkich dookoła.
– Kawusię…! – wydyszałam.
– Halo, teraz moja kolej! – zawołał facet, stojący tuż przy ladzie.
Odwróciłam się w jego stronę.
– Wczoraj golnęłam pięć martini, a potem całowałam się z nieznajomym przystojniakiem. Dwa razy – powiedziałam mu.
– Dobra, zasłużyłaś na pierwszeństwo! – zgodził się.
Usłyszałam śmiech Indy.
Spojrzałam na udekorowaną pianę na szczycie kubka z karmelową latte i zrozumiałam, dlaczego zatrudniła Texa.
– Wujku, to jest śliczniutkie! I przepyszne!
– Masz piankę na ustach – odpowiedział.
Zlizałam ją, zauważając, że Duke się na mnie gapi.
– Czy moglibyśmy mieć, powiedzmy, tydzień przerwy, zanim następna taka wtoczy się tymi drzwiami? – zapytał, przenosząc wzrok na wujka.
– Bierz, co dają! – Tex wzruszył ramionami.
– O czym oni mówią? – spytałam Indy, pociągając kolejny łyk.
Pogrzebała w torebce i wydobyła fiolkę ibuprofenu, podała mi dwie tabletki.
– Czy Tex ci mówił o kłopotach Jet? – spytała.
Popiłam tabletki kawą.
– Chodzi o gwałciciela, pożyczkę i tatusia, którego wyrzucono z pędzącego samochodu?
Stojący najbliżej mnie facet wybałuszył oczy, ale obie go zignorowałyśmy.
– No wiesz, załatwiliśmy to w piątek, a już w niedzielę zjawiłaś się ty. Widząc cię z Hankiem, no wiesz…
– Co wiem?
– Chyba Duke nieco się martwi.
– Nieco, akurat! Hank ma przesrane! – Spojrzał na mnie. – Bez urazy, ale podejrzewam, że przejedziesz go jak walec. I z pewnością wszystkim dookoła też się dostanie!
Zamrugałam.
– Zostanę w mieście tylko kilka dni.
– Co nie zmienia faktu – odparł Duke.
– Alleluja! – zagrzmiał Tex. – Nie ma co się obijać, złociutka, już ty im pokażesz!
– Chyba się porzygam… – Spojrzałam na Indy.
– Czyżby kacunio? – spytała.
– To też – odrzekłam, a ona się zaśmiała, choć nie widziałam w moim żałosnym stanie niczego zabawnego.
W tym momencie do środka wkroczyła Daisy, ubrana w obcisły różowiutki welurowy dresik, z zamkiem bluzy rozchylonym tak, by jej „dolina śmierci” była wyraźnie widoczna. Pleciona opaska frotté upodabniała ją do młodszej wersji jakiejś upiornej mieszanki Dolly Parton z Jackie Stallone.
– Hey, Roxie! Wpadłam zapytać, czy nie masz ochoty na energiczny spacerek, póki Tex pracuje – zawołała.
Zaburczało mi w brzuchu.
– Chyba że po cheesburgera! – wypaliłam, bo było to moje jedyne skuteczne lekarstwo na kaca. Po ostatnim kęsie i popchnięciu fryteczkami miałabym kwadrans nirwanicznego ukojenia.
– Złotko, cheesburger kłóci się z ideą raźnego spacerku! – zrugała mnie Daisy.
Jak oni wszyscy unikali kaca? Przecież łoiliśmy równo, wszyscy razem, jednym tempem! To niemożliwe! To chyba kwestia szerokości geograficznej.
– No to szoruj energicznym spacerkiem do burgerowni i z powrotem! – zasugerowała Indy.
– Albo na Syberię i tam zostań – wtrącił Duke.
Rzuciłam mu morderczy grymas.
– Kuuuurna, Hank ma przejebane!
– Hank będzie jebany, jeśli ktoś chce znać moje zdanie! – zaświergotała Daisy.
– To jest dom wariatów! – rzuciłam w stronę stojącej obok zdezorientowanej klientki.
– Tutaj jest tak zawsze – odparła. – Dlatego tu przychodzę. To jak wejście do wysokobudżetowego sitcomu!
Zaczynałam nabierać złych przeczuć. Daisy chwyciła mnie za ramię i poprowadziła raźnym krokiem do burgerowni na rogu Broadway i Alamedy. Gdy czekałyśmy w kolejce na odbiór największego cheeseburgera i góry frytek, zagadnęła:
– No dobra, a teraz wyspowiadaj się ładnie Daisy!
– Z czego? – spytałam.
– Z tego, co cię trapi.
Nie sądziłam, że tak łatwo mnie przejrzeć.
– Nic mnie nie trapi – skłamałam.
Przez moment uważnie mi się przyglądała, gdy odbierałam od obsługującego mnie chłopaka torbę z zamówieniem.
– Jak będziesz w końcu chciała się komuś zwierzyć, to wiesz, gdzie mnie szukać.
Skinęłam głową. Polubiłam ją jeszcze bardziej przez to, że nie naciskała. Nie za wiele miałam do wyznania, ale to i tak mnie uwierało.
Wracałyśmy już spokojnym tempem, głównie dlatego, że pochłaniałam wielkiego cheeseburgera, a Daisy w tym czasie wbijała kontakty do mojej komórki, tak „na zaś”, jak sama to określiła.
W Fortnum dopiłam dietetyczną colę (wiecie, jest taka niepisana dziewczyńska zasada, która mówi, że nawet jeśli się nażresz jak świnia, to popij czymś niskokalorycznym!) i zamówiłam na deserek kolejną karmelową latte.
Klienci już się przerzedzili. Daisy i Indy gawędziły przy regałach z książkami, Duke się ulotnił, a wujek obsługiwał ekspres.
– A tamten twój chłopak patałach jest już ekschłopakiem, jak mniemam? Tak się wczoraj z Hankiem za rączki trzymaliście… – zauważył.
– Czy możemy teraz o tym nie mówić? – westchnęłam.
– Szanuję Hanka, to dobry facet – ciągnął Tex. – Powiedz, że skończyłaś z tamtym śliskim