– Bardzo proszę. Niech się pani zgodzi!
– Chyba mogłabym pomóc… – mówię ostrożnie.
– Świetnie, będziemy w kontakcie.
Obaj wstają i zanim mam szansę pożałować tego, na co właśnie się zgodziłam, telefon leżący na moim stoliku zaczyna wibrować. To mama. Znowu. Wie, że mam dziś spotkanie z rodzicami, więc to, że dzwoni, może oznaczać tylko jedno. Znowu wpakowała się w kłopoty. Sięgam po komórkę, przepraszam ucznia i rodziców czekających w kolejce i pospiesznie wychodzę na korytarz, przygotowując się psychicznie na najnowszą katastrofę.
– Dzięki Bogu, że nic ci się nie stało – mówię do mamy, obejmując ją mocno.
Zdaje się zaskoczona moją troską.
– Oczywiście, że nic mi się nie stało, to był tylko mały wypadek, nie jestem ranna.
Okna w kuchni są pootwierane na oścież, ale smród zwęglonej ścierki do naczyń nie chce się ulotnić. Podejrzewam, że będzie go czuć jeszcze przez wiele dni.
– Co się stało, mamo? Jesteś pewna, że nie włączyłaś przypadkiem gazu?
– Nie włączyłam. Zaparzyłam sobie filiżankę herbaty i poszłam na górę do łazienki, a gdy wróciłam, ścierka się paliła. Leżała na palniku, który był włączony. Nie mam pojęcia, jak się włączył, ale na pewno ja tego nie zrobiłam. Zjadłam kanapkę na lunch, więc niczego nie gotowałam. – Spieszy do zlewu i wyjmuje z niego talerz. – Widzisz. To mój talerz po kanapce. Ser i pomidor. Zjadłabym z szynką, ale akurat mi się skończyła.
– A co z kolacją? – Patrzę na zegarek.
Jest niemal siódma wieczorem.
– To miałam na myśli. Zjadłam kanapkę na kolację.
Czuję zbyt wielką ulgę, że nie stała jej się krzywda, by kwestionować jej wybory żywieniowe.
– Och, mamo, całe szczęście, że nic ci nie jest. Tylko to się liczy.
Wkłada talerz z powrotem do zlewu, chociaż ma zmywarkę i nigdy nie myje niczego ręcznie.
– Nie wierzysz mi, prawda? Myślisz, że coś jest ze mną nie tak! – Podnosi głos.
– Nie, proszę, uspokój się. Wierzę ci, okej?
– Dobrze. Bo wciąż jestem twoją matką. Nie jestem dzieckiem i nie życzę sobie, żebyś traktowała mnie protekcjonalnie.
– Okej, mamo, masz rację. Czy mam zaparzyć kawy?
– Nie, dziękuję, dopiero co piłam.
Rozglądam się po kuchni, ale nie widzę nigdzie kubka. Oczywiście możliwe, że jest już w zmywarce. Nie mogę po prostu zakładać, że we wszystkim mnie okłamuje.
– Wieczór jest przyjemny, posiedzimy w ogrodzie? – proponuję głównie po to, żebyśmy nie musiały dłużej wdychać zapachu spalenizny.
– Tak, dobry pomysł. Tylko wezmę klucz do tylnych drzwi.
Grzebie w torebce i wyciąga brelok z kluczami. Jestem zaskoczona, bo zawsze trzymała ten klucz oddzielnie, w szufladzie w kuchni. Ale to nie pora, żeby ją o to pytać.
Nie wiem, co skłania mnie do sprawdzenia, ale ciągnę za klamkę i odkrywam, że tylne drzwi są otwarte. Mama podnosi wzrok.
– Och, to dziwne. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tędy wychodziłam. Pewnie dziś rano.
Siadamy przy stoliku w ogrodzie, a mama pyta, jak mi minął dzień. Gawędzi ze mną tak normalnie, że zaczynam wierzyć, iż niepotrzebnie się martwiłam. Takie rzeczy się zdarzają, prawda? Wszyscy jesteśmy czasem zapominalscy i popełniamy błędy. Może cierpię z powodu lęku i to sprawia, że doszukuję się najgorszego w każdej sytuacji?
– Kiedy przyjdziecie z Aidenem na kolację? – pyta mama. – Nie widziałam go od wieków.
To prawda i dobrze by było, gdyby spędził trochę czasu w towarzystwie mamy i potwierdził moje podejrzenia albo im zaprzeczył.
– Porozmawiam z nim dziś wieczorem. Wkrótce jedzie na kilka dni do rodziców do Edynburga. Potrzebują pomocy przy remoncie i też dawno ich nie widział.
– Och, jak miło. To uroczy ludzie, prawda? – mówi mama z uśmiechem. – Aiden to taki wspaniały młody człowiek i widać, jak kochająca rodzina może dobrze wpłynąć na dziecko.
Zupełnie jakby wiedziała, że rozważamy adopcję, chociaż jej o tym nie wspominałam, a Aiden też nie poruszyłby z nią tego tematu.
– Tak – zgadzam się. – To prawda. Ale to nie dla każdego.
Mama wzdycha.
– Martwię się o ciebie, Farrah. Och, wiem, że w tej chwili to ty martwisz się o mnie, ale spać nie mogę, gdy myślę o tym, przez co przechodzisz.
– Radzimy sobie, mamo. No i mam dopiero trzydzieści jeden lat. Wciąż mamy czas, prawda?
– Zawsze miałaś takie pozytywne podejście do życia – zauważa. – Odziedziczyłaś to po tacie. Och, chciałabym, żeby tu był i mógł zobaczyć, na jaką wspaniałą kobietę wyrosłaś. – Łzy stają jej w oczach. Nieczęsto o nim mówi, ale gdy to robi, zawsze się wzrusza. – Nawet gdy zdiagnozowano u niego raka płuc, dalej się uśmiechał, dalej pracował. Powiedział, że nie pozwoli, żeby to go pokonało. I ani razu nie narzekał, że tyle lat pracował przy azbeście, chociaż właśnie to zakończyło jego życie. Co za siła charakteru.
„Ale ja wcale nie jestem taka jak tata i daję radę tylko dlatego, że muszę myśleć o swoich uczniach. O wszystkich ludziach, którzy mnie potrzebują i których nie chcę zawieść”.
– Tęsknię za nim – przyznaję.
Umarł, gdy byłam mała, a jego nieobecność pozostawiła we mnie pustkę.
– Obie tęsknimy. – Pochyla się ku mnie, jakby miała zdradzić mi sekret. – Farrah, musisz przestać się o mnie martwić i zacząć myśleć o sobie. Czuję się świetnie. Nic mi nie dolega. Po prostu skup się na sobie, na Aidenie i na założeniu rodziny, której tak bardzo pragniecie. Nic innego się nie liczy.
Siedzimy w ogrodzie jeszcze długo po zachodzie słońca, a ja zatracam się w słowach mamy. Przemawia z taką siłą, wysławia się tak jasno, że przekonuję samą siebie, iż kompletnie się pomyliłam i martwiłam bez powodu. Wszystko z nią w porządku.
Musi być.
Gdy wracam do domu, Aiden już śpi i chociaż próbuję za bardzo nie hałasować, żeby go nie obudzić, wierci się i otwiera oczy.
– Z twoją mamą wszystko okej?
Opowiadam mu o mojej wizycie, chociaż mam wrażenie, że słucha jednym uchem. Naprawdę go zraniłam swoją decyzją.
– Dobrze, że nic się jej nie stało – podsumowuje, przekręcając się na plecy. – Jackie to twarda sztuka. Nic jej nie będzie. To o ciebie się martwię.
– Daję radę. Jak zawsze – mówię, przebierając się w piżamę.
Aiden obserwuje mnie przez chwilę, marszcząc czoło.
– Chodź tutaj. – Unosi moją połowę kołdry i przyciąga mnie do siebie. – Musimy trzymać się razem, Farrah. W przeciwnym razie boję się, co może się z nami stać. Takie sytuacje potrafią rozerwać związek na strzępy, prawda?
Kiwam głową i wtulam się w niego. A gdy nasze ciała łączą się ze sobą, mówię sobie, że tym razem się uda. Że w tym właśnie momencie poczyna się nasze dziecko. To, które z nami zostanie.
9
Gdy