Świeży. Nico Walker. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Nico Walker
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 9788366553163
Скачать книгу
w ręku, że ten się wygiął. Ale nic mi się nie stało, bo byłem w hełmie. Opuściłem strzelnicę. Musiano mnie przeszukać: ŻADNYCH ŁUSEK, ŻADNEJ AMUNICJI. Sierżant Cole uderzył mnie bez powodu w kutasa. Ale przyjmuje się to. Trzeba tylko pamiętać, że wszystko to tylko udawanie. Sierżanci tylko udawali, że są sierżantami. My udawaliśmy, że jesteśmy żołnierzami. Armia udawała, że jest armią.

      Martwiłem się wyłącznie o Emily. Dave z Giant Eagle będzie próbował ją wyruchać. Spotkałem go dwa dni przed wyjazdem z Elby. Emily zaprosiła go do siebie po pracy. Był dla mnie nieprzyjemny w opór. Wiedziałem, o co mu biega.

      – Ten typas będzie próbował cię zaliczyć – rzuciłem.

      Stwierdziła, że on taki nie jest.

      – Dokładnie t a k i jest – odpowiedziałem.

      Wypełzłem z koszar przez okno, by skorzystać z automatu. Była noc. Miałem kartę. Dzwonek telefonu. Odebrała.

      – Halo?

      – Słyszysz mnie?

      – Halo?

      Mówiłem po cichu.

      – To ja.

      – Ach, cześć!

      – Jak leci?

      – Co?

      – Jak u ciebie?

      – Wszystko gra. A u ciebie? Zaskoczyło mnie, że dzwonisz.

      – Wymknąłem się z koszar.

      – Wszystko dobrze?

      – Teraz tak. Co tam planujesz?

      – Ech, nic. Pewnie spędzę czas z kilkorgiem znajomych z roboty… Halo?

      – Tak.

      – Wszystko w porządku?

      – Tak, wszystko gra. Tęsknię za tobą.

      – Ja za tobą też.

      – Nie mogę przestać o tobie myśleć. Wymknąłem się przez okno, żeby zadzwonić.

      – Możesz chwileczkę zaczekać?

      – Tak, jasne.

      – …

      – …

      – …

      – …

      – Jesteś tam jeszcze?

      – Tak, ciągle tu jestem.

      – No to jak ci tam? Jak to jest? Co takiego robisz?

      – Ach, no w porządku. Nie jest jakoś naprawdę strasznie. Po prostu to, tamto, owamto, wiesz. Wyślizgnąłem się przez okno. Na drugim piętrze. Ale to nic wielkiego. Są gzymsy. Nie powinno mnie tu być.

      – Ledwie cię słyszę.

      – Muszę mówić po cichu. Jak mnie tu złapią, mam przejebane.

      – Powiedziałeś, że wymknąłeś się przez okno? Ledwie cię słyszę.

      – Kurwa.

      – Co powiedziałeś?

      – Nic. Tęsknię za tobą.

      – Ja za tobą też.

      – Szkoda, że mnie tam teraz nie ma.

      – Też bym chciała, żebyś tu był.

      – Słuchaj, muszę lecieć. Jak mnie tutaj złapią, mam przejebane po maksie. Muszę wracać do koszar.

      – Dobrze.

      – Spróbuję znowu do ciebie zadzwonić.

      – Dobrze.

      – Kocham cię.

      – Też cię kocham.

      – Śpij słodko.

      – Ty też.

      ROZDZIAŁ JEDENASTY

      Niedziele były luźne, bo mieliśmy wolny ranek, tylko koszary do sprzątnięcia i mogliśmy robić cokolwiek, mogliśmy iść na nabożeństwo, jeśli chcieliśmy. Utożsamiałem się z krysznowcami, ale nie było ich nabożeństwa, więc poszedłem na buddyjskie. Nie można było iść samemu. Trzeba było pójść z towarzyszem broni. Poza tym specjalista Kovak był buddystą. Poszliśmy porozmawiać z kadrą.

      – Panie sierżancie, idziemy na nabożeństwo.

      – Na jakie nabożeństwo?

      – Buddyjskie, panie sierżancie.

      – Idźcie.

      Poszliśmy i było w porządku, przyszło dużo ludzi, bo buddyści rozdawali babeczki Reese’s. Ale w tych nabożeństwach kryło się coś więcej. Zaczynaliśmy od głębokiego oddechu. Potem przez jakiś czas śpiewaliśmy, ogółem ze dwadzieścia minut oddychania i śpiewu. Następnie buddyści opowiadali nam o swojej religii i zadawali pytania, a jeśli znało się odpowiedź, rzucali w człowieka cukierkiem.

      Tamtego dnia przyłączył się do nas sierżant sztabowy Rockaway. Powiedział, żeby mówić mu „sierżancie Rock”. Naprawdę fascynował go buddyzm. Powiedział, że od kiedy stał się buddystą, kupił samochód (spłacony) i motocykl (spłacony). Buddyzm zmienił jego życie na lepsze. Dodał, że zaczął z buddyzmem w obozie dla rekrutów, chodząc na niedzielne nabożeństwa.

      – Zupełnie jak wy wszyscy teraz – stwierdził.

      Następnego dnia uczyliśmy się walki wręcz. Szkolił nas sierżant instruktor Cole. Uczył nas duszenia bezrękawowego. Uczył nas duszenia tokijskiego. Ćwiczyliśmy najróżniejsze techniki duszenia. Wszyscy siedzieliśmy w kółku i mieliśmy dusić się na zmianę. Posyłali dwóch z nas do środka koła i cel był taki, żeby jeden poddusił drugiego. Znalazłem się w parze ze specjalistą Kovakiem, bo byliśmy mniej więcej tej samej postury. Poddusiłem go jak ja pierdolę. Kiedy było po wszystkim, przyszło mi na myśl, że go zaskoczyłem, i źle się z tym poczułem. Następnym razem pozwolę mu na porządny rewanż. Mimo to źle się z tym czułem. Kovak był moim towarzyszem broni, a ja go dusiłem.

      Jedynym sposobem na to, by nie ukończyć podstawowego szkolenia, była próba zabicia się. Jeden dzieciak próbował się powiesić na podwieszanym suficie w latrynie. Nie udało się. Zerwał sufit. A więc nie zginął. Ale też nie skończył szkolenia.

      Na uroczyste zakończenie szkolenia przyjechali moi rodzice. Zjawiło się wiele rodzin chłopaków. Wiele rodzin też nie przyjechało. Maszerowaliśmy w kółko na scenie w auli w odpowiednim rytmie. Puszczono American Soldier Toby’ego Keitha i dano nam przepustki do dwudziestej pierwszej. Rodzice zabrali mnie do Chili. Zamówiłem wegetariańskiego burgera.

      – Założę się, że to pierwszy wegeburger, którego zjadłeś od dawna – powiedziała mama.

      – Szczerze mówiąc, nie – stwierdziłem. – Racja żywnościowa numer dwanaście to wegeburger w sosie barbecue. Nie jest zły, ale ten jest o wiele lepszy.

      Mieliśmy trochę czasu do zabicia, więc posiedzieliśmy w pokoju hotelowym rodziców w miasteczku niedaleko bazy. Mama zrobiła mi dużo zdjęć w mundurze galowym. Paliłem papierosy, czerwone winstony, były naprawdę dobre. Po jakimś czasie wróciliśmy do Fort Leonard Wood i tam się pożegnaliśmy.

      ROZDZIAŁ DWUNASTY

      Ci z nas, którzy byli przyszłymi sanitariuszami, wsiedli do autobusu. Jechaliśmy do Fort Sam Houston w San Antonio w stanie Teksas. Kierowca był weteranem z Wietnamu, za jego białofosforowych czasów stopiło mu prawą rękę w mięsistoczerwony szpon. Sympatyczny był z niego gość, zachęcał nas do picia i palenia w autobusie. Kiedy dotarliśmy do Fort Sam, trafiliśmy na zupełnie nowych sierżantów instruktorów, którzy się na nas darli, ale całe te mecyje do tej pory zdążyły nam spowszednieć, więc mieliśmy w piździe,