Zjeżdżam z ostatniego ronda i dostrzegam przed sobą hotel, do którego kazano mi przyjechać. Parking w pobliżu recepcji jest zajęty, więc muszę zostawić samochód na drugim końcu. Stawiam kołnierz czerwonego płaszcza przeciwdeszczowego, owijam ciasno turkusowy szal wokół szyi i idę w stronę wejścia.
Recepcja jest duża i jasno oświetlona, z sofami i wygodnymi fotelami ustawionymi wokół niskich ław. Rozglądam się, ale nie wiem, kogo mam wypatrywać, i muszę wyglądać nieco dziwnie, z szeroko otwartymi oczami i wyrazem strachu na twarzy.
– Jo?
Odwracam się i zauważam mężczyznę z ogoloną głową, ubranego w dżinsy i ciemną kurtkę. Jest mniej więcej w wieku Samiego i uśmiecha się do mnie troskliwie.
Uświadamiam sobie, że nawet nie odpowiedziałam, ale on patrzy mi w oczy i dotyka mojego ramienia.
– Jestem Rob. Proszę pójść ze mną.
W milczeniu idziemy pospiesznie ramię w ramię w kierunku tylnej części hotelu. Rob daje znak dziewczynie w ciemnym kostiumie, która wbija kod na klawiaturze i otwiera nam drzwi. Jesteśmy na tyłach budynku, w części przeznaczonej wyłącznie dla personelu. Wszędzie wokół kręcą się ludzie w rozmaitych strojach – kelnerzy, kucharze, sprzątacze – a kilka osób rzuca nam zaciekawione spojrzenia, kiedy przechodzimy przez obszar przyjęć towaru, tunel z ciągnącymi się pod ścianami metalowymi klatkami na kółkach. Ich zawartość bez wątpienia czeka na odbiór.
W przestrzeni, która wygląda na zarezerwowaną zazwyczaj dla ciężarówek, parkuje ciemnoniebieski samochód. Rob kieruje mnie w jego stronę i otwiera drzwi od strony pasażera.
Wsiada i odwraca się do mnie.
– Wszystko w porządku?
– Nie.
Chyba oczekiwał takiej odpowiedzi, bo tylko kiwa głową i uruchamia silnik.
– To nie potrwa długo. Za kwadrans będziemy na miejscu.
Teraz, kiedy mogę już tylko myśleć, moje ręce zaczynają się coraz mocniej trząść. Splatam je mocno razem. W torebce odzywa się komórka.
Rob rzuca mi pełne oczekiwania spojrzenie.
– Rozpoznaje pani numer? – pyta, kiedy wyciągam telefon.
Zerkam na ekran.
– To moja przyjaciółka Tessa.
– Proszę nie odbierać. Oddzwoni pani do niej później. Najpierw musimy się przekonać, co powie szef.
I tak nie zamierzałam odbierać, bo Tessa zaraz by się zorientowała, że coś jest nie tak, a to wywołałoby lawinę pytań, na które nie mam ochoty udzielać odpowiedzi.
Jedziemy w milczeniu przez nieznaną mi część Manchesteru.
Kwadrans wydaje się dłużyć, w końcu jednak podjeżdżamy pod bramę z kutego żelaza, a mój kierowca wyskakuje, żeby połączyć się przez interkom. Wraca do samochodu, a brama zaczyna się otwierać. Wjeżdżamy do środka i kierujemy się w stronę dużego budynku z czerwonej cegły. Objeżdża go, żeby zatrzymać samochód przy bocznej ścianie, w pobliżu małych drzwi, po czym odwraca się do mnie.
– Wprowadzę panią do środka.
Przez chwilę nie mam ochoty wysiadać z samochodu. Oznacza to bowiem, że będę zmuszona stawić czoło temu, co się wydarzyło – co nadal trwa – ale Rob już okrążył samochód i otwiera drzwi, nie zwracając uwagi na padający deszcz.
Idę za nim do budynku. Mijamy jasno oświetlony korytarz z zamkniętymi drzwiami po obu stronach, a nasze kroki odbijają się echem od wyłożonej ciemnym linoleum podłogi. Docieramy do ostatnich drzwi. Rob puka i naciska klamkę.
Wewnątrz widzę dwie osoby – ładną, młodą kobietę o ciemnych, sięgających ramion włosach i wysokiego, barczystego mężczyznę w dżinsach i ciemnej, skórzanej kurtce. Kobieta robi krok w moją stronę.
– Cześć, Jo. Jestem inspektor Becky Robinson. Rozmawiałyśmy przez telefon. To mój szef, nadinspektor Tom Douglas.
12
Detektywi, Tom i Becky – jak kazali mi się do siebie zwracać – mają zatroskane miny i wyraźnie widać, że niepokoją się tym, co się wydarzyło. Odnoszę wrażenie, że choć ci ludzie na co dzień mają do czynienia z różnymi rodzajami przestępstw, ich współczucie nie jest udawane.
– Chciałabyś czegoś do picia? – pyta Tom. Ma ciepłe spojrzenie, przez które znów do oczu napływają mi łzy. „Płacz nic tu nie pomoże”, jak mawiała moja matka.
– Poproszę trochę wody. – Mój głos jest skrzekliwy od dławionych łez.
Znalazłam się w pomieszczeniu, które przypomina skrzyżowanie biura i salonu. To chyba jakaś świetlica, ale nie ma tu niczego, dzięki czemu czułabym się jak w domu.
Zaczynają mięknąć mi kolana i szukam miejsca, by usiąść. Prowadzą mnie na błękitną sofę, a Tom zwraca się po cichu do Roba, który kiwa głową, zawraca na pięcie i wychodzi, zapewne po wodę dla mnie.
– Przykro mi, że musieliśmy cię tutaj sprowadzić – mówi Becky. – Wyjaśniałam to przez telefon, ale jeśli masz jakieś pytania, to słucham.
Siadam ze zwieszoną głową, próbując skoncentrować się na czymś innym niż ciągła i ta sama myśl dotycząca mojego dziecka.
– Dlaczego ktoś porwał Asha i Millie?
– Tego nie wiemy i zaraz do tego wrócimy, ale czy mogłabyś nam teraz oddać telefon? Musimy monitorować wszystkie połączenia, ale zwrócimy go zaraz, żebyś mogła je odbierać.
Z pewnością ma na myśli telefon z żądaniem okupu lub czegokolwiek innego. Ale dlaczego ich porwano? Nic nie przychodzi mi do głowy.
– Masz także telefon swojego partnera? Czy one są zablokowane?
Grzebię w torebce wśród przypadkowych przedmiotów, które zabrałam ze sobą, i wyjmuję komórkę Asha.
– Tak, ale używamy tego samego kodu, 7654. Telefon Asha wymaga podania pięciu cyfr, więc na końcu jest dodatkowa trójka.
– Masz jakieś zdjęcia Asha i Millie? – pyta Tom.
Przewijam zawartość galerii, żeby znaleźć coś odpowiedniego – Ash wygląda poważnie, ale to jego zwyczajowy wyraz twarzy, a Millie uśmiecha się wesoło. Dotykam na moment ekranu, pragnąć poczuć jej miękką skórę.
– Świetnie – mówi Tom uspokajającym tonem. – Pobierzemy je i przekażemy zespołowi. Oczywiście tylko tym, którzy są wtajemniczeni. W takim wypadku jak ten staramy się angażować jak najmniej osób.
Ma na myśli sytuację, w której ktoś jest opłacany przez porywaczy. Sama myśl sprawia, że przechodzi mnie dreszcz.
Oddaję telefony, a Tom przekazuje je Robowi, który wrócił z wodą dla mnie.
Becky pochyla się w moją stronę.
– Wiem, że powiedziałaś mi już, co się wydarzyło, kiedy rozmawiałyśmy, ale na wypadek gdybyśmy coś przegapili, mogłabyś opowiedzieć o tym ponownie? Tom nie słyszał cię bezpośrednio, a to może być pomocne.
Relacjonuję jeszcze raz, jak usłyszałam pukanie do drzwi, jak Ash został zakuty w kajdanki, jak się dowiedziałam, że mogę być w to zamieszana, jak nalegali, żeby Millie pojechała z Janet i Bobem. Mówię nieco nieskładnie, budując