Czuję się bezradna, a całe moje ciało pragnie przytulić się do córeczki. Nie potrafię wymyślić ani jednej rzeczy, która pozwoliłaby mi coś zmienić i sprawić, że Millie znajdzie się bliżej mnie. A co z Ashem? Wciąż nie mogę uwierzyć, że byłby zdolny ją skrzywdzić.
Nagle pojawia się w mojej głowie myśl, która uderza mnie niczym rozpędzona ciężarówka. Ile kobiet wierzyło w swoich mężczyzn i nagle się dowiadywały, jak bardzo się myliły?
– Nie, nie, nie – mamroczę, przyciskając dłonie do skroni. Nie mogłam być przecież aż tak ślepa.
Zła na samą siebie, zaczynam przesiewać wspomnienia, zastanawiając się, czy coś przegapiłam. Czy istnieją jakiekolwiek dowody na to, że Millie została skrzywdzona? Miała kiedyś taki dziwny siniak, ale przecież to typowe u dzieci w jej wieku. Nie dostrzegłam niczego, co sugerowałoby, że cierpi, a w sposobie traktowania Millie przez Asha lub w jej zachowaniu względem niego nie ma niczego, co dawałoby mi jakikolwiek powód, by zwątpić w jego miłość i oddanie córce. A jeśli jego czułość jest po prostu nagrodą za jej milczenie? Jeśli ona wydaje się tak go uwielbiać tylko dlatego, że uważa to za najlepszy sposób na zapewnienie sobie bezpieczeństwa?
Nie! Nie wierzę, że Ash mógłby być tak przebiegły. Przecież dostrzegłabym jakieś ślady, prawda?
Potem wraca kolejne wspomnienie – takie, które wolałabym zignorować – i muszę stawić czoło faktowi, że nie dalej jak tydzień temu zobaczyłam jego zdjęcie w serwisie randkowym. Choć próbuję uznać to za kradzież tożsamości w sieci lub czyjeś chore poczucie humoru, muszę przyznać, że ziarno zwątpienia zostało zasiane.
Do tej pory nawet przez chwilę bym nie pomyślała, że mógłby być mi niewierny, ale jeśli się myliłam, to w jakiej jeszcze kwestii mogłam się mylić?
Co ty zrobiłeś, Ash?
Jakakolwiek jest prawda, w tej chwili liczy się jednak tylko moja córka.
Co się z nią stanie? Ma dopiero siedem lat. Poczuje się zagubiona, będzie się zastanawiać, co się dzieje. Serce prawie mi pęka na myśl, jak bardzo musi być teraz wystraszona i zdezorientowana.
Dlaczego nie pozwolili mi z nią pojechać?
Wiem dlaczego. Z pewnością mnie podejrzewają i zakładają, że albo pozwoliłam, by coś się wydarzyło, albo przymknęłam na to oko. Na samą myśl robi mi się niedobrze.
Czuję nagłe pragnienie zrobienia czegoś, podjęcia jakiegoś działania.
Podnoszę się z podłogi i wyjmuję telefon. Zamierzam zadzwonić do Asha – może pozwolą mu odebrać, jeśli czeka na przesłuchanie. Muszę go zapytać, błagać o to, by powiedział mi prawdę.
– Siri, połącz z: Ash – wydaję telefonowi polecenie.
– Łączę z: Ash – odpowiada bezcielesny głos.
W tej samej chwili słyszę dzwoniący na piętrze telefon. Oczywiście. Pracował tam przecież przed kolacją. Wydaję z siebie pełen frustracji jęk.
Może powinnam porozmawiać z kimś, kto mnie przekona, że wszystko będzie dobrze, że po prostu przesadzam z reakcjami. Ale z kim?
Na pewno nie z moją matką. Już słyszę, jak mówi: „On jest facetem, Jo. Moim zdaniem zawsze trzeba zakładać najgorsze”.
Nie z Tessą, która uważa, że mężczyzn należy po prostu rezerwować na urlopy, okazjonalne weekendy i chwile, kiedy ma się wyjątkową potrzebę pójścia z kimś do łóżka.
Prawda jest taka, że nie chcę mówić nikomu o podejrzeniach wobec Asha, bo zdaję sobie sprawę z konsekwencji. Nawet jeśli zostanie uznany za niewinnego, moja mama i Tessa już nigdy nie spojrzą na niego w taki sam sposób.
Na myśl przychodzi mi Nousha, jego siostra. Ona nigdy nie dałaby wiary w jakiekolwiek złe postępowania Asha, ale zaczęłaby gadać tylko o sobie, o tym, ile straciła nerwów, martwiąc się o brata. Ostatecznie to ja musiałabym pocieszać ją.
Jedyną osobą, która mogłaby mnie wysłuchać, jest Sami, choć trudno zgadnąć, gdzie może się podziewać o tej godzinie w sobotni wieczór. Sami jest jedną wielką niewiadomą, a Ash nierzadko nad nim ręce załamuje, ale chłopak ma dobre serce, więc postanawiam zadzwonić.
Jego komórka dzwoni bez końca, a skrzynka głosowa w ogóle się nie włącza.
Zostałam z tym wszystkim sama.
9
Od chwili, kiedy zabrano Millie, upływają już dwie godziny, a ja przez większość czasu leżę na jej łóżku, otoczona zabawkami. Owijam się w jej różowo-bordową kołdrę i przyciskam do policzka poduszkę. Czuję jej słodki zapach, przez co jeszcze bardziej pragnę ją odzyskać.
Powiedzieli, że ktoś będzie ze mną w kontakcie, sprawdzam więc co kilka minut telefon, żeby się upewnić, że mam sygnał, naładowaną baterię i połączenie z siecią. Nikt do tej pory nie zadzwonił.
Teraz, kiedy moje przerażenie zaczyna już sięgać szczytu, czuję narastający gniew. Zamierzam do nich zadzwonić.
Chwytam telefon, znajduję numer, który dała mi Janet, i go wybieram. Słyszę jeden sygnał, dwa, trzy. Boję się, że nikt nie odbierze. Na szczęście sygnały się urywają. Przez chwilę w słuchawce panuje cisza, jakby nikogo tam nie było.
– Halo? – mówię.
– Kto mówi? – odzywa się chrapliwy głos. Brzmi tak, jakby należał do starca.
– Jo Palmer. Chciałabym porozmawiać z panią z opieki społecznej, z Janet. Albo z Bobem, detektywem – odpowiadam.
– Nie ma tu nikogo o takim nazwisku. Wybrała pani zły numer.
Telefon milknie, a ja czuję ucisk w trzewiach. Źle go wpisałam? Sprawdzam rejestr połączeń na podstawie podanego mi przez Janet numer. Wszystko się zgadza.
Rzucam telefon na łóżko, opieram czoło i grzbiet dłoni i łkam. Byłam taka zdenerwowana, że pewnie źle go wprowadziłam, kiedy Janet dyktowała.
Uświadamiam sobie nagle, że mam przecież adres, sięgam więc ponownie po telefon. Mogłabym tam pojechać i zaczekać na Millie.
A jeśli już wyjechali i właśnie wiozą ją do domu? Co będzie, jeśli tu przyjadą, a w domu nikogo nie będzie?
Nie wiem, co robić. Mogłabym poprosić Tessę, żeby została w moim domu, kiedy pojadę po Millie, starając się uniknąć wyjaśnień lub coś wymyślając na poczekaniu, ale najpierw muszę się dowiedzieć, jak daleko znajduje się to miejsce.
Wpisuję adres w mapach Google i wbijam wzrok w ekran. W rejonie Manchesteru znajduję pięć ulic o nazwie Westmorland i nie mam pojęcia, która jest właściwa. Nie podała mi kodu pocztowego. To może być każda z nich.
Zostało mi tylko jedno rozwiązanie, wyszukuję więc stronę policji hrabstwa Greater Manchester. Niemal wydaję z siebie krzyk, kiedy odkrywam, że lokalny posterunek – ten, na który zabrano Asha – w soboty jest otwarty do osiemnastej. Musieli zawieźć go w inne miejsce. Muszę się tego dowiedzieć, ale na każdej stronie witryny, którą przeglądam, znajduje się informacja, że mogę wysłać wiadomość i ktoś się ze mną skontaktuje za dwa dni. Oczywiście w sytuacji awaryjnej można dzwonić pod 999.
W chwili, kiedy zaczynam już tracić chęć życia, odkrywam numer dostępny w normalnych sytuacjach: 101. Chyba już kiedyś go widziałam, ale nie miałam nigdy żadnych powodów, żeby dzwonić na policję, więc po prostu uciekł mi z pamięci.
Kobieta, która odbiera telefon, jest bardzo grzeczna, a ja wyrzucam z siebie szczegóły, mamrocząc w bardzo niespójny sposób.