Pandemia. Raport z frontu. Paweł Kapusta. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Paweł Kapusta
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Биографии и Мемуары
Год издания: 0
isbn: 9788366575400
Скачать книгу
było dla mnie oczywiste, że osiemdziesiąt procent ludzi będzie płacić kartą. Wiadomo, są starsi, nieprzyzwyczajeni; oni nie. Ale reszta? Nic z tego. Guzik. Prawda jest taka, że codziennie znajdzie się nawet ktoś, kto spyta: »Masz pan stówę rozmienić«”.

      Do kasy podchodzi kobieta. Kamil jej nie kojarzy. Chyba przejazdem.

      – Gotówka? Karta?

      – Gotówka – mówi i wyciąga banknot. Kamil odlicza resztę i by nie dotknąć ręki klientki, kładzie pieniądze na strefę pakowania. Oburzenie jest porażające. Krzyk prawie na cały sklep.

      – Czy wy w ogóle dezynfekujecie to miejsce?!

      – Tak, oczywiście. To nasz obowiązek.

      – A kiedy pan to ostatnio robił? Nie widziałam, żeby pan przecierał!

      – Nie robimy tego co chwilę. Poza tym dlaczego nie zapłaciła pani kartą? Nie byłoby wtedy takiego kłopotu.

      Pakuje drobne w portfel, wychodzi. Kamil przeciera blat.

      13.00

      Przejawy bezmyślności można mnożyć. Klientka stanęła pewnego dnia na środku sklepu i obok innych klientów wydmuchała nos. Inna – kichnęła w kolejce bez zakrywania twarzy. Albo facet, by łatwiej przeliczyć banknoty, oblizał paluchy. O nietrzymaniu odstępów w kolejce nawet nie ma co wspominać. Szefowa kazała zwracać na to uwagę. Kilka razy zwrócił, kilka razy słuchał, jak zwracali sami klienci. Może w innych miastach, w większych sklepach jest inaczej? Ludzie są bardziej świadomi? Tu jest jak jest.

      Miał jedną klientkę, która przychodziła często, nawet kilka razy dziennie. Miła, ale irytująca. Bo gdy się mówi, że wyjście do sklepu powinno być koniecznością, ona brała tu swoje dzieci na spacer. Chyba w ramach rozrywki w czasach nudy. Na szczęście to przypadek skrajny, już wyjaśniony. Ale są też sytuacje bez wyjścia, wynikające z ludzkiej głupoty i zacietrzewienia.

      Klient nie zachowuje odstępu, więc Kamil zwraca mu uwagę.

      – Proszę pana, dwa kroki między kolejnym klientem – mówi.

      – Jeśli ludzkość przeżyła dżumę, to ten wirus nic nam nie zrobi – wypala facet z triumfującą miną.

      „Z takimi ludźmi nie ma o czym rozmawiać. Nie ma co wchodzić z nimi w dyskusje. Bo dla niego wszystkie środki bezpieczeństwa, które zostały wprowadzone, wszystkie zalecenia, będą głupotą i przesadą. Aż do momentu, gdy sam to złapie. I w szpitalu wyląduje. Jest też druga strona medalu: bezproblemowe funkcjonowanie tego miasta. Bo co się stanie, jeśli sklep przez takiego chorego zostanie zamknięty, wyłączony z użytkowania? Przecież dla setek ludzi żyjących w okolicy to będzie mega problem. Bo w pobliżu innych sklepów z takim asortymentem nie ma, a nie każdy ma samochód, żeby pojechać do drugiej miejscowości na zakupy” – mówi Kamil.

      14.00

      „Wiesz, co jest najgorsze? Gdy siedzisz na kasie, mija kolejna godzina, patrzysz na przewijających się ludzi i czujesz, że robi ci się gorąco. Że zaczynasz czuć objawy typowe dla wirusa, o których słyszałeś w telewizji. Przynajmniej ja tak mam. Podpowiada mi to psychika. Mam poczucie, że się gotuję w środku, skóra jest gorąca. Dziś miałem wrażenie, że serce zaczyna mi szybciej bić. Dodatkowo gdy starasz się kontrolować ruchy, by nie dotykać twarzy rękawiczką, wszystko zaczyna cię nagle swędzieć, cała twarz. A ty nie możesz się podrapać. Ale wystarczy, że wychodzę ze sklepu i od razu mi to mija” – opowiada.

      Są też miłe sytuacje. Do kasy podchodzi starsza kobieta. Na ladzie kładzie trzy małe czekoladki.

      – To dla pana, bardzo dziękuję – mówi i odchodzi.

      Nigdy wcześniej Kamilowi się to nie zdarzyło. Najwidoczniej pani chciała wyrazić wdzięczność. Ona zdaje sobie sprawę, że ta robota niesie ze sobą ryzyko, zagrożenie. Taka świadomość i docenienie to przejaw szacunku dla pracy drugiego człowieka.

      „Nie ukrywam, miło mi się zrobiło”.

      15.00

      „Nie wiem, dlaczego ziemniaki. Ale ziemniaki, odkąd to wszystko się zaczęło, schodzą u nas na pniu. Mam wrażenie, że ludzie przygotowują się do wojny. My wiemy, że mamy cały magazyn, ale ludzie może nie wiedzą. I robią zakupy na zapas. I co ciekawe – te same osoby robią zakupy na zapas codziennie. W porównaniu do wcześniejszych miesięcy kupują wiele więcej. Konserwy, zupki błyskawiczne, mięso, woda mineralna, alkohol. Wszystko” – relacjonuje Kamil.

      Jak ta kobieta. Zakupy za prawie dwieście złotych. Od mięsa, przez makaron, po chemię.

      – Karta czy gotówka?

      – Karta.

      – Bardzo mi miło. PIN i zielony.

      Raport z frontu, dzień ósmy

      Hospicjum. By nie umrzeć w samotności

      Aleksandra – pracuje w jednym z hospicjów w centrum Polski. Imię i niektóre szczegóły pozwalające na identyfikację bohatera zmienione.

      Spytasz pewnie, czy można się do tego przyzwyczaić. Przywyknąć do umierania. Dobre pytanie. Tylko że ja nie znam na nie odpowiedzi. Nie wiem. Chyba nie można. Ale wiem, że z umieraniem można się oswoić. Zaakceptować, że śmierć jest i się od niej nie ucieknie. Przyjąć do wiadomości, że w tym miejscu jest obecna częściej. Kryje się gdzieś w ciemnym pokoju, na końcu korytarza. Że obcujesz z momentem przejścia. Że już po wszystkim sprowadzasz pogrążone w smutku rodziny piętro niżej. Do pomieszczenia, w którym mogą ucałować, przytulić.

      Sam musisz sobie wyznaczyć granice. Szlaban, którego dla własnego dobra nie masz prawa przekroczyć. Do pracy w hospicjum trzeba podchodzić zadaniowo. Nie bezdusznie – empatia musi tu być ogromna – ale nie możesz sobie pozwolić na emocjonalne zaangażowanie. Tego nikt by tu nie przetrwał. Zwariowałby wtedy nawet najtwardszy. Mamy zadanie do wykonania. Przez pandemię o wiele trudniejsze niż zazwyczaj.

      Chcę zobaczyć tatę

      Różne są rodziny. Jedni przychodzą, robią swoje i idą. Czuć dystans, chłód. Ale są też ciepłe. Aż wylewają z siebie tę miłość. To się widzi: w gestach, tuleniu, słowach. Leżał u nas taki pan. Dłuższy czas. Gdy jeszcze było wolno, przychodziła do niego córka. Szeptała mu coś na ucho, poprawiała poduszkę. Całą sobą z nim była. Gdy wprowadziliśmy zakaz odwiedzin i nie mogła się tu pojawiać, a z tatą nie było już kontaktu, i tak dzwoniła. Przykładałam mu wtedy telefon do ucha, a ona szeptała. Nadszedł ten moment. Musieliśmy przekazać smutną informację. A ona – w innym kraju. Utknęła. Granice zamknięte, loty skasowane…

      – Chcę zobaczyć tatę – powiedziała, gdy się uspokoiła.

      – Da pani radę? Jest pani na to gotowa? – dopytałam, choć znałam odpowiedź. Podreptałam piętro niżej, podeszłam do zmarłego mężczyzny. Uruchomiłam wideokonferencję, wyciągnęłam rękę w kierunku jego twarzy.

      Zaczęła mówić. Wypowiadała kolejne zdania, a mi pękało serce. Że miała piękne dzieciństwo, że przeżyli wiele wspaniałych chwil. Że będzie za nim tęsknić i nigdy nie zapomni.

      – Kocham cię, tato.

      Dla niej musiała to być raptem chwilka, mgnienie. Mnie zaczęła drętwieć ręka.

      – Może już skończymy? Może już czas? – spytałam ostrożnie.

      – Niech nam pani da jeszcze chwilkę. Jeszcze chwilkę…

      Dlaczego kobiecie, która utknęła za granicą, miałam na to nie pozwolić? Dlaczego miałam jej zabrać ostatnią szansę popatrzenia na tatę? Byłam wtedy dla nich. Pomogłam, jak mogłam. Zapamiętam tę sytuację na długo.

      Zalecenia w ostatnich tygodniach się zmieniały. Był moment, gdy mogły tu wchodzić rodziny, których bliscy byli w agonii. Mieliśmy