Trzecia myśl
Przecież my na wyposażeniu mamy trzydzieści maseczek. I to takich bez filtrów. Gdy sprawdzaliśmy magazyny, leżało tam piętnaście kombinezonów. I koniec. Czyli co, jedna osoba ubierze się do pacjenta, a reszta będzie patrzeć? A co z dyżurką? Nie mamy takiej specjalistycznej. Czyli mam chodzić w tym kombinezonie non stop przez dwanaście godzin? Już dzisiaj każdy nowy pacjent to potencjalny zarażony, a my oszczędzamy środki na trudniejsze czasy. Ja nawet w fartuch się ubrać nie mogę. Nie ma przyłbic, nie ma okularów. Nic nie ma! Boże, przecież to chore…
Chore jak to, że zanim wprowadzono stan epidemii, wszystko zostało wyniesione z oddziału. Rodziny pacjentów okradły szpital z dozowników, mydła, płynu do dezynfekcji, rękawiczek. Wszystko wynieśli, nawet nie wiadomo kiedy. Całe szczęście, że dziś już się to nie dzieje. Pewnie tylko dlatego, że wprowadzono zakaz odwiedzin.
Czwarta myśl
Ponoć w innych szpitalach wiele pielęgniarek poszło na L4. Nie chcą się narażać. Boją się. Może też pójdę? Wszystkie koleżanki emerytki, które dorabiają u nas na oddziale, już zapowiedziały odejście. Tak samo te z dziećmi. A ja też mam małe dzieci. Tylko kto tu wtedy zostanie? Już teraz jest nas mało. W tym tygodniu posypie się grafik. Jestem tego pewna. Ale nie wiem, jak to działa od strony prawnej. Ponoć mogą nas tu zatrzymać siłą. Muszę poczytać.
I niech mi nikt nie pieprzy o misji, wyższym celu. Jaka misja?! Jaki wyższy cel?! Takie myślenie jest nieaktualne od siedemdziesięciu lat! Od wojny! Pielęgniarka to zawód jak każdy inny! I właśnie to mnie najbardziej śmieszy. Gdy protestowałyśmy, całe społeczeństwo miało nas gdzieś. A gdy dziś idę do pracy, ludzie biją mi brawo z balkonu. Krzyczą, że jestem bohaterką. Gratulują. To hipokryzja! Czego wy mi ludzie gratulujecie? Tej pensji? Jeszcze rok temu wielu z was krzyczało, że w dupach nam się poprzewracało, bo podwyżek chcemy. Jesteśmy upokorzone przez system, jesteśmy codziennie upokarzane przez zwykłych ludzi. Przez rodziny pacjentów. Wyzywane od najgorszych.
Jadę do pracy, a znajomi, z którymi nie miałam kontaktu od lat, piszą w internecie: „Podziwiam cię! Ale ty jesteś silna!”. Przez grubo ponad dziesięć lat nikt mnie nie pochwalił. Opiekowałam się najciężej chorymi, nieprzytomnymi. Myłam ich. Wycierałam kał. Cewnikowałam. Nikt nawet nie zwrócił na mnie uwagi. Gdy protestowałam, walczyłam o poprawę warunków życia, cisza aż dudniła w uszach. Wstydziłam się wam przyznać, że jestem pielęgniarką. Bo gdy to robiłam, słyszałam: „O, to ty na nocce myjesz tych chorych? Z kupy? Fuj!”. A dziś bohaterka. I pizza przywieziona na oddział.
Piąta myśl
I ta cholerna niewiedza. Że zostanie pielęgniarką to jak pstryknięcie palcami. Czy wiesz, że wiąże się to z koniecznością skończenia studiów wyższych? Chciałam dodatkowo zrobić doktorat. Nie zrobiłam, bo to cztery dodatkowe lata studiów. A wiesz za jaką podwyżkę? Pięćdziesiąt złotych do miesięcznej pensji! Odpuściłam, nie było warto. Wolę spędzić ten czas z rodziną.
Dlaczego ja w ogóle zostałam pielęgniarką? Ha, dobre pytanie! Sama często je sobie zadaję. Chciałam wiedzieć, jak pomóc najbliższym, gdy będą w potrzebie. Serio, taka jest prawda. Dziś żałuję, że tak sobie życie ułożyłam. Przecież nie jestem głupia, zawsze się dobrze uczyłam. Mogłam zajść o wiele dalej. Zarabiać więcej. Cieszyć się z życia częściej. A dziś jest mi po prostu przykro. Jedyne, co mnie teraz ratuje, to przelewana co miesiąc pensja. Nie każdy w tym chaosie może się cieszyć z tego luksusu.
Szósta myśl
Boję się chodzić do pracy. Pracy, która w takich sytuacjach jest nie do przerobienia. Mam przed oczami to, z czym za moment będę walczyć, a w tym samym momencie widzę sąsiadki, które spacerują z dziećmi po osiedlu. To przerażające. Ludzie, mimo ostrzeżeń, bagatelizują sytuację. Włosi jeszcze kilka dni temu na balkonach śpiewali, dziś opłakują z nich zmarłych. Czy tak trudno to zrozumieć? Jako kraj nie jesteśmy przygotowani na tę walkę. Przecież mamy jedne z największych braków kadrowych w systemie ochrony zdrowia w Europie.
Jestem załamana, wypalona zawodowo już dawno. Czuję się tak, jakbym miała iść na wojnę. I nie wiem, co mnie na tej wojnie czeka. Każde wyjście do pracy wiąże się ze łzami.
Umiem ratować życie. Umiem obsłużyć respirator. Umiem pracować z pacjentem, który ma wiele chorób współistniejących. Śmierć też nie będzie dla mnie nowością. Tu co chwila ktoś odchodzi, kilka razy w miesiącu. Przeraża mnie jednak skala tego, z czym będę musiała się zmierzyć.
Godzina 7.01, ostatnia myśl
Teraz jest u nas jeszcze względny spokój, ale co przyniesie ten tydzień? Nawet nie chce o tym myśleć, mówić.
Ja nawet nie wiem, jak z tym walczyć. Jak się przed tym bronić. Co dokładnie robić. Nie wiem nic.
Zaczynam dyżur.
Raport z frontu, dzień piąty
Po omacku
Katarzyna – ratowniczka medyczna. Pracuje w systemie Państwowego Ratownictwa Medycznego. Imię zmienione.
Godzina 7.30
Siedzę w dyżurce, nieudolnie wygrzebuję się spod papierowej lawiny. W głowie dźwięczy mi wczorajsza dyskusja w telewizji.
„By wirusa pokonać, nie wystarczy objąć kraju kwarantanną. Trzeba testować wszystkie podejrzane przypadki. Powinniśmy skupić się na znajdowaniu zakażonych, a później ich izolowaniu” – przytaczał ktoś zalecenia WHO.
Słuchałam i tylko się uśmiechałam pod nosem. Bo nasza rzeczywistość jest o wiele bardziej skomplikowana. Z bliska widać to najlepiej.
– Jezu, tych skierowań nie ubywa – żalę się koleżance, patrząc na górę formularzy. Jedna kartka to jeden człowiek na kwarantannie, którego musimy odwiedzić i pobrać od niego wymaz. Skierowań jest kilka setek.
– A słyszałaś, że laboratorium cofnęło wszystkie wymazy pobrane w nocy przez chłopaków? Za duże rozcieńczenie – mówi. Pewnie, że słyszałam. Koledzy wlali do probówek za dużo chlorku sodu.
– Taa, ponoć były tam też próbki kilkunastu ratowników z kwarantanny.
– Sanepid musi wystawić nowe skierowania, trzeba będzie pojechać do nich jeszcze raz.
Nikt nie chciał źle. Jeśli jednak do tej pory jeździłeś karetką do stanów zagrożenia zdrowia i życia i z dnia na dzień dowiadujesz się, że masz pobierać wymazy, nie można oczekiwać, że nie przytrafią się błędy. Przytrafią się. Tym bardziej że wszystkiego uczymy się sami. Z internetu, YouTube’a, z ratowniczych grup. O tym, ile ostatecznie lać tego chlorku, też dowiedzieliśmy się z sieci. W świecie wirtualnym tworzymy procedury na czas epidemii i dzielimy się nimi, bo oficjalnych planów działania nikt nam nie zaprezentował.
A w telewizji wciąż tylko o procedurach, testach…
Chwytam plik kartek, sprzęt spakował już Krzysiek. Ruszamy. Zanim pierwszy pacjent, odwiedzamy jeszcze sklep budowlany. Potrzebujemy taśmy klejącej.
8.30
Przyjeżdżamy na spore osiedle. Przebieram się między budynkami. Kombinezon, gogle, przyłbica. Krzysiek na wysokości nadgarstków skleja mi taśmą rękawiczki z kombinezonem. Zawsze to jakieś dodatkowe zabezpieczenie. Znów schodzą się gapie. Wyciągają telefony, nagrywają nas.
– Ej, wy! Dawać te rękawiczki! Płyny też się przydadzą – zaczepiają nas wyraźnie wczorajsi panowie.
Prosimy, żeby odeszli i dali nam pracować, ale bezskutecznie. Wokół karetki robi się coraz tłoczniej. Nikt nie reaguje na nasze prośby.
– Dobra