Przyglądałam się, jak facet próbuje wejść do środka z budowlą wystającą mu ponad głowę. Czy z czymś takim przed twarzą on w ogóle coś widzi? Szczerze w to wątpiłam.
– Dzięki – powiedział już za progiem i w tym momencie rozpoznałam ten głos, choć tekturowy model nieco go przygłuszał.
Zamknęłam drzwi.
– Pomóc ci?
Julian wychylił głowę zza modelu, żeby na mnie spojrzeć. Miał spocone czoło i potargane włosy, jakby przez cały dzień mierzwił je palcami. Znów był ubrany w ciemny sweter z długimi rękawami, zakrywającymi bliznę na przedramieniu. W milczeniu odwzajemnił moje spojrzenie. W jego oczach czaiła się nieufność, tak jakby przypomniał sobie, co się ostatnio zdarzyło, kiedy próbowałam mu pomóc.
– Nie, dzięki, jakoś dojdę.
– Może pomogłyby żel nawilżający i mocne tarcie – zażartowałam i już w następnej sekundzie miałam ochotę palnąć sobie w łeb. Żart z cyklu „handjob”? Czy między moim mózgiem i ustami nie ma żadnej zapory?
Julian spojrzał na mnie. Na jego twarzy nie było nawet cienia uśmiechu. Trzeba przyznać, że kawał był słaby, ale Adrian by się z tego śmiał. Jego śmiech bardzo by mi się teraz przydał, bo między mną i Julianem zapadła dziwna cisza.
– Lepiej już pójdę – mruknęłam i machnęłam ręką w kierunku schodów. I zanim Julian zdążył cokolwiek odpowiedzieć, albo, co byłoby jeszcze gorsze, nadal by milczał, minęłam go i przeskakując po dwa stopnie naraz, weszłam na pierwsze piętro. Przeszłam szybko przez korytarz, ale przy następnych schodach zatrzymałam się. Usłyszałam jęk, trzeszczenie drewna i…
– Aaaau! Fuck!
Głos Juliana słychać było na całej klatce schodowej, a zaraz potem rozległy się dźwięki drobnych kroków Juliana próbującego utrzymać równowagę i skrzypienie drewnianych stopni. Oczyma wyobraźni widziałam, jak piętro niżej Empire State Building niebezpiecznie się chwieje.
Właściwie powinno mi być wszystko jedno. Julian wyraźnie dał mi do zrozumienia, że nie chce mojej pomocy. Mimo to nie wahałam się ani chwili, odwróciłam się i poszłam na dół.
Julianowi udało się nie przewrócić. Próbował wejść na kolejny stopień i obmacywał go czubkiem stopy, jednocześnie trzymał przekrzywiony model, który lada chwila mógł przelecieć mu przez głowę.
Nie mogłam na to patrzeć. Ostrożnie złapałam górną część budynku, żeby go wyprostować.
– Dzięki – sapnął Julian bez tchu.
– A jednak wygląda na to, że potrzebujesz pomocy.
– Może.
– Tylko może?
– Okej. Na pewno – westchnął i na chwilę zamilkł, jakby poproszenie mnie o pomoc było dla niego wielkim wyczynem. W końcu jednak rozum zwyciężył, wątpliwości przegrały. –Zrobisz to?
– Co?
Przewrócił oczami.
– Pomożesz mi?
Uśmiechnęłam się.
– Chętnie.
Delikatnie przesuwałam palce po Empire State Building, aż dotknęłam podstawy. Replika nie była zbyt ciężka, ale bardzo nieporęczna. Powiedziałam Julianowi, jak ma to nieść, a potem tyłem weszłam na schody. Musiałam się mocno schylić, żeby budowla nie wymknęła mi się z rąk, a iglica i tak prawie dotykała sufitu.
Pierwsze kroki stawiałam bardzo ostrożnie, ale z każdym kolejnym stopniem szłam coraz pewniej. Co chwila zerkałam z prawej strony repliki, żeby powiedzieć Julianowi, co ma robić. Mimo to kilka razy budowla prawie spadła i słyszałam pełne paniki westchnienia Juliana. W końcu w żółwim tempie dotarliśmy na trzecie piętro. Zastanawiałam się, jakim cudem zaniesie to z powrotem na uczelnię.
– Możesz już puścić.
– Jesteś pewny?
Mnie też zabrakło już tchu i kłuło mnie w lewym boku, z trudem się wyprostowałam. Może jednak powinnam posłuchać Lilly i pójść z nią na fitness.
– Tak. Już sobie poradzę.
– Okej.
Ostrożnie puściłam podstawę budynku.
– Dziękuję za pomoc. Jestem twoim dłużnikiem.
Julian przeszedł obok mnie z repliką i stanął przed swoimi drzwiami. Najwyraźniej nasza współpraca została zakończona.
Chciałam coś jeszcze powiedzieć, ale się powstrzymałam, żeby go dłużej nie zatrzymywać. Odwróciłam się w stronę swojego mieszkania i zaczęłam obmacywać kieszenie, bo nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie schowałam klucz.
Kiedy w końcu go znalazłam, usłyszałam głuche pukanie. To Julian uderzał nogą o drzwi, ale nikt nie otwierał.
Mruknął ze złością coś, czego nie zrozumiałam i oparł model o ścianę, żeby uwolnić jedną rękę. Budowla od razu zaczęła się chwiać. W panice chwycił ją znowu obiema rękami.
– Cholera!
– Mam je otworzyć?
Julian odwrócił głowę, żeby na mnie spojrzeć.
– Nadal tu jesteś?
– Tak i nie udawaj znowu, że nie potrzebujesz pomocy.
Burknął coś niechętnie, jakby przyjmowanie mojej pomocy było dla niego jakąś męką. Lilly i on musieli być pokrewnymi duszami. Powinni założyć Klub Uparciuchów spod znaku „dam sobie radę sam”.
Ale w końcu, tak jak poprzednio, Julian ostatecznie kiwnął głową i dla dobra modelu odrzucił dumę.
– Klucz jest w lewej kieszeni spodni.
– Z tyłu czy z przodu?
– Z tyłu.
Dżinsy leżały na nim tak idealnie, że nie mogłam nie zauważyć, jak zgrabny ma tyłek. Bez ociągania włożyłam rękę w kieszeń i sięgnęłam po klucz. Nie mogłam go od razu namierzyć, więc wsunęłam palce głębiej. Julian stał przy mnie tak blisko jak wtedy w garderobie i znowu poczułam zapach jodły i ziemi. Mimowolnie przysunęłam się bliżej. Jego zapach przypominał mi park, z którego właśnie przyszłam.
– Micah?
– Mhmm – mruknęłam.
– Powiedziałem „w lewej”.
Ze zdziwieniem zmarszczyłam czoło, a po chwili dotarło do mnie, o czym on mówi.
– Och. – Z zakłopotaniem wyjęłam dłoń z kieszeni. Zawsze mylę strony. – Myślałam, że z mojej lewej.
Julian spojrzał na mnie przez ramię i uniósł brew. Miałam wrażenie, że widzę na jego twarzy coś w rodzaju rozbawienia.
– Mamy tę samą lewą stronę.
– Ups. – To była chyba kiepska wymówka.
Sięgnęłam do drugiej kieszeni i od razu znalazłam klucz. Wyciągnęłam go z brzękiem. Otworzyłam drzwi i przytrzymałam, żeby Julian mógł przez nie przepchnąć model, który ledwo mieścił się w futrynie. Nie chciałam być niegrzeczna i jednocześnie byłam bardzo zaciekawiona, więc weszłam za nim.
Mieszkanie miało podobny rozkład do mojego. Zaraz za drzwiami znajdował się pokój dzienny z aneksem jadalnym i otwartą kuchnią. Widać było jeszcze czworo zamkniętych drzwi, pewnie łazienka