Ta frustrująca w gruncie rzeczy myśl zmusiła mnie do wstania. Wygrzebałam się z pościeli, wyłączyłam budzik w komórce i otworzyłam jedną z moich playlist. Od razu przywitała mnie stara rockowa piosenka. Podskakując niezgrabnie do gitarowych rytmów, podreptałam do łazienki, omijając kartonowe pudła. Najpierw toaleta, potem mycie zębów, a na koniec prysznic. Myłam w spokoju włosy, a myśli znowu same z siebie wędrowały do Juliana. Lilly uważa, że powinnam po prostu zapomnieć o całej sprawie, ale nie potrafię. Gdybyśmy spotkali się z Julianem przypadkiem gdzieś na ulicy, może nie obchodziłaby mnie jego reakcja, ale przecież jesteśmy sąsiadami. Mieszkamy drzwi w drzwi i nie chcę, żeby ta sprawa została między nami na następne lata, zwłaszcza gdybym zaprzyjaźniła się z nim, Cassie i Aurim.
Owinęłam się ręcznikiem i wyszłam spod prysznica. Lustro zaparowało. Przetarłam je ręką i spojrzałam na moje zamglone odbicie. Mokre włosy przyklejały mi się do policzków. Spryskałam je czymś, co dostałam od mamy na urodziny, i zaczęłam je czesać i suszyć. Na koniec wyprostowałam grzywkę. Zwykle nosiłam ją przyciętą bardzo krótko, ale teraz sięgała mi aż do brwi. Kiedy wszystkie kosmyki były już na swoich miejscach, utrwaliłam fryzurę lakierem. W sypialni wyjęłam z walizki czarne jeansy i czerwoną koszulkę z motywem z Flash. Kiedy się ubrałam, poszłam do kuchni zrobić śniadanie.
Jadłam płatki ze słodkim mlekiem owsianym i przeglądałam różne rzeczy w telefonie. Weszłam na Instagram Alizy i zostawiłam tam parę serduszek. Wysłałam wiadomość do Lilly (Jak się czuje Link?) i do Adriana (Cześć, Łosiu!). Może wnerwiały go ciągłe esemesy ode mnie, ale jeśli chce, żebym przestała je wysyłać, musi mi to powiedzieć.
Lilly odpisała od razu: Niestety nadal chory ;(
Ja: Biedne dziecko. Ucałuj go ode mnie.
Lilly: Ucałuję.
Wysłałam jej jeszcze serduszko, a potem dołożyłam sobie porcję płatków. Normalnie wykorzystałabym ten czas, żeby obejrzeć jakiś film na YouTubie albo przejrzeć komiks, ale przyłapałam się na tym, że czekam w ciszy z nadzieją, że usłyszę, jak Julian wychodzi z domu – o ile od dawna już nie był na kampusie albo nadal nie spał. Chciałam z nim porozmawiać, nie wiedziałam jednak, jak to zrobić. Wydawało mi się, że zręczniej będzie się „przypadkowo” spotkać w korytarzu niż zapukać do jego drzwi i w mniejszym czy większym stopniu go zaskoczyć. Czułby się zobowiązany do zaproszenia mnie do środka, a ja w żadnym wypadku nie chciałam go do niczego zmuszać.
W tej samej chwili usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi.
Szybciej skoczyłabym na równe nogi chyba tylko wtedy, gdyby po podłodze łaził pająk. Wepchnęłam tablet do plecaka i nie zastanawiając się długo, wyszłam na korytarz, gotowa na powitanie z Julianem, ale naprzeciwko mnie stał Auri.
– Dzie… dzień dobry – zająknęłam się i powstrzymałam od pełnego rozczarowania westchnienia.
– Dzień dobry.
Głos Auriego był zachrypnięty, jakby dopiero co wstał. Z jego prawego ramienia zwisał luźno plecak. Miał na sobie oficjalną koszulkę drużyny piłkarskiej MFC: czarną z czerwonymi paskami z boku, z wielkim numerem i nazwą drużyny. Byłam pewna, że gdy się odwróci, na plecach będzie miał napisane „Remington”.
– Wybierasz się na kampus?
– Tak. Julian i Cassie też idą?
Próbowałam zadać to pytanie możliwie neutralnym tonem. Odwróciłam się, żeby zamknąć drzwi.
– Nie, Cassie ma rano wizytę u lekarza. A Julian…
– Źle się czuje? – przerwałam mu.
– Nie, to rutynowa wizyta u diabetologa.
– Uff – odetchnęłam z ulgą. Już myślałam, że stało się coś złego. – A co chciałeś powiedzieć o Julianie?
– Że nie ma go już od piątej czy coś koło tego.
Ze zdziwieniem uniosłam brwi.
– Od piątej?
– Tak. – Auri pokręcił głową, jakby nie mógł zrozumieć, jak ktoś dobrowolnie może wstawać o tej godzinie. – Wiem o tym tylko dlatego, że wstałem, żeby się wysikać.
Zeszliśmy po schodach. Auri szedł za mną, bo stopnie były za wąskie na dwie osoby.
– Dokąd musiał iść tak wcześnie?
Byłam pewna, że o piątej rano nie ma żadnych wykładów. Nawet zajęcia z astronomii, na których obserwuje się gwiazdy, odbywają się późnym wieczorem, a nie wcześnie rano. I chociaż Julian wydawał się wysportowany, to raczej nie był typem, który wyskakuje z łóżka, żeby pędzić do klubu fitness albo na boisko. O takie rzeczy podejrzewałabym raczej Auriego.
– Nie wiem.
– Nie zapytałeś go?
– Nie. A powinienem był?
Wzruszyłam ramionami.
– W końcu to twój współlokator.
– Tak, ale to wszystko – powiedział Auri, kiedy wyszliśmy na dwór. – Mieszkamy razem. Nic więcej. Julian nie lubi, gdy ktoś się wtrąca w jego sprawy. Jest odludkiem.
– Jak to się stało, że mieszkacie razem?
– On już od jakiegoś czasu mieszka w Mayfield, ale musiał się wyprowadzić ze starego mieszkania. W zeszłym roku na początku semestru szukał przez ogłoszenie ludzi do wspólnego mieszkania, a ja nie chciałem mieszkać z chłopakami z drużyny. Są fajni i lubię ich, ale potrafią być cholernie męczący i nabijają się z mojego innego hobby.
– Z jakiego hobby?
– No, LARP i cosplay – powiedział takim tonem, jakbym powinna już znać odpowiedź.
Przeszliśmy na drugą stronę ulicy.
– A jaka jest różnica? – zapytałam.
– W cosplay chodzi o to, żeby przedstawić już istniejącą postać, czasem w bardziej, a czasem w mniej wierny sposób. Wcielasz się w jakąś postać – wyjaśnił Auri. Jego roziskrzone oczy powiedziały mi, że zadałam właściwe pytanie. – Chodzi też o to, by jako taką postać ludzie cię rozpoznali, obejrzeli i sfotografowali. Natomiast w LARP-ie, czyli Live Action Role Playing, musisz sama stworzyć postać, oczywiście w ramach narzuconych zasad gry. Trochę przypomina to teatr, tylko bez scenariusza i bez widzów.
– Wasze kostiumy, które nosiliście w weekend, to LARP czy cosplay?
– LARP. Na kampusie jest klub. Spotykamy się raz w tygodniu, a raz w miesiącu gramy.
– Fajnie.
– Możesz przyjść.
Zmarszczyłam nos i pokręciłam głową.
– Nie sądzę. Chyba że mogłabym się u was zjawić jako superbohaterka. To mogłoby być ciekawe.
Auri się zaśmiał.
– Ona