– Co znaczy już? Jest dziewiętnasta.
Byłam punktualna co do minuty. Im wcześniej zaczniemy kolację, tym szybciej skończymy.
Dziś wieczorem zamierzałam jeszcze zajrzeć do Supernowej, klubu, który był dosyć popularny wśród gejów. Trzy miesiące temu wyrobiłam sobie fałszywy dowód osobisty i od tego czasu regularnie odwiedzałam podobne miejsca z nadzieją, że w którymś z nich znajdę Adriana albo przynajmniej kogoś, kto coś o nim słyszał. Oczywiście wiem, że nie wszyscy geje się znają, ale gdybym ja była na miejscu Adriana, szukałabym różnych kontaktów, a najłatwiej je znaleźć wśród swoich. Przynajmniej tak sobie wmawiałam, bo nie miałam pojęcia, w jakim innym miejscu mogłabym go jeszcze szukać.
Ojciec zerknął na wielki ścienny zegar nad kominkiem, jakby chciał sprawdzić, czy to, co powiedziałam, jest zgodne z prawdą, i ze zdziwieniem uniósł krzaczaste brwi.
– No, patrzcie. Znowu praca za bardzo mnie pochłonęła.
Pokręcił głową i zwrócił się do mnie. Na jego twarzy ciągle błąkał się lekki uśmiech. Tak wesoły. Tak niewymuszony. Tak normalny. Jakby nikogo z nas nie brakowało. A Adriana nie było i to nie tak jak wtedy, kiedy wybrał się na Hawaje, na wakacyjny wyjazd ze swoją przyjaciółką. On zniknął i nikt z nas nie wiedział, gdzie się podziewa. Zwinęłam dłonie w pięści i powstrzymałam się od wypowiedzenia słów, które cisnęły mi się na usta. Za często kłóciliśmy się w ostatnich tygodniach i miesiącach z powodu mojego brata, a i tak do niczego to nie doprowadziło. Kiedy następnym razem zacznę o nim rozmawiać z rodzicami, nie zrobię tego bez zastanowienia, będę miała jakąś strategię.
– Jedzenie gotowe – oznajmiła Rita, wchodząc do salonu.
– Dziękuję – odparł tata i pokazał mi ręką, bym poszła przodem.
Jadalnia w tej willi przypominała rozmiarami salę bankietową, przy stole mogłoby bez problemu zmieścić się dwadzieścia osób, ale teraz stały na nim tylko trzy nakrycia. Usiadłam na swoim zwykłym miejscu na lewo od taty i od razu wzięłam świeżo upieczoną przez Ritę bułkę. Jeśli chodzi o mnie, na stole mogłoby nie być już nic więcej. Taka bułka z masłem wystarczała mi do szczęścia.
– Zaaklimatyzowałaś się już w nowym mieszkaniu? – zapytał tata i rozłożył serwetę. Rita podała mu na przystawkę tartę z kozim serem i figami.
Kusiło mnie, żeby jeść minitartę rękami, ale w końcu sięgnęłam po nóż i widelec.
– Tak, super, że kampus jest tak blisko.
– Niedługo wpadniemy do ciebie w odwiedziny – powiedziała mama. Chociaż kupili to mieszkanie (nie chcieli wynajmować) i władowali tysiące dolarów w remont, jeszcze nigdy tam nie byli. Wszystko zlecili architektom i projektantom wnętrz. Sami podpisywali tylko czeki.
– Jak już się całkiem urządzę – odpowiedziałam ze sztucznym uśmiechem. Nie czekałam na ich wizytę, bo przyjdą tylko po to, żeby ocenić mój styl życia i mój gust. Mamie na pewno nie spodobają się plakaty, które zamierzam porozwieszać.
– Poznałaś już sąsiadów?
– Tak, diler narkotykowy z mieszkania obok jest naprawdę miły. Odpalił mi pięć gramów kokainy, a ta parka z burdeliku zaprosiła mnie już do siebie.
Tata chrząknął rozbawiony, mamie natomiast mniej się spodobał mój żart. Spojrzała na mnie z naganą spod uniesionych brwi.
Westchnęłam.
– Sąsiedzi wydają się w porządku. Obok mieszka troje studentów, też z MFC.
– Co studiują? – zapytała mama i ugryzła mały kawałek tarty.
– Cassie studiuje literaturoznawstwo, Maurice projektowanie graficzne i sport, ale nie wiem, co studiuje Jul…Julius.
Zająknęłam się przy Julianie. Coś mi mówiło, że przy mamie lepiej o nim nie wspominać. Wprawdzie raczej nie będzie pamiętała o kelnerze, którego zwolniła ponad dwa miesiące temu, ale wolałam nie ryzykować.
– Też są na pierwszym semestrze?
– Na trzecim.
– A jak tam twoje studia? – zapytał tata.
Wzruszyłam ramionami.
– To nie jest odpowiedź.
– W porządku – skłamałam, chociaż gorsze były tylko lekcje wuefu w liceum.
– Nie brzmi to zbyt entuzjastycznie – powiedziała nieufnie mama. Nie była głupia, oczywiście wiedziała, że nie marzyłam o studiowaniu prawa, ale chyba miała nadzieję, że jak już zacznę, to mi się spodoba. Skoro jestem jej córką, to powinnam przecież mieć prawo we krwi.
– Po prostu nie wiem jeszcze. Semestr dopiero się zaczął.
– Początek jest najbardziej ekscytujący – powiedział tata. – Pamiętam swój pierwszy miesiąc na Harvardzie. Byłem tam nowy i uparłem się, żeby mieszkać w akademiku, a nie w apartamencie od ojca.
Zaczął monolog o swoich studiach w koledżu. Zawsze wspominał je z uśmiechem i chociaż nigdy nie zmuszał mnie ani Adriana do pójścia na Harvard, to chciałby, żeby tak się stało. Kiedy zdecydowaliśmy się na Yale, nie był nawet w połowie tak rozczarowany jak wtedy, gdy się dowiedział, że wybrałam MFC.
Tata nadal mówił o Harvardzie, Rita sprzątnęła nasze puste talerze i przyniosła danie główne. Znałam tę opowieść o pierwszych tygodniach w Cambridge, ale i tak chętnie tego słuchałam. Tata cały promieniał. Kiedy mówił dzisiaj o pracy, nie słychać było takiego zachwytu.
– Spotkałam w tym tygodniu u fryzjera Dianę Godfrey – powiedziała mama, gdy tata skończył opowiadać, a Rita podawała deser. Zabrzmiało to bardzo neutralnie, ale znałam mamę i wiedziałam, że nie powiedziała tego ot, tak sobie. – Jej synowi Claytonowi bardzo podoba się na Yale. Powiedział, że to była najlepsza decyzja jego życia.
Powstrzymałam się od przewrócenia oczami.
– No to dobrze.
– Może tobie też by się tam spodobało.
– A może nie – rzuciłam krótko. Byłam zmęczona rozmową, którą już prowadziłam z nimi w przeróżnych wariantach. Chcieli, żebym poszła na Yale. A ja tego nie chciałam. Najpierw będziemy się na siebie wściekać, a potem dyskusja skończy się rozczarowaniem i rezygnacją. Być może dopiero wtedy porzucą nadzieję na moje studia w Ivy League College, kiedy będę miała dyplom w kieszeni.
– Ale tam studiowałabyś między równymi sobie – wtrącił tata.
Spojrzałam na niego ponurym wzrokiem. Dlaczego znowu muszą z tym wyskakiwać? Do tej pory wieczór był naprawdę udany.
– Jestem między równymi sobie. Moi koledzy i koleżanki też studiują prawo tak jak ludzie na Yale.
Tata prychnął.
– Nie bądź śmieszna. To nie to samo.
– Dlaczego nie? – zapytałam wyzywająco. – Bo nie mają funduszu powierniczego z siedmiocyfrową sumą na koncie?
– Nie chodzi o pieniądze – powiedziała mama, kręcąc głową. Światło z lampy pod sufitem odbijało się w jej diamentowych kolczykach, wartych tyle co mały samochód. – Ci ludzie prowadzą inny styl życia. Dorastali w innych warunkach niż ty.
– Zgadza się, na przykład w rodzinach bez homofobii.
– Michaella! – krzyknął tata. Patrzył na mnie z gniewem. Wypowiedziałam właśnie słowo na h, z którym nie chcieli mieć nic wspólnego, tak samo jak ze swoim synem gejem. Co za ironia.
Nieustępliwie odwzajemniłam spojrzenie.