– Cześć – przywitałam się z uśmiechem, starając się, by mój głos brzmiał możliwe neutralnie.
– Cześć – odparł Julian, lekko kiwając głową. Wydawał się zaskoczony, ale nie zdumiony, tak jakby Auri i Cassie wspominali mu o mnie.
Uśmiechnęłam się.
– Co słychać?
– W porządku. – Zawahał się. – A u ciebie?
Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie powiedzieć mu prawdy, ale szybko porzuciłam tę myśl. Pewnie uważałby mnie wtedy za całkowicie stukniętą.
– Nie mogę narzekać.
– To dobrze – rzucił beznamiętnie i zanim zdążyłam jeszcze coś powiedzieć, odwrócił się i odszedł. Tak po prostu.
Z konsternacją patrzyłam w ślad za nim. Co to miało być? Po tym, jak czekałam na niego ponad pół godziny, nie wiedząc, czy w ogóle przyjdzie? To tyle? Po tych wszystkich wyrzutach sumienia, które z jego powodu prześladowały mnie przez ostatnie dwa miesiące? To nie mogła być prawda. Może mnie nie poznał i udawał, ponieważ wstydził się zapytać. Sukienka od Louisa Vuittona z tamtego wieczoru i dzisiejsza koszulka z komiksowym motywem pochodziły z dwóch różnych światów.
Pośpiesznie zamknęłam drzwi i pobiegłam za Julianem. Schody trzeszczały pod moimi szybkimi krokami. Zwolniłam dopiero wtedy, gdy go dogoniłam.
– Hej – powiedziałam jeszcze raz. – Pamiętasz mnie?
Mój głos brzmiał niepewnie, ponieważ nie miałam pojęcia, co zrobię, gdy powie „nie”.
Nie zatrzymując się, Julian poprawił pasek swojej torby i spojrzał na mnie przez ramię.
– Tak.
Ulżyło mi, ale nie do końca. Z wyczekiwaniem wpatrywałam się w tył jego głowy i odliczałam sekundy z nadzieją, że jeszcze coś doda. Lecz on w milczeniu pokonywał kolejne stopnie. Robiłam się coraz bardziej niespokojna.
– I? – zapytałam w końcu.
– Co i?
– Nie chcesz mnie ochrzanić?
Zatrzymał się na parterze przed skrzynkami na listy i otworzył drzwiczki z napisem Brook, King i Remington.
– Właściwie nie.
– Naprawdę? – zapytałam, przyglądając się, jak wyjmuje ze skrzynki stertę listów. Przejrzał je i schował jeden ze swoim nazwiskiem, pozostałe odłożył z powrotem. – Przeze mnie cię wywalili.
– Zgadza się – odpowiedział spokojnie Julian.
Zmarszczyłam czoło. Dlaczego jest taki spokojny? Na jego miejscu szalałabym ze złości.
– Nie jesteś wściekły?
Julian westchnął i odwrócił się do mnie. Od zajścia w garderobie był to pierwszy raz, kiedy staliśmy naprzeciwko siebie. Byliśmy tak blisko, że nawet gdybym zamknęła oczy, wiedziałabym, że stoi przy mnie.
Popatrzył na mnie uważnie.
– Wyglądam na wściekłego?
Pokręciłam głową. Wydawał się spokojny, może nawet nieco znudzony.
– Nie.
– No więc masz odpowiedź.
Uśmiechnął się jakimś smutnym uśmiechem, który zniknął równie szybko, jak się pojawił. I tak samo szybko przeszedł obok mnie, zamknął drzwi i zostawił mnie samą.
Nienawidzę prawa, ale uwielbiam Mayfield College i nie mogłabym sobie wyobrazić lepszego miejsca do studiowania. Oczywiście Yale jest wspaniałe i ma wiele do zaoferowania. Uczą tam najlepsi profesorowie w kraju, a uniwersytecki campus, który odwiedziliśmy z Adrianem na wiosnę, żeby obejrzeć naszą przyszłą uczelnię, zrobił na nas ogromne wrażenie. Stare budynki z cegły przenosiły w dawne czasy i dosłownie czuć było tutaj geniusz i talent takich ludzi jak Sinclair Lewis, Judith Butler czy Meryl Streep. Natomiast dla Adriana ważna była świetna renoma Wydziału Architektury. Z tego też powodu zdecydowaliśmy się na Yale, a nie na Columbia, Dartmouth czy Harvard, nie mówiąc już o tym, że Yale School of Fine Arts też cieszyła się dobrą sławą. Wtedy jeszcze myślałam, że przekonam rodziców do studiowania sztuki i malarstwa. Teraz jednak cieszyłam się, mimo że elitarne uniwersytety mają swoje zalety, że wybrałam MFC. Koledż lepiej do mnie pasował. Ludzie byli tu bardziej wyluzowani. Nie skupiali się na tym, by efektywnie wykorzystać każdą sekundę swojego życia i nawet po dwóch tygodniach od rozpoczęcia studiów nie panikowali z powodu przeładowanego planu zajęć – inaczej niż Tanner i inni znajomi studenci Ivy League. W końcu człowiek musi coś dostawać za swoje pieniądze, coś osiągać. Prawdopodobnie żaden z nich nawet nie dopuszczał do siebie myśli o bezcelowym włóczeniu się po kampusie, tak jak ja właśnie to robiłam.
Po pierwszych dwóch wykładach usiadłam pod drzewem, oparłam się o pień i czytałam powieść graficzną, czekając jednocześnie na Alizę. Niektóre zajęcia mamy razem, a zakolegowałyśmy się w pierwszym dniu, kiedy obie poszłyśmy na wagary. Ja dlatego, że w ogóle nie chcę studiować prawa, a ona z powodu Święta Ofiarowania. Nie jest religijna, ale zżyta ze swoim środowiskiem i dla reszty jej muzułmańskiej rodziny to święto wiele znaczy, dlatego spędza je razem z nimi. Następnego dnia, niezorientowane i zagubione, stałyśmy razem w auli i zaczęłyśmy rozmawiać.
Zamknęłam książkę i oparłam głowę o pień drzewa. Po prostu nie mogłam się skupić na ilustracjach i dymkach dialogowych. Moje myśli ciągle wracały do Juliana i naszego przedziwnego spotkania, z którym nie mogłam dojść do ładu. Z jego złością umiałabym sobie poradzić, ale ta obojętność wytrącała mnie z równowagi.
– Jestem!
Kiedy podniosłam głowę, oślepił mnie jaskrawy błękit nieba. Przymknęłam oczy i zamrugałam. Aliza miała na sobie jasną bluzkę i czarne jeansy. Ciemne włosy w naturalnych skrętach opadały na ramiona, a jej szyję zdobiły długie naszyjniki. Miała idealnie narysowane kreski, a mascary nawet nie musiała używać. Jej rzęsy były tak niewiarygodnie długie. Ja nie uzyskałabym podobnego efektu nawet po trzech warstwach tuszu.
– Idziemy? – zapytałam.
Z zapałem kiwnęła głową.
– Umieram z głodu.
– No to chodźmy.
Schowałam komiks do plecaka i wstałam. Już od pół godziny burczało mi w brzuchu, ale Aliza była jeszcze na wykładzie, na który ja nie chodziłam, a wolałam na nią poczekać, żeby nie jeść sama.
Otrzepałam sobie spodnie z trawy i poszłyśmy do Wild Olive, wegetariańskiej restauracji oddalonej od kampusu tylko o dwie ulice. Chodziłyśmy tam prawie codziennie, bo nie odpowiadało nam jedzenie w stołówce.
– Przeczytałaś teksty na popołudnie? – zapytała Aliza i wyciągnęła z torby okulary przeciwsłoneczne. Z pośpiechu i ekscytacji, że zobaczę dziś rano Juliana, oczywiście zapomniałam swoich i teraz musiałam mrużyć oczy.
– A jak myślisz?
Skrzywiła się.
– A więc nie?
– Piip – zapiszczałam. – Pudło. Jasne, że przeczytałam te głupoty. Chyba nie myślałaś, że zostawię cię samą na wykładzie profesor Lawson.
Lawson nas nienawidziła. Na zajęciach zmieszała nas z błotem za wagary w pierwszym dniu. I niby stuprocentowa frekwencja nie jest dla niej taka ważna, ale, jak nam to dobitnie wyjaśniła,