Paziowie króla Zygmunta. Domańska Antonina. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Domańska Antonina
Издательство: Public Domain
Серия:
Жанр произведения: Повести
Год издания: 0
isbn:
Скачать книгу
ruszyła ramionami i rzekła z gniewem:

      – Zaiste, martwe stworzenia rozumniej się zachowują od ludzi, nie chcąc żyć w tym kraju bez słońca i ciepła. Stęsknione oczy moje nie ujrzą już pinii rozłożystych ani cytryn o połyskliwych liściach i złotych owocach, ani wysmukłych cyprysów, ani srebrnozielonej oliwy… Ach, co za kraj! Niedźwiedzi i turów ojczyzna… jakże dumną jestem, że danym mi było urodzić się w słonecznej Italii.

      – Słowa najmiłościwszej pani znajdują echo w naszych sercach – rzekła z przymileniem donna Arcamone – lecz komu los pozwolił zażyć szczęścia z przebywania w pobliżu waszej królewskiej mości, ten jako żywo nigdy dziwić się nie będzie, że dla kwiatu tak doskonałego ino boska Italia mogła być ojczyzną.

      – Gdy sobie spomnę55 – mówiła dalej Bona z łaskawym wejrzeniem na ochmistrzynię – to nasze niebo z ciemnego szafiru, tak przecudne, tę wieczną zieleń i z różnobarwnego kwiecia kobierce, to słońce pełne żaru, te wonne gaje pomarańczowe, a patrzę na smętne szare obłoki, przysłaniające przez połowę roku blade słońce Północy, próżne siły żywiącej, gdy widzę one wierzby i brzozy ze zwieszonymi żałobnie gałęźmi, to mi jakiś lęk serce ogarnia i zda mi się, że nie wytrwam na tym wygnaniu i raczej królowanie porzucę, byle…

      – Najmiłościwsza pani… król jegomość przechadza się po tamtej ścieżce z mistrzem Bereccim; zapewne ku nam się zwrócą.

      – Lauretta… pojrzyj no, kto jest ten przygarbiony człek, co się tam na ławie w słońcu wygrzewa. Głowę wsparł na ręku, nie widzę twarzy.

      – To magister Johannes Krabatius, miłościwa pani.

      – On? Przecz56 tak znękany?

      – Rozkaże najjaśniejsza pani spytać go?

      – Nie trzeba, sama go zagadnę.

      Jedną ręką wspierając się na lasce, drugą na poręczy ławki, z ciężkim wysiłkiem powstał stary Niemiec na powitanie królowej.

      – Dzień dobry, signore57 Krabatio – rzekła Bona uprzejmie – cóż tam u was słychać?

      – Pokorne służby u stóp waszej królewskiej mości składam; ze mną jest bardzo źle.

      – Czy kłopot, czy zmartwienie jakie?

      – To jest największy kłopot… to jest największe zmartwienie… ja jestem bardzo słaby58.

      – Nie trapcie się waszmość; wżdy, jako medyk, łacno zwyciężycie chorobę.

      – To jest właśnie największe nieszczęście, że ani przyczyny zrozumieć, ani symptomatów poznać dotąd nie mogłem. Jak piorun to na mnie nagle spadło… wczoraj w południe zdawało mi się, że ja jestem zdrów jak jedna ryba.

      – A dziś?

      – Na przemian ogień mię59 pali, to jest mi zimno jak lód, głowa chodzi w kółko, żaden apetyt, serca pukanie, ani godzina snu… ach, darujcie mi, najjaśniejsza pani, nadto się rozgadałem; lecz wiadomo: ex abundantia cordis60

      – Życzliwym uchem słucham i chętnie bym ulżyła. Nie próbowaliście żadnych leków?

      – Zaraz wieczorem puściłem sobie sześć uncyj61 krwi; dziś południe jeszcze jeden raz tak wiele.

      – Powinno się okazać polepszenie; co by to była za chorość? Ni stąd, ni zowąd; czy nie zawianie, a prędzej jeszcze malocchio62… nie macie posądzenia, by was kto urzekł podstępnie?

      – Żaden ślad takiej myśli, miłościwa pani! Chorość już z dawna we mnie skrycie musiała tkwić, ino nie dawałem na to uwagi. Przed wieczorem dopiero paziowie, co podle mej sypialni od wczoraj zamieszkali, spostrzegli, że idzie mi źle i wiele mi przychylność okazali. Niech, jak się to nagle objawiło, Szydłowiecki sam powie, prawda? Waszmościowie ze mną sąsiadujecie; ten drugi młodzieniec takoż. Bardzo poczciwe chłopcy.

      Gedroyć i Szydłowiecki, na poły zmieszani, na poły rozbawieni widokiem choroby z przywidzenia, którą Jaś Drohojowski jednym niebacznym żartem wywołał, stali zaczerwienieni po uszy i milczeli.

      – A czyby nie było dobrze, gdybyś waszmość wyjechał na południe? Często zmiana powietrza gubi chorobę. Ot, wysyłam w tych dniach zaufanego a wielce uczonego męża do Italii, by zakupił dla Akademii Krakowskiej dzieła autorów greckich i łacińskich, świeżo wydane w typografii weneckiej. Moglibyście się wybrać razem.

      – Silvius Siculus?

      – Tak jest; wyjeżdża w przyszłym tygodniu. Miłym byłby dla waszmości towarzyszem, a podróż do ukochanego kraju mego, ojczyzny wszelkich nauk wyzwolonych, kolebki sztuki i poezji, odświeżyłaby i podniosła ducha waszego. Choćbyście nic więcej widzieć nie mieli, jak najnowsze dzieło mistrza Leonarda, malowidło przedstawiające Wieczerzę Pańską, tuszę śmiele, że od zachwytu dusznego63 zdrowie by wam w pełni powróciło. A tu… czyż w tym barbarzyńskim kraju wiedzą, czują, rozumieją cośkolwiek? Czy tu jest jaka nauka albo sztuka?

      – Wdzięcznie przyjmie Akademia wspaniały dar waszej miłości – rzekł król, stając niespodzianie pomiędzy rozmawiającymi. – Cieszyć was będzie, małżonko miła – mówił dalej – gdy spomnicie, że w godne ręce dostaną się one księgi uczone; toć przeszło od wieka szkoła krakowska wydaje męże64 mądrością sławne, a jej uczeń, Mikołaj Kopernikus, nieśmiertelną chwałą polskiego imienia właśnie napełnia świat cały.

      Bona słuchała słów męża ze spuszczonymi oczyma, zmieszana i zawstydzona.

      – Prośbę mam wielką, miłościwy królu – zawołał znienacka Stańczyk, nieodstępny trefniś Zygmunta I, i pokłonił się do samej ziemi, aż dzwonki u czapki zabrzęczały.

      – Cóż tam nowego umyśliłeś?

      – Aha, zgadłeś, królu, o nowość mi chodzi. Wybieram się jutro do Włoch; dasz mi pieniędzy na drogę?

      – A ty tam po co?

      – Po błazeństwo.

      – Zaliż65 go mało masz w Polsce? – ostrym głosem spytała Bona.

      – Jest ci ta coś niecoś na codzienną potrzebę; lecz gdy wszystko zdaniem pani najmiłościwszej znamienitsze jest w tej krainie wybranej, przeto i błazeństwa nowomodnego, a doskonalszego nie gdzie indziej dostanę. Daj, królu, na drogę; zobaczycie, jakim ja to arcybłaznem powrócę.

      Roześmiał się Zygmunt, zachichotali paziowie, królowa skrzywiła usta z niesmakiem, a panny dworskie, znalazłszy się między młotem a kowadłem, stały sztywne, poważne i bez wyrazu, istne lalki drewniane.

      – A gdy chodzi o sztukę – mówił król, nawiązując przerwaną rozmowę – nie tak znów ubodzy jesteśmy, byśmy się aż trapić mieli, toć mistrza Wita piękne dzieła nie mają sobie równych. Co się zaś tyczy nowej sztuki, radzi ją w naszym kraju zaszczepimy. Oto właśnie mistrz Bartolomeo wykończył abrysy do budowy nowego pałacu, jaki wasza królewska mość mieć żądasz. Oglądałem to już i właśnie zdania waszej miłości przyszliśmy zasięgnąć, czy krużganki kolumnowe, okalające podworzec, należy dać ino na pierwszym i drugim piętrze, czy takoż i na dole?

      Mistrz Berecci rozwinął przed królową plany i tłumaczył,


<p>55</p>

spomnieć sobie (daw.) – przypomnieć sobie, pomyśleć. [przypis edytorski]

<p>56</p>

przecz (daw.) – dlaczego. [przypis edytorski]

<p>57</p>

signore (wł.) – pan; zwrot grzecznościowy. [przypis edytorski]

<p>58</p>

słaby (tu daw.) – chory. [przypis edytorski]

<p>59</p>

mię (daw.) – mnie. [przypis edytorski]

<p>60</p>

ex abundantia corolis (łac.) – z nadmiaru serca. [przypis autorski]

<p>61</p>

uncja – jednostka wagi lub objętości, ok. 30 g; uncyj – dziś popr. forma: uncji. [przypis edytorski]

<p>62</p>

malocchio (wł.) – „złe oko”, urok. [przypis edytorski]

<p>63</p>

duszny – tu: duchowy. [przypis edytorski]

<p>64</p>

szkoła krakowska wydaje męże mądrością sławne – szkoła krakowska wydaje ludzi sławnych ze swojej mądrości. [przypis edytorski]

<p>65</p>

zaliż (daw.) – czy, czyż. [przypis edytorski]