Kiedy w październiku 1979 roku ten bestialski potwór został skazany na karę dożywotniego więzienia, zabrał głos Kościół i oświadczył: „Ken to dobry człowiek i odnalazł Pana”. Jak już wspomniałem, pewien duchowny poparł wniosek o przedterminowe zwolnienie Bianchiego i napisał: „Mam dwie młode córki i zaprosiłbym go nawet do swojego domu. Jego relacje z moją rodziną z pewnością dobrze by się ułożyły”.
Kenneth uzyskał później licencjat z prawa, po czym zrobił doktorat i został członkiem Krajowego Stowarzyszenia Adwokatów. W 1988 roku w liście do mnie napisał, że uzyskał też licencjat w zakresie nauk humanistycznych.
U Bianchiego stwierdzono objawy rozszczepienia jaźni: po jego aresztowaniu psychiatrzy musieli badać dwie osobowości – „Steve’a” i „Billy’ego”. Niedawno liczba jego osobowości jeszcze się zwiększyła. Odnalazł w sobie dwie nowe, noszące staroświeckie włoskie nazwiska – „Anthony Amato” (co oznacza „ukochany”) oraz „Nicholas Fontana”. Ten dziobaty mężczyzna ma mnóstwo wielbicielek liczących na to, że zostanie ich mężem.
Zapomnijcie o tym, dziewczęta! Miał trzy żony i szybko się z nimi rozwiódł.
Kiedy Kenneth zbierał swoje mordercze żniwo, wymyślał inne fałszywe tożsamości. Przebywając w Los Angeles, udawał psychiatrę przedstawiającego się jako „doktor Bianchi”, ale nie udało mu się zdobyć pacjentów. Później występował jako fałszywy policjant; następnym wcieleniem był „kapitan Bianchi” – pracował wtedy jako ochroniarz w niewielkim nadmorskim mieście Bellingham w stanie Waszyngton, gdzie zabił dwie licealistki. Zamordował przynajmniej kilkanaście kobiet i dwie uczennice. Nawiasem mówiąc, jest w dalszym ciągu głównym podejrzanym w sprawie morderstwa trzech dziewczynek w Rochester w stanie Nowy Jork na początku lat siedemdziesiątych. Miłośnicy reportaży o tematyce kryminalnej wiedzą, że media nazywały te zabójstwa „Morderstwami na Tę Samą Literę” albo „Morderstwami Alfabetycznymi”, ponieważ imiona i nazwiska ofiar zaczynały się od tej samej litery: Carmen Colon (dziesięć lat), Wanda Walkowitz (jedenaście lat) i Michelle Maenza (jedenaście lat).
Chris, naprawdę zgubiłem siedem stron, o które prosisz.
Bianchi w liście do autora (1996) na temat dokumentów związanych ze śledztwem w sprawie zabójstw Karen Mandic i Diany Wilder w Bellingham 11 stycznia 1979
(Dokumenty dotyczące miejsc pobytu Bianchiego i badań krwi odnaleziono później w jego celi, kiedy autor poprosił o jej przeszukanie).
Detektyw Terry Wight, jeden z policjantów, którzy aresztowali Bianchiego w Bellingham, powiedział mi coś takiego: „Mieliśmy w dupie, czy to wariat, czy nie. Możemy tylko powiedzieć, że Bianchi to albo cholernie dobry aktor, albo dyplomowany łgarz. Niech pan popatrzy na zdjęcia z miejsc zbrodni i powie, czy rodziców tych martwych dziewczyn może obchodzić jego psychika”.
Detektyw Wight trafił w sedno. Czułem do tego policjanta wielką sympatię.
Później szef ekipy śledczej, detektyw Robert Knudsen, w barze w Bellingham, gdzie jedliśmy stek z frytkami, powiedział mi coś jeszcze bardziej uderzającego: „Ten gość [Bianchi] jest równie uczciwy jak polityk. Oświadczyłem mu prosto z mostu: «Musimy robić swoje i wiemy, że byłeś w tym domu, gdy zginęły te dziewczyny. Mamy świadków, fanie szybkich aut… mamy odciski palców… mamy DNA z twoich zasranych spodni. Laboratorium udowodni, że jesteś mordercą. Mój szef chce cię powiesić. Porozmawiasz z nami poważnie i zaczniesz współpracować czy wolisz wciskać nam kit i popełnić samobójstwo?». Hej, Chris, stary, napijesz się jeszcze piwa?”.
Przyjąłem piwo, bo poczułem sympatię również do Boba Knudsena.
Detektyw Richard Crotsley (wydział zabójstw policji Los Angeles) wyraził jeszcze dalej idącą opinię: „Gdyby Bianchi trzymał gębę na kłódkę, nawet najgłupszy obrońca z urzędu tak zamąciłby sprawę, że jego klient znalazłby się na wolności po kilku godzinach. Proces sądowy mógłby się skomplikować, psychiatrzy uznaliby Bianchiego za wariata, a później co najmniej dziesięć lat trwałyby spory na temat jego stanu psychicznego. Doszłoby do karuzeli apelacji, trafiłby do stanowego szpitala psychiatrycznego, gdzie postawiono by diagnozę, wróciłby do więzienia, potem znowu do wariatkowa, i tak kółko. Więzienia pękają w szwach, w chwili wydania wyroku ludzie będą pić drinki w barach na Marsie. Ten sukinsyn powinien zadyndać na szubienicy!”.
Bardzo mi się podobały te uwagi, ponieważ je podzielam. Czytelnicy zapewne rozumieją, że moje doświadczenia są ograniczone – korespondowałem z wieloma mordercami i przeprowadzałem z nimi wywiady. Podobnie jak policjanci, którzy muszą wyjaśniać straszliwe zbrodnie i widzą tragedie rodzin ofiar, mówię to, co myślę, i piszę to, co mówię. Nie wierzę w opinie profesjonalistów, którzy prowadzą wykłady i teoretyzują na temat morderczych psychopatów, nie spotkawszy żadnego z tych pokręconych ludzi. Krótko mówiąc, jestem normalnym człowiekiem, podobnie jak Czytelnicy tej książki. Zapomnijmy o terminologii, o efektownych etykietach, którymi lekarze opatrują tych przerażających zbrodniarzy. Ludzie bywają bardzo dobrzy albo bardzo źli, musimy się po prostu z tym pogodzić.
Inny przykład, tym razem związany z Anglią. Pacjenci doktora Harolda Shipmana, jego żona, najbliżsi przyjaciele i koledzy po fachu (w tym wielu psychiatrów), z którymi pracował przez kilkadziesiąt lat, byli przekonani, że jest dobrym, troskliwym lekarzem rodzinnym. Czyż nie doznaliśmy wstrząsu, kiedy Shipman został zdemaskowany jako jeden z najbardziej osławionych seryjnych zabójców w historii?! To tragiczne, ale podczas wizyt domowych Harolda przeszło dwustu ufnych pacjentów otrzymało śmiertelne zastrzyki i nigdy więcej się nie obudziło.
Czy można sobie wyobrazić coś takiego nawet w najbardziej fantastycznych snach? Pomyślcie, że chodzi o waszą matkę, która jest w dobrym stanie zdrowia i tylko trochę bolą ją stopy. W podnieceniu telefonuje i mówi, że po południu wpadnie doktor Shipman. „To taki miły lekarz – dodaje. – Ma brodę, wiesz. Zawsze ubiera się jak twój zmarły tata, Panie świeć nad jego duszą. Tweedowa marynarka, sztruksowe spodnie, kraciasta koszula z mieszanki bawełny i wełny, półbuty… Hm, tata też był jednym z pacjentów doktora Shipmana”.
Wieczorem otrzymujecie telefon, że wasza ukochana matka znajduje się w kostnicy, ponieważ „zmarła z przyczyn naturalnych”. Dwadzieścia pięć minut po kremacji odkrywacie, że majątek matki, wart trzysta pięćdziesiąt tysięcy funtów, który mieliście nadzieję odziedziczyć, został zapisany w testamencie doktorowi Shipmanowi, a on w sekrecie przygotowuje wyjazd do Hiszpanii.
Cholera!
Kiedy czytacie zapewnienia, że po przestudiowaniu książki, artykułu prasowego lub tekstów opublikowanych w internecie, a nawet obejrzeniu programu telewizyjnego, można rozpoznać morderczego psychopatę i przedłużyć sobie życie, proszę, byście się głęboko zastanowili. W większości przypadków opisanych w Rozmowach z psychopatami ofiary odkrywają, że umrą, dopiero gdy jest już za późno; pacjenci doktora Shipmana tracili życie, nie mając pojęcia o psychice swojego zabójcy.
Aby rozwinąć tę argumentację, rozważmy przypadek Syeda Farooka i Tashfeen Malik. Myślę,