Próba sił. T.S. Tomson. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: T.S. Tomson
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Ужасы и Мистика
Год издания: 0
isbn: 978-83-8147-738-3
Скачать книгу
Nadal obracał w dłoniach kostkę, ale nie poruszył żadnym jej elementem. Oglądał ją tylko z każdej strony, powoli obracając, jakby myślał dokładnie nad pierwszym ruchem.

      Rozejrzała się po kawiarni. Kilka zajętych stolików. W większości starsi ludzie, czytający poranne gazety. Matka z córką na lodach, samotna kobieta z książką. Sam szybkim ruchem wzięła karteczkę z dziwnym numerem, wstała i podeszła pewnym krokiem do chłopaka w swetrze.

      Stanęła naprzeciw niego z karteczką i gdy miała się odezwać, ten powiedział: „Dzięki, nie jestem zainteresowany”, nawet na nią nie patrząc. Stała, nie wiedząc, co odpowiedzieć, podczas gdy on nadal obracał w dłoniach kostkę. Była pewna, że nie wie, że to ona stoi naprzeciw niego.

      – Chciałam cię o coś zapytać.

      Uniósł wzrok i spojrzał na nią.

      – Ja także. Powiedz – uniósł kostkę – kto do cholery wymyśla takie durne rzeczy?

      Zignorował ją. Nie chciała jego adoracji, ale pierwszy raz zobaczyła obojętność względem swojej osoby. Nie licząc mężczyzn o odmiennej orientacji. Co do tego chłopaka nie była pewna, ale jeśli tak było, to dla niej lepiej. Unikną niezręcznej sytuacji, gdy ona mu odmówi. Nie lubiła nigdy mężczyzn, a po ostatniej nocy nienawidziła ich. Jednak mężczyźni z kręgów homoseksualnych byli w większości łagodniejsi. W mieście musieli się dobrze kamuflować, ale Sam potrafiła ludziom

      czytać z oczu. Widziała różne sekrety innych, może dlatego, że sama skrywała kilka.

      – Ta kostka jest najmniejszą z dwunastościanów – odparła Sam.

      – Chcesz mi powiedzieć, że są większe?

      – Chcę ci powiedzieć, że ta jest dla przedszkolaków.

      Chłopak zmarszczył się i przybliżył kostkę do oczu, jakby chciał jej przekazać tym gestem, jak bardzo go rozczarowała tym faktem.

      – Skąd wiesz? – zapytał, nie przenosząc wzroku na Sam.

      – Bo wiem – ucięła, zirytowana jego arogancją. Czy wiesz, co to mogą być za numery? – Przysunęła mu kartkę na stole.

      – Chyba wiem – odrzekł po chwili zastanowienia. – To twój numer telefonu? Może zadzwonię, ale nie obiecuję. – Mrugnął do niej okiem i wycelował w nią palec, jakby był kowbojem i imitował wystrzał.

      – Wiesz co, zapomnij o tym. – Szarpnęła karteczkę i usiadła przy swoim stoliku. Głupi arogancki szczeniak, pomyślała Sam. Włączyła tablet. Po chwili ponownie odpaliła się przeglądarka. Kursor migał, sygnalizując gotowość na wpisanie fraz. Gdy Sam tak patrzyła w ekran, głośne stuknięcie sprawiło, że podskoczyła. Popatrzyła na kostkę, która wylądowała na stole, a po chwili chłopak usadowił się przed nią.

      – Umiesz ją ułożyć? – zapytał, jakby nic się nie wydarzyło.

      – Nie – odpowiedziała, spuszczając wzrok na tablet. Czuła, że chłopak przypatruje się jej z tym swoim irytującym uśmiechem.

      Zobaczyła, jak swoją dużą dłonią stuka w karteczkę.

      – Wiem, co to za numer.

      Spojrzała na niego i zobaczyła, że po raz pierwszy on przygląda się jej badawczo. Nie była pewna, czy znowu sobie żartuje, więc nie dawała po sobie poznać, że interesuje ją jego odpowiedź. Uniosła brwi do góry w pytającym geście.

      – To współrzędne. Brakuje tam stopni, ale ciąg cyfr oraz odstępy między nimi wskazują na jakieś miejsce.

      No tak! Współrzędne! Nie wpadła na to w ogóle. Chociaż nie rozumiała, jak ta mała dziewczynka mogła rozumieć coś takiego jak współrzędne, to żadne inne lepsze rozwiązanie tej zagadki nie przychodziło jej do głowy.

      – A ta literka?

      – Tego nie wiem. Może potwierdzać nazwę miejscowości, w której ulokowany jest ten obiekt. Skąd masz te namiary?

      – Od wujka.

      – Zakopał tam skarb? – Znowu uśmiechnął się swoim cwaniackim uśmiechem.

      – Tak, setki kostek Rubika. Jakim sposobem mogę namierzyć te dane?

      – Najłatwiej GPS-em, tak sądzę. A teraz wybacz, ale muszę zbierać się do pracy. Miło było poznać. – Znowu wycelował w nią palec, którym wystrzelił, po czym wstał i ruszył do wyjścia.

      Sam siedziała jeszcze przez chwilę, myśli kotłowały się jej w głowie. Zobaczyła przez szybę, jak chłopak otwiera auto. Był to biały samochód dostawczy. Nadal zniesmaczona była całym tym incydentem. Jednak mimo aroganckiej i bezczelnej postawy chłopaka Samantha w jakiś sposób mu zaufała. Może dlatego, że nie zabiegał o nią w żaden sposób? Wręcz zniechęcał swoim zachowaniem. Patrzyła, jak wsiada do auta. Silnik zapalił, chłopak spojrzał na nią i ponownie wymierzył palec, szczerząc przy tym zęby, po czym założył okulary przeciwsłoneczne. Co za idiota, pomyślała Sam, po czym wstała szybko i pobiegła do samochodu, który właśnie cofał. Zapukała w szybę. Słońce świeciło już w pełni, topiąc śnieg na dachach.

      – Już ci mówiłem, nie jestem zainteresowany, chociaż rozumiem i doceniam twój upór. Może kiedyś – powiedział do niej poważnym tonem, odkręcając szybę, Samantha jednak to zignorowała.

      – Posłuchaj, zapłacę ci dużo pieniędzy, ale potrzebuję dostać się w to miejsce. Potrzebuję, żebyś mnie tam zawiózł.

      Chłopak patrzył na nią przez chwilę i Sam zobaczyła swoje odbicie w jego ciemnych okularach.

      – Zdajesz sobie sprawę… – Przerwał i ściągnął okulary. – …że to może być każdy zakątek świata?

      – Nie będzie. To będzie bliżej – odparła pewnie.

      – Skąd niby to wiesz?

      Sam zawahała się i spojrzała w lewą stronę, na kawiarnię. Chłopak miał rację. Skąd wie?

      – Czuję to – odparła.

      – A skąd wiesz, kim jestem? Może porywam samotne dziewczyny?

      Tego też nie wiedziała.

      – Wątpię w to.

      – Dasz mi kilka kostek Rubika, jak znajdziemy ten skarb?

      – Dostaniesz wszystkie, będziesz mógł patrzyć na nie do woli.

      – Kiedy chcesz tam wyruszyć?

      Sam patrzyła na niego i zagryzła wargę.

      – Jak najszybciej – odrzekła.

      ROZDZIAŁ 12

      Tony siedział w samochodzie i czuł, jak zalewa go pot. Nie dlatego, że było mu gorąco, chociaż to również. Nie dlatego też, że ustawił auto tak, że słońce padało wprost na niego. Chodziło o coś innego.

      Ściągnął czapkę i przetarł czoło.

      – Cholerne papierosy – powiedział do siebie, odpakowując gumę z nikotyną.

      Mówili mu, że najgorsze zaczyna się w drugim tygodniu. Pomyślał, że ten kto wymyślił palenie, był genialny. Pokiwał na tę myśl głową i włożył gumę między zęby. Otworzył okno i splunął. Smak gumy był gówniany. Ale ten, kto wymyślił rzucanie palenia, był jebanym bezdusznym skurwysynem, dokończył poprzednią myśl. Wtedy zadzwonił telefon.

      Głośno mlaskając, odebrał.

      – No i? – rzucił do słuchawki, drugą ręką drapiąc się nerwowo po głowie. Zastanawiał się, czy to może być kolejny symptom rzucenia papierosów.

      – Nadal