Kiedyś jeszcze szła do babci, spała u niej. Teraz się boi.
Proszę ją:
– Marta, pooglądaj sobie jakąś bajkę.
Mija piętnaście, dwadzieścia minut i koniec. Przychodzi i pyta:
– Co będziemy robić?
Najgorzej jest w wakacje. Wszystko ją nudzi, więc trzeba jej wymyślać rozrywki.
Kiedy coś zmajstruje albo jest zbyt natarczywa, mówię do niej, żeby nie robiła cyrku. A gdy ja zrobię coś, co jej się nie podoba, krzyczy do mnie: „Mamo, nie cyrkuj!”.
Na szczęście w szkole jakoś sobie radzi. Jeszcze nie do końca umie pisać, ale coraz lepiej jej idzie liczenie.
Zapisałam ją na dodatkowy kurs angielskiego, żeby miała kontakt ze zdrowymi dziećmi. Chodzi już na niego ponad rok. Po jakimś czasie przenieśli ją do grupy młodszych dzieci, bo miała kłopoty z pisaniem. Pan z fundacji, która organizuje zajęcia, mówił, że Marta z nikim nie rozmawia, na lekcjach chodzi sobie po sali. Gdy proszę ją, żeby powiedziała coś po angielsku albo opowiedziała, co było na lekcjach, to nie umie. Ale znajomy, który próbował z nią porozmawiać, był w szoku, gdy usłyszał, jakich używa słów i jak buduje zdania.
Nie mamy znajomych z dziećmi w wieku Marty, jedynie siostrę, która ma dziewięcioletnią córkę. Zabieram ją do niej raz w tygodniu na godzinę, żeby się bawiły. Milenka wie, że Marta jest chora. Wolałam jej powiedzieć, żeby nie była zaskoczona, gdy kuzynka zacznie się dziwnie zachowywać. Kiedyś do Milenki przyszła koleżanka. Marta nie mogła sobie z tym poradzić, rozebrała się, zdjęła spodnie i majtki. Wydaje mi się, że poczuła się zagrożona, że pojawił się ktoś obcy i kuzynka nie będzie się z nią bawić, więc chciała zwrócić na siebie uwagę.
Jakiś czas temu byłyśmy na rowerach, spotkałyśmy jej koleżankę, z którą nie widziała się dwa lata. Tamta ją zawołała, była z dwiema innymi dziewczynkami. Marta nie zareagowała. Musiałam jej kazać: „Marta, no idź do nich!”.
Poszła, stanęła w odległości dwu metrów, a one siedziały sobie na ławce i gadały. Moja córka zupełnie nie wiedziała, co ma zrobić. Pokazała mi, że nie, nie podejdzie. W końcu się do nich przysiadła. Po dziesięciu minutach koleżanki gdzieś poszły. Marta została sama.
Była zła:
– Ale ta Iza jest bezczelna.
– Dlaczego?
– Bo gadała z tymi dziewczynami, a do mnie nic.
– No dobra, ale czy ty próbowałaś z nimi rozmawiać?
– Nie! Przecież Iza to moja koleżanka!
– No ale przecież one też są jej koleżankami. Jak chcesz z nimi porozmawiać, to możesz je o coś zapytać. Musisz jakoś zacząć rozmowę.
Nie umiała zagadnąć. Nie rozumiała, że mogą się bawić we czwórkę. Sama nie zacznie rozmowy, a do kogoś ma pretensje. „Iza jest bezczelna, bo rozmawia z innymi dziewczynami”.
Marta woli kontakt z dorosłymi. Najlepiej czuje się w domu starców, w którym mam swoją kuchnię. Może dlatego, że tu nikt nie daje jej do zrozumienia, że jest dziwna. Akceptują ją taką, jaka jest. Zna imiona i nazwiska wszystkich pensjonariuszy ośrodka, wie kto, co i jak. Mogłaby cały czas spędzać z nimi, chce im podawać jedzenie, lać wodę do kubków. Wszystkim mówi po imieniu, nawet do mnie, taty i babci.
Na przykład:
– Zadzwoń do Haliny, bo chciałam jej coś powiedzieć.
Próbuję ją tego oduczyć:
– Marta, przecież to twoja babcia, nie żadna „Halina”.
Ale ona robi swoje.
Najbardziej lubiła jednego pana, Romka. Bardzo spokojny, po sześćdziesiątce, przez wiele lat był bezdomny. Tak trafił do nas. Dla niej to był „Romek kochany”. Zawsze się dziwiłam, jak mi opowiadał, że Marta to jedna z niewielu osób, które go nie denerwują. Rozmawiali, chodzili na spacery, czasem grali na dworze w piłkę. Aż w końcu Romka przenieśli do innego domu pomocy społecznej. Marta przeszła nad tym do porządku dziennego, jakby jej to w ogóle nie obeszło.
Teraz dotrzymuje towarzystwa pani Jadzi. Ale pewnie niedługo cierpliwość starszej pani się skończy, bo jak Marta woła do niej „Chodź!”, to musi iść, a jak: „Stój!”, to ma stać. Nie rozumie, że to osoba w podeszłym wieku, jest schorowana, może nie mieć siły albo ochoty na jej zabawy. To bardzo miła kobieta, ale ostatnio nie puszczam do niej córki. Gdy Marta jest z nią pół godziny, to jeszcze jest dobrze, ale jak godzinę, to zaczyna sobie wymyślać różne zabawy, coś jej zabiera, przekłada. Nie da sobie powiedzieć, że tak nie można.
Mój brat ma małą córeczkę, Marta chciałaby ją ciągle wozić w wózku. Wozi ją i patrzy na kółka, przykrywa ją kołderką, chce jej cały czas dawać pić.
Ale gdy ją pytam:
– A chciałabyś mieć takiego brata albo siostrę?
– Nie.
– A czemu?
– Bo zrobi kupę i będzie śmierdzieć.
Marta do dzisiaj ma problemy z higieną, musimy jej pomagać. Nienawidzi kąpieli, mycia zębów i głowy. Muszę milion razy powtarzać, żeby poszła się umyć, a potem stać nad nią i jej pilnować. Najlepiej, żebym to ja ją myła, bo jak zrobi to sama, to pożal się Boże. Ale zębów umyć sobie nie da. Zęby to jedna wielka walka. Ile miała szczoteczek: świecąca, błyszcząca, elektryczna… A ile past: tej nie, bo ją parzy, tamta też nie, bo ją od niej boli.
Kiedy miała cztery lata, kupiliśmy jej pod choinkę lalkę, która mówi, je, sika i robi kupę. Mieliśmy taką Wigilię, że ja dziękuję. Przyszedł czas na otwieranie prezentów, wyjęła zabawkę, cała szczęśliwa. Tata ją podłączył. Wszystko było super, dopóki w pewnym momencie lalka nie powiedziała: „Mamo, chcę jeść”. Dokładnie tak samo mówiła Marta.
Gdy usłyszała ten głos, wpadła w taki szał, że nie umieliśmy jej uspokoić w cztery osoby. Cisnęła lalką o ziemię, zaczęła krzyczeć: „Wyłącz to, wyłącz! Nie chcę tej lalki! Zabierz ją!”.
Musiałam ją natychmiast schować, nie chciała nawet na nią spojrzeć. Cała się trzęsła ze złości, że lalka zaraz zrobi kupę i co będzie. Tłumaczyliśmy, że to przecież nie jest prawdziwe dziecko, ale z kupą nie dała się przekonać.
Niedawno, po pięciu latach, wyciągnęliśmy tę lalkę z szafy i miała ją pokazać znajomemu. Była przerażona. Poryczała się i uciekła do łazienki. Bo lalka zrobi kupę. Przekonywałam ją: „Marta, przecież to nie jest prawdziwa kupa. Powąchaj!”. Nie i koniec. Kupa to dla niej problem. Gdy idzie do ubikacji, mówi: „Mamo, musisz mnie wytrzeć”. Po pieskach – mamy dwa – też kup nie zbiera, bo ją brzydzą. Nie dotknie, to silniejsze od niej.
Z ubieraniem też jest problem. Niektórych rzeczy nie włoży. Chciałam, żeby poszła na zakończenie roku szkolnego na galowo, ale się nie zgodziła. Musiałam odpuścić. Poszła ubrana, że śmiech na sali. Włożyła niebieską sukienkę w falbany i powiedziała, że nie włoży niczego innego, bo to ją boli, to ciśnie, metki ją uwierają. Noszenie butów też ją boli. Tak samo rajtuz.
Boi się spać sama. Jeszcze do niedawna spała ze mną albo z tatą. Tłumaczyłam jej: „Marta, ty musisz sama spać, bo nie może być tak, że będziesz miała trzydzieści lat i będziesz spała w jednym łóżku z tatą”. W końcu dała się przekonać. Piotr koło swojego łóżka postawił mniejsze i śpią osobno. U mnie w jej pokoju mamy we wnęce duże łóżko, gdzie spałyśmy obie, i wersalkę. Kiedyś leżałyśmy