Piotrek stał się w klasie czarną owcą, outsiderem. Bardzo rzadko mówi mi o tym, co dzieje się w szkole. Twierdzi, że nie pamięta. Wiem, że koleżanki i koledzy mu dokuczają, opowiadają mi o tym nawet inne dzieci. Mówią, że to beksa, bo płacze. Przez jakiś czas, kiedy się denerwował, rzeczywiście wydawał z siebie bardzo głośne piski. Przezywają go, bo przytył po lekach. Gdy jadą na szkolną wycieczkę, żadne dziecko nie chce iść z nim w parze. Nikt nie usiądzie obok niego w autobusie. Na przerwach nie chcą się bawić z nim w berka. Strasznie mi z tego powodu przykro. Aż coś mnie ściska za serce. Nie wiem, ile z tego powodu wylałam łez.
Piotrek woli siedzieć w ławce sam. Twierdzi, że wtedy nikt mu nie przeszkadza i ma spokój. Ale bardzo się stara, żeby koledzy go lubili. Mówi, że przyniesie im to czy tamto, żeby tylko zdobyć ich sympatię. Boję się, że zaczną go wykorzystywać. Wiem, że bardzo by chciał dołączyć do grupki chłopców, którzy są liderami w klasie, ale oni się z niego wyśmiewają. Jednego dnia się z nim wygłupiają, a drugiego go przedrzeźniają. „I czekają, aż zacznę płakać” – opowiada.
Czasem chciałabym pójść na zebranie do szkoły i nagadać rodzicom, żeby powiedzieli coś swoim dzieciom. Nie chcę, żeby tak traktowały mojego syna. Prosiłam wychowawczynię, żeby coś z tym zrobiła, ale odpowiadała: „Co ja mogę na to poradzić?”. Za to gdy Piotrek coś zbroi, cokolwiek, na przykład zabierze komuś długopis, od razu muszę się tłumaczyć.
Inne dzieci mogą biegać po klasie i korytarzu, Piotrowi nie wolno. Bo to on ma łatkę, że jest ten zły i niewychowany. Kiedy popisał dziewczynce długopisem gumkę, usłyszałam, że muszę ją odkupić, bo nie może niszczyć cudzych rzeczy. Odkupiłam, dla mnie to oczywiste. Ale kiedy inny chłopiec porysował Piotrowi mazakiem bluzkę, wychowawczyni rozłożyła ręce: „Dzieci już takie są”. To niesprawiedliwe.
Na mnie też krzywo patrzą. Nie potrafię zliczyć, ile razy słyszałam, że mój syn jest niewychowany. W poczekalni u lekarza, na dworcu, w pociągu, w sklepie, gdzie Piotrek rozrabia, bo jest dużo bodźców. W szkole jest jednak najgorzej.
Po lekcjach syn zawsze zbiega ze schodów. Pewnego dnia jeden chłopiec stanął na stopniach i nie pozwalał mu przejść. Piotrek się zdenerwował i go popchnął, tamten spadł ze schodów. Zdaję sobie sprawę, że to była niebezpieczna sytuacja, nie powinien był tego robić. Dostał ode mnie za to ochrzan. Mama tego chłopca zrobiła awanturę na wywiadówce.
– Dobrze, porozmawiam o tym jeszcze raz z synem – powiedziałam.
A ona do mnie z pretensjami:
– Pani z nim tylko rozmawia i nic z tym nie robi!
Miałam ochotę zapytać: „A co mam zrobić? Oddać go do jakiegoś ośrodka?”.
Każda wizyta w szkole oznacza dla mnie stres. Cieszyłam się, kiedy odbierałam Piotra w środy i w piątki, bo wtedy nie kończył lekcji z wychowawczynią. Wiedziałam, że nie będę musiała znowu wysłuchiwać, co było nie tak.
Zawsze miałam problemy z sercem, ale mam wrażenie, że odkąd syn poszedł do pierwszej klasy, jest jeszcze gorzej. Kardiolog każe mi się nie stresować, bo nie ma już pomysłu, jak mnie leczyć. A weź się tu, człowieku, nie stresuj. Nie potrafię. Z nerwów nie mogę spać. Czasem gdy Piotrek mi się przyzna, że znowu coś zbroił w szkole, przez całą noc nie zmrużę oka, bo wiem, że na drugi dzień czeka mnie rozmowa z wychowawczynią.
Kolejny stres to kontakty z rodziną. Do szwagierki na święta nie chodzimy. Pojawia się tam jej bratowa, nauczycielka w szkole specjalnej. Twierdzi, że gdyby Piotr rzeczywiście miał jakieś zaburzenia, toby chodził do szkoły specjalnej. A jeżeli nie chodzi, to znaczy, że wszystko jest z nim w porządku i powinnam go wychować. Większość rodziny uważa, że Piotrek jest rozpuszczony.
Na imprezy do szwagierki przychodzą dwie kuzynki syna w jego wieku. Zawsze grzeczne. Takie „małe dorosłe”. Oczywiście wszyscy głośno porównują je z Piotrkiem. Skoro one są kulturalne i potrafią ładnie siedzieć z rodziną przy stole, to Piotruś też powinien. Wysłuchiwanie tych kazań jest dla mnie straszne. Cały czas muszę go pilnować i zwracać mu uwagę. Nie może zachowywać się tak swobodnie jak w domu, musi być ułożony, a to dla niego tortury. Może wytrzyma piętnaście minut, ale nie dłużej. Usiądzie na chwilę przy stole, naje się i już go nie ma, albo podbiega i je na raty po kilka kęsów, bo nie jest w stanie wysiedzieć. A dziewczynki siedzą nieruchomo. Kiedy nie jedzą, rączki położą grzecznie na kolanach i przysłuchują się rozmowie dorosłych. Chciałabym, żeby mój syn był grzeczny. Ale czy tak jak one? No nie wiem.
Za każdym razem po takich spotkaniach miałam dosyć. Wychodziłam upokorzona, zmęczona i sfrustrowana. Zastanawiałam się, czy może mogłam Piotrka na te trzy godziny komuś podrzucić i przyjść bez niego, byleby tylko nie wysłuchiwać pytań w rodzaju: „A dlaczego on nie może się zachowywać jak inne dzieci?”.
Szwagierka zaprasza nas na Wielkanoc i Boże Narodzenie. Boże Narodzenie jest gorsze, bo wszyscy patrzą, kto dostanie więcej prezentów, a nas nie stać na nie wiadomo jakie zakupy. Wymyślam wymówki, żeby nie chodzić na te imprezy. Cokolwiek. Przeważnie, że idziemy do mojej mamy albo że mama przychodzi do nas. Wiem, że to kłamstwo, ale nie mam już siły się tłumaczyć.
Najprościej jest z rodzicami, którzy też mają dzieci z problemami rozwojowymi albo niepełnosprawne. Oni nas rozumieją. Przed nimi nie muszę się tłumaczyć, dlaczego mój syn zachowuje się dziwnie, i ciągle wyjaśniać, że na niektóre rzeczy nie mam wpływu, chociaż cały czas próbuję i bardzo bym chciała.
W mieszkaniu jest ciężko, ale jeszcze jakoś daję sobie z nim radę. Gorzej jest poza domem. Na ulicy czy w sklepie nie wszystko mogę zrobić i powiedzieć. Kiedy ignoruję jego ataki histerii – a to najlepszy sposób, żeby się uspokoił – ludzie patrzą na mnie jak na wyrodną matkę.
Czasem tak mi wstyd, że chciałabym się zapaść pod ziemię. Myślę: „Kurde, skończyłam studia pedagogiczne, a nie potrafię ogarnąć własnego dziecka”. W poczekalni u lekarza Piotrek biega, ślizga się na podeszwach albo rzuca na ziemię. Kiedy zabraniam mu biegać, zaczyna się huśtać na krześle albo przesuwać fotele. Echo niesie się po całym korytarzu. Popisuje się. Im większa widownia, tym lepiej. To go jeszcze bardziej nakręca. A po chwili znowu biega. Kiedyś lekarz mi powiedział, że go nie zbada, jak nie usiądzie w spokoju i nie poczeka. „Nie widziałem, żeby chłopiec w tym wieku był taki niegrzeczny”.
Panie z rejestracji w naszej poradni przyzwyczaiły się do zachowania syna. Ale u innych widzę wrogie spojrzenia. Czuję presję, że powinnam coś zrobić. A ja mam świadomość, że Piotrek, jak na swoje możliwości, zachowuje się grzecznie, stara się panować nad sobą. Czasem daję mu smartfona, żeby mieć chociaż chwilę spokoju. Staram się nie robić tego często, bo się boję, że zacznie to na mnie wymuszać: „Będę grzeczny, jak mi dasz telefon”.
W pociągu nie usiedzi. Po dziesięciu minutach zaczyna chodzić po całym wagonie tam i z powrotem. Zaczepia obcych, od razu przechodzi na „ty”, nie zwraca uwagi, czy to dziecko czy dorosły. Chce, żeby wszyscy go lubili i słuchali. Niektórych to wkurza.
Ten, kto przyjdzie do nas w odwiedziny, ma przechlapane. Piotrek zaraz się do niego przyklei i nalega, żeby się z nim bawił. Reakcje ludzi są różne. Przeważnie udaje mu się wywalczyć to, co chce, bo mówią: „Pięć minut zabawy mi nie szkodzi”. Syn nie da sobie wytłumaczyć, że tak nie można, że może ktoś nie ma ochoty na zabawę, że przyszedł do nas, a nie do niego. Wybucha takim płaczem, jakbyśmy go obdzierali ze skóry. Może cisnąć jakimś przedmiotem, rzucić się z rykiem na ziemię albo trzasnąć drzwiami.
Ostatnio w szkole mieli lekcję o prawach dziecka. Niczego nie może się nauczyć i zapamiętać, ale akurat to opanował świetnie. Gdy mu czegoś zakażę, krzyczy, że go nie kocham,