– Czyli z tym spotkaniem wiązano duże nadzieje, czyż nie? – Roman wyraźnie się zainteresował. – Więc może śmierć naszego oficera nie ma związku z dżihadem.
– To odważne postawienie sprawy, panie pułkowniku – obruszył się Sokolnik. – Kogo pan podejrzewa? – zapytał z lekką ironią. – Rosjan, bandytów, algierskie służby? Kogo?
– Nie wiem, myślę na głos.
– Na tym spotkaniu Waldek miał dać generałowi pierwszą ratę prowizji… pięćdziesiąt tysięcy euro…
– Na razie nie wiemy, czy ją dał, tak? – dopytywał się Roman.
– No nie… ale to wyjdzie.
– A kto to jest ten Yacef?
– To kierowca i ochroniarz Waldka, zatrudniony jeszcze przez Korczyka. Mieszkał razem z nim i jego rodziną, potem został z Waldkiem. Porządny człowiek… podobno.
– A skąd się wziął? Ktoś go polecił? Dał mu rekomendacje? – dociekał Roman. – W końcu to praca u obcokrajowca zajmującego się handlem bronią. Musiał być ze służb.
– Oczywiście! – ożywił się Sokolnik. – Dokładnie teraz nie pamiętam, ale to były policjant z jakichś oddziałów specjalnych, walczył z GIA w latach dziewięćdziesiątych. Miał pozwolenie na broń. Waldek nie narzekał i rezydent też nie miał żadnych zastrzeżeń. Jak pan sobie wyobraża, że kogo mieliśmy zatrudnić… ochroniarza z BOR-u?
– Ależ skąd! – przyznał szczerze Roman. – Nie mam żadnych uwag, chcę się tylko zorientować, co się właściwie stało. Zginął nasz kolega.
– Mój przyjaciel – dodał natychmiast Sokolnik, ale nie zabrzmiało to przekonująco.
– Obraz zdarzenia jest nieco skomplikowany. Nie uważa pan?
– No wie pan, panie pułkowniku. Pracujemy w wywiadzie, i to na trudnym odcinku, więc nigdy nic nie jest proste, jednak w tym wypadku poczekajmy na jakieś bardziej szczegółowe informacje od policji algierskiej. Jestem przekonany, że z uwagi na ofiary zajmą się tym solidnie. Zobaczy pan, że rzeczywistość jest prostsza, niż na to wygląda.
– Możliwe, że ma pan rację. Nie przeczę. – Prawdę mówiąc, Roman też tak sądził. – Czy ktoś z pana wydziału będzie w komisji?
– Z pewnością, o ile szef taką powoła. Pewnie zaczeka na powrót zastępcy i Gerber ze Stanów.
– Dobrze – rzucił krótko Leski i podniósł się z fotela. – W razie potrzeby jestem do dyspozycji. Chętnie pomogę, chociaż w poniedziałek zaczynam urlop i wyjeżdżam.
– Będę pamiętał, panie pułkowniku – zapewnił Sokolnik, odprowadzając Leskiego do drzwi.
Roman opuścił Wydział XVII i zszedł na parter. W dyżurce ochrony, wpatrując się w monitory, siedział Staszek. Natychmiast zorientował się, że w holu stoi Roman i czeka na niego. Wyszedł na zewnątrz. Stanęli za filarem, niewidoczni dla przechodniów, chociaż wokół i tak nie było nikogo.
– Muszę się dostać dzisiaj do pokoju Gerber, ale nikt nie może mnie tam zobaczyć… a jakiś pracownik jej wydziału może się niespodziewanie pojawić – zaczął Leski. – Ile pokoi jest w śluzie?
– Osiem – odparł zdecydowanie Staszek. – Ciężka sprawa, bo ktoś może siedzieć po godzinach, chociaż po jedenastej… – wydął usta – mało prawdopodobne. Oni tam nie robią nadgodzin za frajer. – Przerwał na chwilę i dodał: – Dobrze. Zrobimy tak. Najpierw sprawdzę, czy ktoś nie siedzi po godzinach. Na dziesięć minut zablokuję śluzy przeciwpożarowe, żeby nikt nie wszedł. Czasem same się włączają. – Puścił oko do Romana. – Coś szwankuje w systemie…
– Przynajmniej na dwadzieścia minut – wtrącił Roman.
– Trochę długo. – Staszek się skrzywił. – Zwykle odblokowujemy w ciągu pięciu, więc… zostanie ślad i ochrona… – Spojrzał na Romana, który bez słowa i z delikatnym uśmiechem wpatrywał mu się w twarz. – Piętnaście minut i ani chwili dłużej.
– Zgoda. – Roman podał mu dłoń. – I nie zapomnij o kamerach. Kto ma dzisiaj dyżur na dole?
– Olek. Będzie dobrze. Biorę go na siebie.
– To jesteśmy w kontakcie. – Roman klepnął Staszka w ramię i ruszył korytarzem w stronę windy.
Kiedy wrócił do swojego pokoju, dochodziła dziesiąta.
Usiadł w fotelu i zaczął się zastanawiać, czym powinien się teraz zająć, co powinien zrobić w pierwszej kolejności, o czym pomyśleć. Świadomość zbliżającego się wyjazdu w Bieszczady powodowała, że był trochę podenerwowany, więc nie mógł się wystarczająco skupić. Nawet śmierć oficera w Algierze nie przykuła jego uwagi tak, jak powinna. Aż sam się zdumiał. To było dziwne, bo rozmowa z Sokolnikiem, chociaż krótka, jednak była ciekawa, a właściwie niepokojąca – pomyślał. Może rzeczywiście sprawa jest prozaicznie prosta, ale ta śmierć ma tyle dwuznacznych konotacji. Jakby tkwiła w niej jakaś tajemnica.
Obrócił się w fotelu i spojrzał na Ambasadorów.
– Mam się tym zająć? – zapytał na głos. – Ale przecież nie zdążę zrobić tego do wyjazdu… no i raport w sprawie Rubeckiego na piątek. – Wstał i podszedł do obrazu. – A jednak coś mi się w tym wszystkim nie podoba. – Spojrzał najpierw na Georges’a, po chwili przeniósł wzrok na Jeana, uśmiechnął się do nich, a oni do niego. Przeciągnął palcem po ramie. Zebrał kurz i strzepnął go na ziemię. – Je vous remercie infiniment, Excellences!
Więc co? Agencja poradzi sobie beze mnie, prawda? Sprawę na pewno poprowadzi Maria Gerber, pomoże jej naczelnik Sokolnik i powinno być dobrze. W końcu oboje to doświadczeni oficerowie, a to wystarczająca rekomendacja.
| 12 |
Dima wrócił na Powiśle w ciągu kilku minut. Tymczasem Monika wyszła już z budynku i zajęła miejsce na przystanku autobusowym, skąd mogła kontrolować bramę po drugiej stronie ulicy.
Dima zaparkował samochód pięćdziesiąt metrów dalej i w lusterkach obserwował Monikę.
Przez dziesięć minut milczeli.
Pierwsza odezwała się znudzona Monika.
– Mogliśmy wziąć na robotę naszego nowego kolegę.
– Lutka? – odparł Dima. – Według tego, co opowiedział Roman, wygląda na doświadczonego. Przydałby się na pewno.
– Dobrze, że ktoś taki do nas dołączy.
– Też tak myślę – potwierdził Dima. – Ale nie wyobrażam sobie, żebyśmy kiedyś zostali bez taty. To takie absurdalne… nierealne… Nie sądzisz?
– Też tak myślę. – Monika skopiowała Dimę. – Ale nie rozmawiajmy o tym teraz. Nie chcę się denerwować. Poznamy dzisiaj Lutka i zobaczymy, jak wygląda w realu, a wtedy… – Urwała. – Wyszedł! Widzisz go?
– Widzę – potwierdził Dima.
Z bramy wyszedł wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna z laską. Miał na sobie ciemnozieloną koszulkę polo i beżowe spodnie chino. Zatrzymał się przy krawężniku, jakby chciał oznajmić – oto jestem. Włożył przeciwsłoneczne okulary, rozejrzał się w lewo, trochę dłużej w prawo, odczekał jeszcze