Odwet. Vincent V. Severski. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Vincent V. Severski
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Современные детективы
Год издания: 0
isbn: 9788381430050
Скачать книгу
– dodała Monika. – Będzie nam łatwiej. Chodzi powoli…

      – Byle nie jeździł szybko.

      Oboje się zaśmiali.

      – Dostojny jest z tą laską ten nasz bohater, nie sądzisz? – zapytała Monika z widoczną sympatią.

      – Coś w tym jest… – Dima urwał i po chwili dodał: – Nooo… owszem… i taki ewidentny dowód etosu bohatera rannego w służbie…

      – W punkt! – wtrąciła Monika. – Działa sto razy mocniej niż cała pierś medali i gęba pełna ojczyzny…

      – Kładzie każdego przeciwnika politycznego takim wizerunkiem, wzbudza dumę i litość. Petarda! Nikt tego nie ma.

      – Dobrze mu z tą laską, dodaje mu uroku, może nawet czyni go przystojniejszym… dobrze to działa na kobiety… i laseczka elegancka.

      – Widzę jego samochód – przerwał Dima. – Na pewno będzie gdzieś jechał. Podjeżdżam po ciebie.

      Rubecki wsiadł do swojego land rovera i zawrócił ostro, wymuszając pierwszeństwo na rowerzyście, który musiał zeskoczyć z siodełka. Dima nie zauważył tego, bo był jeszcze za rogiem, a Monika siedziała z tyłu.

      Land rover stał na światłach, kiedy Dima go dogonił. Rubecki jechał powoli, wręcz majestatycznie, jak to określiła Monika. Wyglądał, jakby nie musiał się spieszyć, bo i tak cała ulica należała do niego. Minął Górnośląską i dotarł do Myśliwieckiej. Skręcił w prawo i pojechał pod górę. Dima przyspieszył, żeby go nie zgubić, bo na Pięknej zawsze robił się korek i były odjazdy w Aleje Ujazdowskie. Doszedł go na wysokości ambasady francuskiej. Monika schowała się za Dimą, który założył ciemne okulary. Rubecki na pewno się sprawdzał. Był zbyt dobrym i doświadczonym oficerem, by wyzbyć się tego nawyku.

      Na światłach Rubecki wrzucił lewy kierunkowskaz. Dima zdążył się zmieścić za nim, ale w Alejach pozwolił mu odskoczyć kilkanaście metrów. Na placu Na Rozdrożu Rubecki zjechał na lewy pas i skręcił w Agrykolę.

      – Ma spotkanie w kawiarni Na Rozdrożu, bo Amaro otwiera dopiero w południe. Nie zjadę za nim, bo mnie wyłapie – rzucił Dima i zatrzymał się przy krawężniku.

      Monika błyskawicznie wciągnęła swoją blond perukę i też założyła ciemne okulary. Wyskoczyła na ulicę.

      Wiedzieli, co mają robić. Monika przepuściła samochody i kiedy na skrzyżowaniu zapaliło się czerwone światło, przebiegła na drugą stronę Alej. Dima ruszył ostro w kierunku Belwederu. Musiał objechać cały kwartał Urzędu Rady Ministrów i wrócić na plac od Szucha.

      – Wszedł do kawiarni – odezwała się po chwili Monika. – Gdzie jesteś?

      – Na Szucha… zaraz będę.

      – Nie wchodź. Zostań na parkingu. Luźno tu jest i się spalisz.

      – Okej.

      W sali było pięć osób. Rubecki zajął miejsce zgodnie z zasadami. Miał pod kontrolą całe pomieszczenie i wejście, ale sam nie był wyeksponowany. Piątka z plusem – pomyślała Monika i zajęła miejsce w drugiej sali, skąd miała naturalny widok na Rubeckiego. Nie musiała kręcić głową, ale nie widziała wejścia.

      Zamówiła kawę i szarlotkę. Rubecki szybko powiedział coś kelnerce, kręcąc głową, i Monika od razu zrozumiała, że na kogoś czeka. Wyjęła smartfon i uruchomiła aplikację KameraB, którą miała w oprawcę okularów. Położyła je na stoliku tak, by obraz obejmował miejsce, gdzie siedział Rubecki. Sprawdziła widoczność na monitorze. Wszystko działało idealnie. Była dziewiąta czterdzieści pięć.

      – Okej. Stoję na parkingu – odezwał się Dima.

      – Mam go jak na dłoni. Czeka na kogoś. Umówił się pewnie na dziesiątą, więc dlaczego przyjechał tak wcześnie? Wyjął telefon, dzwoni gdzieś. – Monika mówiła cicho i starała się zasłaniać usta, udając jednocześnie, że szuka czegoś w smartfonie.

      Rubecki nie rozglądał się, nie lustrował otoczenia, ale Monika doskonale wiedziała, że i tak panuje nad tym, co się wokół niego dzieje. Ktoś taki jak on robi to zawsze, nawet jak jest na obiedzie u rodziców – pomyślała. Podobał jej się, ale silniejszy był szacunek, jaki dla niego czuła. Wiedziała, że to bardzo powierzchowne uczucia, ale póki życie ich nie zweryfikuje, nie chciała ich odrzucać. Był alternatywą dla Dimy. Przyszło jej nawet na myśl, że właśnie jest idealny moment, by do niego podejść i powiedzieć mu, do czego dyktatorek Bolecki zmusza Agencję. Ale wszyscy oni są po stronie swojego kolegi i jest im bardzo przykro, że muszą to robić. Obserwowała go i zastanawiała się, co by odpowiedział, jak by się zachował, zareagował. I była niemal pewna, że uśmiechnąłby się zwyczajnie i powiedział spokojnym głosem: „Nie ma sprawy, róbcie co trzeba, nie mam nic do ukrycia”. Uśmiechnęła się do siebie i pomyślała, że czasami może sobie pozwolić na odrobinę fantazji. Wiedziała przecież, że nigdy by tak nie postąpiła.

      – Podjechało rządowe audi – usłyszała głos Dimy. – Idzie do ciebie gość z dużymi wąsami i w granatowym garniturze.

      – Okej… – I po chwili dodała: – Wszedł. Widzę… tak, idzie do naszego.

      – Nagrywasz?

      – Jasne. Gdzieś go widziałam…

      – Też mi się wydaje znajomy.

      – Usiedli. No to… czekamy. Może przyjdzie ktoś jeszcze.

      – O której Ela cię zmienia?

      – O dwunastej.

      | 13 |

      Nigdy nie było tak, żeby nie miał nic do roboty. Romanowi ciągle się wydawało, że jest z czymś spóźniony. Myślał szybciej, niż potrafił rejestrować fakty. W jego świadomości powstawały wtedy zatory z pytań, jakby wyrastała w niej tama dla strumienia neutronów, które spiętrzone szukały drogi ujścia. To było męczące i nie umiał nad tym zapanować. Każde pytanie tkwiło w jego umyśle jak bolesny cierń, więc organizm bronił się, szukając odpowiedzi.

      Tak było i tym razem. Po rozmowie z Sokolnikiem zaczęły zalewać go pytania. W gruncie rzeczy nie miał podstaw do kwestionowania słów naczelnika ani jego poleceń, mimo to coś nie dawało mu spokoju. Kiedy więc pomyślał, że za kilka dni wyjedzie z Warszawy i zostawi ten temat bez odpowiedzi, będzie go to męczyło i nie przeczyta w Bieszczadach żadnej książki.

      Z punktu widzenia Al-Kaidy śmierć Waldemara Zenonika nie miała sensu. Chyba że chodziło o tego Algierczyka – pomyślał. Zemsta po latach, kiedy GIA już znikła z frontu walki? Powinni wziąć go jako zakładnika, a nie mordować. Mogli przed kamerami odciąć Algierczykowi głowę albo przynajmniej zostawić to tak, jak zrobili, ale Waldemara zabrać ze sobą. Byłby sporo dla nich wart, a nasi po sprawie Olewskiego zapłaciliby każdą sumę.

      – To się nie klei – powiedział na głos.

      Odchylił fotel do tyłu, założył ręce za głowę i położył na biurku swoje krótkie nogi w przydeptanych butach z brązowego zamszu.

      Tego wieczoru Zenonik miał wręczyć generałowi pięćdziesiąt tysięcy euro łapówki. Nie ma świadków, a generała nawet nie warto pytać, bo teraz na pewno zaprzeczy. Ważny motyw, a nie można go zweryfikować. Wariantów mnóstwo, w tle pieniądze. To zawsze dobrze działa na zabójców. Może coś zaszło między oficerami rezydentury, pokłócili się, chcieli skręcić jakiś interes… Mają w końcu worek pieniędzy. A jeżeli stali za tym ludzie z algierskich służb? Czyli motyw Al-Kaidy musiałby być tylko mistyfikacją, która miałaby