Motylek. Katarzyna Puzyńska. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Katarzyna Puzyńska
Издательство: PDW
Серия: Lipowo
Жанр произведения: Современные детективы
Год издания: 0
isbn: 9788379616596
Скачать книгу
Przez większość czasu nie rozumiała, o czym mówią ci wszyscy elegancko ubrani panowie.

      Zamknęła się w swojej sypialni i zaczęła płakać. Głosy przyjęcia w salonie nie dochodziły do jej samotni. Nie czuła się dobrze w tym domu. Matka miała rację, kiedy mówiła jej, że ślub z zamożnym doktorem to zły pomysł. Powinna wiedzieć, że to się dobrze nie skończy.

      Zajrzała do szafy, gdzie zaczęła już gromadzić ubranka dla dziecka. Miała nadzieję, że kiedy syn przyjdzie na świat, wszystko się jakoś ułoży.

      ROZDZIAŁ 7

      Lipowo. Czwartek, 17 stycznia 2013, rano

      Nowy dzień zaczął się prawdziwą śnieżną nawałnicą. Przez okno wydawało się, że śnieg pada nie tylko z góry, ale też zacina poziomo. Róża Kojarska westchnęła z niezadowoleniem. Nie lubiła zimy. Włożyła dwa swetry i rajstopy. Zerknęła szybko na swoje odbicie, żeby sprawdzić, czy fryzura Kleopatry jest dobrze ułożona. Reszty ciała wolała dzisiaj nie oglądać.

      Wyszła cicho ze swojego pokoju. Od dawna nie spali z Juniorem w jednym łóżku. Teraz nie dzielili już nawet wspólnej sypialni. Wszystko to wina jednej jedynej osoby. Blanki.

      Przeszła do pokoju synka.

      – Ruszamy na wyprawę – wyjaśniła mu.

      Ubrała chłopca najcieplej, jak mogła. Nie chciała, żeby Kostek zmarzł. Byli gotowi.

      Trochę bała się jechać samochodem w taką śnieżycę, ale zamówiła już ciasto w cukierni w Brodnicy i bardzo chciała je sama odebrać. To miała być niespodzianka dla teścia i teściowej. Róża chciała przygotować tak wspaniałe przyjęcie z okazji pięciolecia ich małżeństwa, żeby… No, wszystko miało być dopięte na ostatni guzik. Koniec kropka.

      Róża Kojarska wyjrzała jeszcze raz przez okno. Zobaczyła tylko białą ścianę śniegu. Lasu w ogóle nie było widać. Szare niebo zdawało się zlewać z nawałnicą. Wzdrygnęła się. Nienawidziła takiej pogody. Do Brodnicy było jakieś piętnaście kilometrów. Uznała więc, że jakoś da radę. Główna szosa powinna być już odśnieżona.

      Uznała, że najlepiej będzie wziąć samochód Juniora. Dzisiaj potężny terenowy land rover męża będzie jak znalazł. Zresztą jedzie do Brodnicy po to ciasto właściwie tylko dlatego, żeby ratować ich wspólną sytuację. Musi wziąć sprawy w swoje ręce. Na męża nie może tu liczyć. Junior nie ma w ogóle wyczucia w tych kwestiach. Nie zorientował się na pewno, co się święci.

      Włożyła kurtkę i ubrała synka. Po namyśle okręciła też szyję długim szalem. Nie ma co się oszukiwać, jeżeli Junior się dowie, że wzięła jego samochód, będzie wściekły. Uważał, że kobieta nie powinna prowadzić tak dużego auta. Jakby brak członka między nogami sprawiał, że trzeba zadowolić się czymś malutkim, zaśmiała się Róża w duchu. Brała land rovera już kilka razy, a Junior nawet nie zauważył.

      Pożyczenie sobie auta nie było zbyt trudne. Wszystkie samochody stały bowiem w jednym wielkim garażu, a kluczyki od każdego wisiały w szafce na ścianie w domu. Wystarczyło przejść obok, wyjąć odpowiedni kluczyk i wsiąść do wybranego samochodu. W samym garażu nie trzeba się już było martwić o zachowanie ciszy czy o jakiekolwiek pozory. Znajdował się na tyłach rezydencji i domownicy nie mogli słyszeć, co się tam dzieje. Nikt z rodziny nie miał szans zauważyć, że wyjechała.

      Róża zeszła powoli po schodach. Stąpała, jak najciszej umiała. Kostek naśladował jej ostrożne ruchy, jakby rozumiał sytuację. Wydawało się, że Senior, Junior i Blanka jeszcze śpią. Przynajmniej wszędzie było cicho. Nie było słychać nawet krzątania się służącej. Róża ostrożnie zajrzała do szafki na klucze. Kluczyków od land rovera discovery tam nie było. Widocznie zostały w stacyjce, pomyślała. Poza tym w garażu była skrzynka z kluczykami zapasowymi od wszystkich samochodów. Możliwe, że ktoś omyłkowo wrzucił tam kluczyki po ostatniej jeździe. Czasami tak się zdarzało. Przy takim śniegu pewnie wszyscy domownicy brali ten samochód. Miała nadzieję, że przynajmniej bak jest pełny. Nie miała czasu jechać na stację benzynową, i tak była już spóźniona po odbiór ciasta.

      Nacisnęła klamkę. Drzwi do garażu cichutko skrzypnęły. Nie szkodzi. Róża Kojarska nie martwiła się już, że ktoś ją usłyszy. Teraz była za daleko. Zapaliła światło i zaskoczona zobaczyła, że land rovera nie ma.

      Młodszy aspirant Daniel Podgórski siedział przy biurku w swoim gabinecie w komisariacie. Przeglądał zapiski z wczorajszych przesłuchań mieszkańców Lipowa, które przygotowali dla niego pozostali policjanci. Niestety nie było tego wiele. Daniel westchnął zawiedziony. Jego własne rozmowy z mieszkańcami wsi, a w szczególności z osobą, którą podejrzewał o pisanie bloga nasze-lipowo, również nic nie przyniosły. Tego właśnie Podgórski się obawiał, ale mimo wszystko w głębi ducha miał nadzieję. Nie wiedział dokładnie, czego oczekiwał, ale na razie nie mieli zupełnie nic.

      Poza tym trudno mu było skupić się na pracy. Jego myśli cały czas odpływały w kierunku wczorajszego popołudnia, które spędził na pomaganiu Weronice Nowakowskiej. Zrobiła na nim duże wrażenie. Jej uroda była oryginalna, nie tak oczywista jak większości kobiet, które znał. Ale nie tylko o to chodziło. Nie pamiętał, kiedy ostatnio spędził tak miło popołudnie. Musiał przyznać, wbrew sobie, że czuł się jak zakochany nastolatek. Tego tylko mu teraz brakowało. Musiał przecież skupić się na śledztwie, a nie tracić czas na głupawe zaloty. Zresztą ona przecież była przyzwyczajona do innych mężczyzn. Daniel podejrzewał, że standardem dla niej byli obyci w świecie biznesmeni, którzy spędzają wieczory nad lampką drogiego wina. W krawacie i garniturze na idealnie wyrzeźbionym ciele. On był tylko małomiasteczkowym policjantem bez faktycznych perspektyw. Nie ma co sobie robić nadziei. Trzeba skupić się na pracy. Ale łatwiej powiedzieć, niż zrobić, stwierdził Daniel w duchu, znowu ciężko wzdychając.

      Usilnie starał się zapomnieć o niebieskich oczach i rudych włosach Weroniki, kiedy rozdzwonił się telefon. Daniel odebrał szybko, wracając do rzeczywistości. Dzwonił Zbigniew Koterski, lekarz sądowy, który zdążył już przeprowadzić obdukcję przejechanej zakonnicy.

      – Macie szczęście – stwierdził patolog po przedstawieniu się. – Mamy tu teraz prawdziwy najazd studentów praktykantów. Wszystko nam idzie trzy razy szybciej niż zwykle. Tyle jest rąk do pomocy. Zrobiliśmy sekcję waszej zakonnicy w rekordowym czasie. Zaraz przefaksuję wam raport.

      – Mógłby pan streścić go w kilku słowach? – poprosił Podgórski.

      Nie miał zbyt dużo do czynienia z takimi raportami i chciał przedyskutować na bieżąco wyniki autopsji z patologiem.

      – Nie ma problemu. – Koterski zaśmiał się ze zrozumieniem. – Muszę powiedzieć, że ta sprawa bardzo mnie zainteresowała. Rzadko trafiają do mnie na stół siostry zakonne. Mógłbym policzyć takie przypadki na palcach jednej ręki. Sama natura ich zawodu sprawia, że nie oczekujemy żadnej gwałtownej śmierci, prawda? Raczej spokojnego odejścia ze starości. Z drugiej strony wypadki samochodowe mogą zdarzyć się przecież każdemu. Dwie sprawy wydały mi się jednak dość niecodzienne. No, właściwie to trzy.

      Daniel usiadł wygodniej. Być może wreszcie mieli przełom, na który tak czekał. Przygotował sobie kartkę i długopis. Raport co prawda miał do nich wkrótce dojść, ale Daniel wolał mieć możliwość notowania.

      – Proszę mówić – zachęcił lekarza.

      – Po pierwsze, interesujący jest sam charakter obrażeń – zaczął tamten.

      – Wyglądało na to, że zakonnica została potrącona przez