Król Łotrów. Loretta Chase. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Loretta Chase
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Rozpustnicy
Жанр произведения: Исторические любовные романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-7551-634-0
Скачать книгу
w milczeniu, aż wreszcie Dain, przetrzebiwszy tarty na tyle, by rozbolał go każdy ząb, odłożył widelczyk i ze zmarszczonymi brwiami spojrzał na jej dłonie.

      – Czy od mojego wyjazdu z Anglii zmieniły się wszystkie zasady? – spytał. – Wiem, że damy nie wystawiają beztrosko nagich dłoni na widok publiczny. Rozumiałem jednak dotąd, że wolno im zdjąć rękawiczki przy jedzeniu.

      – Jest to dozwolone – przyznała. – Tyle że niemożliwe. – Uniosła dłoń, żeby pokazać mu długi rząd maleńkich guziczków z pereł. – Bez pomocy pokojówki rozpięcie ich zajęłoby mi całe popołudnie.

      – Po co, u diaska, zakładać tak nieznośnie kłopotliwe rzeczy?

      – Genevieve kupiła je specjalnie do tej pelisy. Gdybym ich nie nosiła, ogromnie by ją to zraniło.

      Nadal wbijał wzrok w rękawiczki.

      – Genevieve to moja babka – wyjaśniła.

      Nie poznał jej. Gdy przybył, Genevieve położyła się właśnie, by uciąć sobie drzemkę – Jessica jednak nie wątpiła, że usłyszawszy głęboki męski głos, babka prędko wstała i podpatrywała przez szparę w drzwiach.

      Właściciel owego głosu spojrzał teraz na nią z błyskiem w oku.

      – A, tak. Zegarek.

      – On również okazał się mądrym wyborem – powiedziała Jessica, odkładając widelczyk i przybierając znów biznesowy ton. – Była oczarowana.

      – Nie jestem pani siwowłosą babunią – odparł, natychmiast wychwytując, o co jej chodzi. – Nie jestem na tyle oczarowany ikonami… nawet szkoły stroganowskiej… żeby płacić za nie choć pensa więcej, aniżeli są warte. Według mnie ta jest warta co najwyżej tysiąc. Jeśli wszakże obieca pani nie nudzić mnie targami, z przerywnikami w postaci tych jej zabójczych spojrzeń, z radością zapłacę tysiąc pięćset.

      Liczyła, że urobi go stopniowo. Jego ton informował, że ani myśli być urabiany. Prosto do rzeczy zatem – rzeczy, na którą zdecydowała się parę godzin temu, odnotowawszy wyraz jego oczu, gdy dała mu obejrzeć swoje niepospolite znalezisko.

      – Z radością ją panu podaruję, milordzie – powiedziała.

      – Nikt mi niczego nie darowuje – odparł zimno. – Proszę grać w swoją grę, na czymkolwiek ona polega, z kim innym. Moja oferta to tysiąc pięćset. Moja jedyna oferta.

      – Jeśli odeśle pan Bertiego do domu, ikona jest pańska – oświadczyła. – Jeśli nie, trafi na aukcję do Christie’s.

* * *

      Gdyby Jessica Trent rozumiała, w jakim stanie ducha jest Dain, poprzestałaby na pierwszym zdaniu. Nie, gdyby naprawdę rozumiała, natychmiast wzięłaby nogi za pas. Ale nie mogła rozumieć tego, co lord Dain sam ledwie pojmował. Pragnął łagodnej rosyjskiej Madonny, z jej na poły uśmiechniętą, na poły smutną twarzą, bardziej niż kiedykolwiek czegokolwiek w życiu. Na jej widok zachciało mu się płakać, przy czym nie wiedział dlaczego.

      Dzieło było wyborne – sztuka zarazem podniosła i ludzka – i ten artyzm go poruszył, wtedy. Jego reakcje w tej chwili ani trochę nie przypominały tamtych przyjemnych doznań. Aktualnie wył w nim dawny potwór. Dain nie potrafił nazwać tych uczuć ani trochę lepiej niż wówczas, gdy miał osiem lat. Nigdy nie zawracał sobie głowy nadawaniem im nazwy, po prostu brutalnie odpychał i przepędzał je z drogi, raz po raz, aż wreszcie, podobnie jak dawno temu szkolni koledzy, przestały go dręczyć.

      Ponieważ nigdy nie było im dane dojrzeć, uczucia te pozostały na prymitywnym dziecięcym poziomie. Teraz, znalazłszy się nieoczekiwanie w ich władzy, lord Dain nie rozumował jak człowiek dorosły. Nie potrafił powiedzieć sobie, że Bertie Trent stanowi piekielne utrapienie, które należało posłać w diabły wieki temu. Markizowi nie przyszło nawet do głowy, że powinien wpaść w zachwyt, skoro siostra tego przygłupa była gotowa hojnie mu zapłacić – czy też raczej go przekupić – by pozbył się kłopotu.

      Dain widział tylko przepiękną dziewczynę, drażniącą się z nim zabawką, której rozpaczliwie pragnął. Zaproponował jej na wymianę swoją największą i najlepszą zabawkę. A ona roześmiała się i zagroziła, że wrzuci własną zabawkę do wychodka, jedynie po to, żeby zmusić go do błagań. Po czasie lord Dain zrozumie, że takie właśnie – lub równie idiotyczne – myśli szalały mu w głowie.

      Nastąpi to jednak dużo później, o wiele za późno.

      W tej chwili miał mniej więcej osiem lat wewnątrz i blisko trzydzieści trzy na zewnątrz, toteż wyszedł z siebie.

      Nachylił się ku niej.

      – Panno Trent, nie ma innych warunków – oznajmił niebezpiecznie cichym głosem. – Płacę tysiąc pięćset, pani mówi „Zgoda” i rozstajemy się szczęśliwi.

      – Nie. – Z uporem zadarła brodę. – Jeśli nie odeśle pan Bertiego do domu, nie ubijemy interesu. Pan mu niszczy życie. Żadna suma pieniędzy tego nie wynagrodzi. Nie sprzedam panu tej ikony, choćbym przymierała głodem.

      – Łatwo tak mówić z pełnym brzuchem – zauważył. Później kpiąco zacytował po łacinie Publiliusza Syrusa: – Na spokojnym morzu każdy utrzyma ster.

      Odpowiedziała w tymże języku cytatem z tego samego mędrca:

      – Nie założy się tego samego buta na obie stopy.

      Mina Daina nie ujawniła nic z jego zdumienia.

      – Widzę, że zdarzyło się pani liznąć Publiliusza – skomentował. – Tym bardziej dziwi, że tak bystra kobieta nie dostrzega tego, co ma przed samym nosem. Nie jestem martwym językiem, którym można się bawić, panno Trent. Ryzykownie zbliża się pani do niebezpiecznych wód.

      – Ponieważ mój brat w nich tonie. Ponieważ trzyma mu pan głowę pod powierzchnią. Nie jestem na tyle wielka lub silna, żeby odciągnąć pańską rękę. Mam jedynie coś, czego pan pragnie, a czego nawet pan nie może sobie zabrać. – Jej srebrne oczy zalśniły. – Dostanie to pan wyłącznie w jeden sposób, lordzie Belzebubie. Odtrącając mojego brata.

      Gdyby Dain był zdolny myśleć jak dorosły, uznałby jej rozumowanie za wyśmienite – za, co więcej, dokładnie takie, jakie sam by przeprowadził, gdyby znalazł się w jej przykrym położeniu. Mógłby nawet docenić fakt, że otwarcie i precyzyjnie poinformowała go, do czego zmierza, zamiast używać kobiecych podstępów i sztuczek, by go zmanipulować.

      Nie był zdolny myśleć jak dorosły.

      Błysk gniewu w jej oczach powinien odbić się od niego, nie wyrządzając szkody. Tymczasem trafił go szybko i głęboko, podpalając lont w jego wnętrzu. Sądził, że chodzi o gniew. Sądził, że gdyby była mężczyzną, rzuciłby nią o ścianę. Sądził, że skoro trafiło na kobietę, będzie musiał znaleźć inny, równie skuteczny sposób udzielenia jej lekcji.

      Nie wiedział, że rzucanie nią stanowiło w istocie przeciwieństwo tego, co pragnął zrobić. Nie wiedział, że lekcje, jakich pragnął jej udzielać, należały do sfery Wenus, nie Marsa, Sztuki kochania Owidiusza, a nie O wojnie galijskiej Cezara.

      W konsekwencji popełnił błąd.

      – Nie, bynajmniej nie widzi pani jasno – stwierdził. – Zawsze istnieje inny sposób, panno Trent. Wydaje się pani, że tak nie jest, ponieważ zakłada pani, iż będę grał według wszystkich tych drobnych zasad, które towarzystwo tak uwielbia. Wydaje się pani na przykład, że ponieważ znajdujemy się w miejscu publicznym, a pani jest damą, będę zachowywał się przyzwoicie. Może nawet wydaje się pani, że biorę wzgląd na jej reputację. – Wykrzywił usta w złym uśmiechu. – Panno Trent, może chciałaby pani dać sobie chwilę, żeby ponownie przemyśleć te kwestie.

      Zwęziła szare oczy.

      – Wydaje