Może to „złe przeczucia” d’Esmonda postawiły instynkty Daina w stan gotowości, a może wypił mniej wina niż zazwyczaj. Jakikolwiek był powód, markiz starannie zlustrował otoczenie, kiedy Chloe powitała go w przybranym w szkarłat pokoju.
Szykował się właśnie, by zdjąć surdut, kiedy spostrzegł wizjer. Znajdował się pośrodku ściany, na lewo od łóżka, nieco poniżej linii jego wzroku.
Dain ujął Chloe za rękę i poprowadził na miejsce bezpośrednio przed wizjerem. Polecił jej się rozebrać, powoli.
Następnie podążył, bardzo szybko, na korytarz, gdzie szarpnięciem otworzył drzwi na pozór kryjące bieliźniarkę, a później kopnął kolejne, które tam znalazł. Pomieszczenie za nimi, choć kompletnie ciemne, było także bardzo małe, toteż nie musiał sięgać daleko, kiedy usłyszał, że podglądacz się porusza – najwyraźniej rzucając się w kierunku innych drzwi. Ale nie dość szybko.
Dain szarpnął go z powrotem, odwrócił gwałtownie i, chwyciwszy za węzeł halsztuka, pchnął mocno na ścianę.
– Nie muszę cię widzieć – oznajmił niebezpiecznie niskim głosem. – Poznaję cię po zapachu, Beaumont.
Z niewielkiej odległości nie było trudno rozpoznać Beaumonta. Jego ubrania i oddech przeważnie cuchnęły alkoholem i zleżałym opium.
– Myślę o tym, żeby zająć się sztuką – ciągnął Dain, kiedy Beaumont walczył o oddech. – Zatytułowałbym moje pierwsze dzieło Portret martwego mężczyzny.
Beaumont wydał zdławiony dźwięk.
Dain minimalnie poluzował uchwyt.
– Jakieś uwagi, wieprzu?
– Nie możesz… zabić… z zimną krwią – wysapał Beaumont. – Gilotyna.
– Racja. Nie chcę przecież stracić głowy z powodu takiego ścierwa, zgadza się?
Puściwszy halsztuk, Dain trzasnął Beaumonta prawą pięścią w twarz, a potem lewą w brzuch. Beaumont zwalił się na podłogę.
– Nie drażnij mnie więcej – ostrzegł Dain. I wyszedł.
W tym samym czasie Jessica siedziała na łóżku babki. Dopiero teraz miały szansę odbyć dłuższą rozmowę, bez histeryzującego i dąsającego się Bertiego w pobliżu. Wyszedł jakąś godzinę temu do takiej czy innej spelunki, a wtedy Jessica zaordynowała, by podano im jego najlepszy koniak. Teraz skończyła właśnie opowiadać Genevieve o swoim spotkaniu z Dainem.
– Zwierzęcy pociąg, oczywiście – zawyrokowała Genevieve.
Przy tych słowach maleńka, rozpaczliwa nadzieja Jessiki – że jej wewnętrzne sensacje stanowiły efekt gorączki spowodowanej wyziewami z otwartego ścieku przed sklepem Champtoisa – zginęła szybką, brutalną śmiercią.
– Do licha! – Jessica spojrzała w migotliwe szare oczy babki. – To nie tylko żenujące, ale też niedogodne. Pożądam Daina. Akurat teraz. Akurat jego.
– Niezbyt dogodne, zgadzam się. Ale to interesujące wyzwanie, nie sądzisz?
– Wyzwanie to wyrwać Bertiego spod wpływów Daina i jego kręgu prostackich degeneratów – oznajmiła surowo Jessica.
– O wiele bardziej by ci się opłaciło wyrwać Daina dla siebie – zauważyła babka. – Zamożny, doskonały rodowód, młody, silny i zdrowy, a do tego wzbudza w tobie potężny pociąg.
– Żaden z niego materiał na męża.
– Opisałam właśnie doskonały materiał na męża – sprzeciwiła się babka.
– Nie chcę męża.
– Jessico, żadna kobieta nie chce, jeśli tylko potrafi spojrzeć na mężczyzn obiektywnie. A ty zawsze zachowywałaś wspaniały obiektywizm. Ale nie żyjemy w Utopii. Jeśli otworzysz sklep, bez wątpienia zarobisz pieniądze. Zarazem rodzina odwróci się od ciebie, spadniesz bardzo nisko w towarzyskich rankingach, a szlachetnie urodzeni będą spoglądać na ciebie z litością… nawet jeśli doprowadzą się do bankructwa, byle kupić twoje towary. I każdy bufon w Londynie będzie ci składał nieprzyzwoite propozycje. Tak, świadczy o odwadze, kiedy ktoś podejmuje takie wysiłki, będąc w rozpaczliwej sytuacji. Ale ciebie to nie dotyczy, moja droga. W razie potrzeby mogę cię dostatecznie dobrze wesprzeć.
– Rozmawiałyśmy już o tym niejeden raz – zaoponowała Jessica. – Nie jesteś krezuską, a obie mamy kosztowne gusta. Nie wspominając o tym, że tylko dodatkowo napsujesz krwi w rodzinie… podczas gdy ja wyjdę na ogromną hipokrytkę, po tym jak przez lata upierałam się, że nikomu z nas nie jesteś dłużna ani pensa i nie ponosisz za nas odpowiedzialności.
– Jesteś bardzo dumna i odważna, co szanuję i podziwiam, moja droga. – Babka pochyliła się, żeby poklepać Jessicę po kolanie. – I ty jedna mnie rozumiesz. Zawsze byłyśmy bardziej jak siostry lub przyjaciółki niż babka i wnuczka, nieprawdaż? Toteż jako twoja siostra i przyjaciółka mówię ci, że Dain to wspaniały łup. Radzę ci, przygotuj haczyki i przynętę, a kiedy ją połknie, ostrożnie nawijaj linkę.
Jessica pociągnęła długi łyk koniaku.
– To nie pstrąg, Genevieve. To wielki, głodny rekin.
– Wobec tego użyj harpuna.
Jessica pokręciła głową.
Genevieve oparła się o poduszki i westchnęła.
– Ach, cóż, nie będę ci się naprzykrzać. Wielce to niepociągające. Pozostanie mi nadzieja, że jego reakcja na ciebie nijak nie przypominała twojej na niego. Ten mężczyzna dostaje to, czego chce, Jessico, i na twoim miejscu za nic nie życzyłabym sobie, żeby to on nawijał linkę.
Jessica stłumiła dreszcz.
– To mi nie grozi. On omija damy szerokim łukiem. Według Bertiego, Dain zapatruje się na przyzwoite kobiety jak na zabójczy gatunek grzybów. Rozmawiał ze mną wyłącznie dlatego, że chciał się zabawić, próbując mnie zaszokować.
Genevieve zachichotała.
– Mówisz o zegarku. Cudowna urodzinowa niespodzianka. Jeszcze cudowniejszy był wyraz twarzy Bertiego, kiedy otworzyłam pudełko. Nigdy dotąd nie widziałam u niego akurat takiego odcienia szkarłatu.
– Przypuszczalnie dlatego, że postanowiłaś otworzyć prezent w restauracji. Na oczach hrabiego d’Esmonda.
I to było w tym wszystkim najbardziej irytujące, pomyślała Jessica. Dlaczego, u licha, nie mogła pożądać d’Esmonda? On także był zamożny. I oszałamiająco przystojny. I cywilizowany.
– D’Esmond jest tres amusant13 – oceniła Genevieve. – Szkoda, że już zajęty. W tych jego pięknych oczach pojawił się wielce interesujący wyraz, kiedy mówił o pani Beaumont.
Genevieve wspomniała d’Esmondowi o obrazku za dziesięć sou i przeświadczeniu Jessiki, że ów drobiazg jest czymś więcej, aniżeli się wydaje. D’Esmond podsunął, żeby poprosiła panią Beaumont o nazwiska ekspertów, którzy by go oczyścili i wycenili. Zaproponował, że przedstawi jej Jessicę. Umówili się na kolejne popołudnie, kiedy pani Beaumont będzie pomagać przy imprezie charytatywnej na rzecz wdowy po jej niegdysiejszym nauczycielu sztuki.
– No cóż, przekonamy się, czy jutro w jej oczach pojawi się cokolwiek interesującego… a raczej dzisiaj – stwierdziła Jessica. Dopiła koniak i ześlizgnęła się z łóżka. – Jakżebym chciała już tam być. Wzdragam się na myśl o pójściu spać. Mam paskudne przeczucie, że przyśni mi się rekin.
Rozdział