Król Łotrów. Loretta Chase. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Loretta Chase
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Rozpustnicy
Жанр произведения: Исторические любовные романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-7551-634-0
Скачать книгу
wobec tego liczysz na mnie. Według twojego przedstawiciela w interesach po spłaceniu twoich aktualnych długów na resztę roku pozostanie mi dokładnie czterdzieści siedem funtów, sześć szylingów i trzy pensy. Co oznacza, że muszę albo znów zamieszkać z ciotkami i stryjami, albo pracować. Przez dziesięć lat funkcjonowałam jako nieopłacana niania ich bachorów. Nie zamierzam spędzić w ten sposób ponownie ani dziesięciu sekund. Czyli zostaje praca.

      Wytrzeszczył oczy.

      – Praca? Mówisz o zarabianiu pensji?

      Przytaknęła.

      – Nie widzę innego sensownego rozwiązania.

      – Czyś ty oszalała, Jess? Jesteś dziewczyną. Wyjdziesz za mąż. Za typa z nabitą kiesą. Jak zrobiła to Genevieve. Dwa razy. No wiesz, masz jej urodę. Gdybyś nie była taka piekielnie wybredna…

      – Ale jestem – weszła mu w słowo. – Na szczęście mogę sobie na to pozwolić.

      Ona i Bertie zostali osieroceni w bardzo młodym wieku i byli odtąd zdani na łaskę ciotek, stryjów i kuzynów, którzy sami z trudem utrzymywali swoją pokaźną progeniturę. Rodzinie powodziłoby się wcale nieźle, gdyby nie była tak potwornie liczna. Ale Genevieve pochodziła z płodnego rodu, zwłaszcza jeśli chodzi o powoływanie na świat płci męskiej, a jej potomstwo odziedziczyło ten talent.

      Był to jeden z powodów, dla których Jessica otrzymywała tyle ofert małżeństwa – przeciętnie sześć rocznie – nawet teraz, kiedy powinna znaleźć się już poza obszarem zainteresowań i przywdziać czepek starej panny. Ale niech ją szlag, jeśli wyjdzie za mąż, żeby służyć za klacz rozpłodową jakiemuś bogatemu, utytułowanemu durniowi – albo jeśli kiedykolwiek zacznie paradować w niegustownych czepkach, skoro już o tym mowa.

      Miała talent do wygrzebywania na aukcjach i w sklepach z używanymi rzeczami skarbów, które sprzedawała następnie z pokaźnym zyskiem. Choć nie zarabiała fortuny, przez pięć ostatnich lat mogła sama kupować sobie modne ubrania i dodatki, zamiast donaszać rzeczy po krewnych. Stanowiło to skromną formę niezależności. Pragnęła jej więcej. W trakcie ostatniego roku planowała, jak osiągnąć ten cel.

      Wreszcie zaoszczędziła dostatecznie dużo, żeby wynająć i wstępnie zatowarować własny sklep. Będzie elegancki i bardzo ekskluzywny, nastawiony na elitarną klientelę. W trakcie wielu godzin spędzonych na wydarzeniach towarzyskich wyrobiła sobie świetne zrozumienie próżniaczych bogaczy – nie tylko tego, co lubili, ale także najskuteczniejszych metod, jak ich sobą zainteresować.

      Planowała zacząć ich wabić, kiedy wydobędzie brata z bałaganu, w jaki się wpakował. Następnie dopilnuje, żeby błędy Bertiego nigdy więcej nie zakłóciły jej uporządkowanego życia. Był nieodpowiedzialnym, niegodnym zaufania, trzpiotowatym matołem. Wzdrygała się na samo wyobrażenie, jak będzie wyglądać jej przyszłość, jeśli pozostanie od niego pod jakimkolwiek względem zależna.

      – Doskonale wiesz, że nie muszę wychodzić za mąż dla pieniędzy – oznajmiła mu teraz. – Wszystko, czego mi trzeba, to otworzyć sklep. Wybrałam miejsce i zaoszczędziłam dosyć, żeby…

      – Ten poroniony pomysł sklepu z mydłem i powidłem?! – wykrzyknął.

      – Nie z mydłem i powidłem – odparła spokojnie. – Jak tłumaczyłam ci co najmniej dziesięć razy…

      – Nie pozwolę ci zostać sklepikarką. – Bertie się wyprostował. – Moja siostra nie będzie parać się handlem.

      – Z chęcią zobaczę, jak mnie powstrzymujesz.

      Przywołał na twarz groźny wyraz.

      Oparła się wygodnie i w zamyśleniu zmierzyła go wzrokiem.

      – Rety, Bertie, kiedy tak mrużysz oczy, wyglądasz zupełnie jak wieprz. W rzeczy samej, zadziwiająco upodobniłeś się do wieprza, odkąd widziałam cię po raz ostatni. Przybrałeś z piętnaście kilo. Może nawet dwadzieścia. – Opuściła wzrok. – I najwyraźniej wszystko poszło w brzuch. Zrobiłeś się podobny do króla.

      – Tego wieloryba?! – zapiał. – Nieprawda. Cofnij to, Jess.

      – Albo co? Usiądziesz na mnie? – Roześmiała się.

      Oddalił się sztywnym krokiem i z impetem opadł na sofę.

      – Na twoim miejscu – poradziła – mniej martwiłabym się tym, co mówi i robi moja siostra, a bardziej własną przyszłością. Potrafię o siebie zadbać, Bertie. Ty natomiast… No, chyba sam powinieneś pomyśleć o małżeństwie z osóbką z nabitą kiesą.

      – Małżeństwo jest dla tchórzy, głupców i kobiet.

      Uśmiechnęła się.

      – Brzmi jak obwieszczenie pijanego osła wygłoszone do tłumu innych pijanych osłów w ramach typowego męskiego dowcipkowania na temat cudzołóstwa i procesów wydalniczych, na moment przed tym, jak jego autor wylądował w misie z ponczem. – Nie czekała, aż Bertie dogrzebie się w swym umyśle do definicji trudnych słów. – Wiem, co mężczyźni uznają za szalenie zabawne – ciągnęła. – Mieszkałam z tobą i wychowywałam dziesięciu kuzynów. Pijani czy trzeźwi, uwielbiają żarty na temat tego, co robią… albo chcą zrobić… z kobietami, i nieskończenie fascynuje ich puszczanie wiatrów, wydalanie płynów i…

      – Kobiety nie mają poczucia humoru – oznajmił Bertie. – Nie potrzebują go. Najwyższy stworzył je jako wieczny żart z mężczyzn. Z czego można logicznie wysnuć wniosek, że Najwyższy jest kobietą.

      Wypowiedział te słowa wolno i starannie, jakby włożył wcześniej sporo trudu w wyuczenie się ich na pamięć.

      – Skądże się wzięły te filozoficzne głębie, Bertie?

      – Proszę?

      – Kto ci to powiedział?

      – Nie pijany osioł, panno Szydercza i Sarkastyczna – odparł z wyższością. – Może i nie mam najtęższej głowy na świecie, ale osła rozpoznam, i Dain nim nie jest.

      – Rzeczywiście nie. Brzmi jak bystry jegomość. Co jeszcze ma do powiedzenia, kochany?

      Nastąpiła długa chwila ciszy, kiedy Bertie usiłował zdecydować, czy jej pytanie było, czy też nie było sarkastyczne. Jak zwykle, doszedł do błędnych wniosków.

      – No, jest bystry, Jess. Powinienem był wiedzieć, że się zorientujesz. Te rzeczy, które mówi… no, mózg stale mu pracuje, w zawrotnym tempie. Nie mam pojęcia, czym go napędza. No bo nie je dużo ryb, czyli to nie to.

      – Domyślam się, że napędza go ginem co dzień od nowa – mruknęła Jessica.

      – Proszę?

      – Powiedziałam, że ma mózg jak maszyna parowa.

      – Na pewno – zgodził się Bertie. – I to nie tylko do gadania. Ma też głowę do pieniędzy. Gra na giełdzie jak na skrzypcach, mówią ludzie. Tyle że muzyka, którą wydobywa Dain, to „brzęk, brzęk, brzęk” suwerenów. Dużo brzęków, Jess.

      Nie wątpiła w to. Jeśli wierzyć pogłoskom, markiz Dain należał do najbogatszych ludzi w Anglii. Stać go było na brawurowe ekstrawagancje. A biedny Bertie, który nie mógł pozwolić sobie na ekstrawagancje choćby najskromniejszego rodzaju, uparł się naśladować swego idola.

      Ponieważ z pewnością w grę wchodziło bałwochwalcze uwielbienie, tak jak twierdził Withers w swym ledwie zrozumiałym liście. Fakt, że Bertie wysilił swoje ograniczone talenty do tego stopnia, by wykuć na pamięć słowa Daina, stanowił niepodważalny dowód, że Withers nie przesadził.

      Lord Dain awansował na pana wszechświata Bertiego… i wiódł go prosto w piekielne otchłanie.

* * *

      Lord