– Chcę teraz.
– Teraz nie, Pablo. Kiedyś.
Coraz bardziej mu się podobała. Przesunął dłoń jeszcze niżej. Była mokra, więc bez oporu wsunął w nią swój palec.
– Czy już jest teraz?
– Mam coś ładnego na tyłku – mruknęła zadowolona.
– Zaraz będziesz miała w nim coś naprawdę ładnego.
Nie zrozumiała żartu. Po raz kolejny. Ale nie zamierzał jej tłumaczyć. W końcu nie planował z nią wspólnego życia. Musiał się wyżyć, zrelaksować, rozładować napięcie. Tu wciąż nie było wystarczająco bezpieczne.
– Idziemy! – Po raz kolejny pociągnął ją za rękę.
Dotarli na ostatnie piętro. Na klatce zgasło światło, ale to mu nie przeszkadzało. Nie tonęli w ciemnościach. Przez okno znajdujące się na półpiętrze wpadał słaby strumień światła z ulicznych latarni. Ściągnął z Pameli spodnie, a później opuścił swoje.
Był gotowy, chociaż nie miał ochoty oglądać twarzy nowo poznanej dziewczyny. Odwrócił ją tyłem i zauważył ciemną plamę – pewnie tatuaż, o którym wspominała. Nie skupił się jednak na nim. Założył prezerwatywę, wszedł w Pamelę i poczuł, że właśnie rozpoczyna się wyścig o rozkosz.
ROZDZIAŁ 3
– Tak jest.
– Nie słyszę.
– Tak jest!
– Nadal nie słyszę!
– TAK JEST!
Zocha uśmiechnęła się zadowolona, że dochodzeniowiec w końcu okazał większe zaangażowanie. Jej podejście do porannych odpraw zmieniło się po awansie. Tłumaczyła to sobie zmianą perspektywy. Kiedyś siedziała wśród innych i musiała patrzeć na Śledzia. Teraz podziwiała widok za oknami, minimalistyczny wystrój gabinetu oraz twarze wpatrzonych w nią kryształowych.
Jako zastępca naczelnika musiała nie tylko kontrolować fuszy, ale i motywować ich do działania. Gdyby tego nie robiła, żaden z tych facetów nie ruszyłby czterech liter. Każdy doktoryzował się ze snucia pasjonujących opowieści o tym, co będzie robić danego dnia, nawet jeśli tak naprawdę nie będzie robić absolutnie nic.
Potrzeba matką wynalazku, a poranna odprawa matką kreatywnego storytellingu. Od zawsze obowiązywały te same zasady. Ten, w którego opowieść nie uwierzy przełożony, zostanie ukarany przydzieleniem mu nowej sprawy. Stawka była więc wysoka. Dziś wytypowała Kardasza i wręczyła mu dokumenty.
– To dla ciebie, żebyś się nie nudził. Zrób kipisz na komisariacie, na którym zatłukli dzieciaka. Niech fusze trzęsą portkami. Kto następny?
Zapadła cisza, a policjanci wbili spojrzenia w podłogę. Zocha zerknęła kontrolnie na zniszczony parkiet, a potem uniosła wzrok i odszukała kolejną ofiarę.
– Driver!
– Tak?
– Jak u ciebie?
Blondyn wstał, a reszta fuszy wyraźnie się rozluźniła.
– Na tapecie zgon zamiast zatrzymania podejrzanego. Las, na miejscu obecne dwie pary fuszy. Ich zeznania wstępnie się kleją. Proceduralnie jest w porządku. Strzał ostrzegawczy był, co potwierdzili technicy, drugi poszedł w podejrzanego. Gdyby gostek nie był w ruchu, to pewnie zamiast życia straciłby jedynie trochę krwi.
– W porządku?! – Zocha nie kryła oburzenia. – To skąd ta medialna afera?!
– Bo hieny dotarły do baby, która słyszała dwa strzały.
– A ile padło?
– No dwa – Driver przewrócił oczami – ale jest, kurwa, problem z czasem. Baba mówi, że między strzałami minęło prawie dziesięć minut. Fusze mają oczywiście jedną wersję, w której sytuacja była dynamiczna i strzały zostały oddane jeden po drugim. Bez zwłoki.
– Chyba jednak ze zwłokami. – Do jej uszu najpierw dobiegł komentarz Kardasza, a potem rechot obecnych na sali.
– Może ta kobieta słyszała inne strzały? Przecież tam obok jest Baza Lotnictwa Taktycznego.
– To jest lotnisko, nie poligon. Nasi oddali dwa strzały. Liczba się zgadza, czas się rozjeżdża. Cywil kontra czterech naszych. Jak dla mnie sprawa jest prosta.
– To, że mają jedną wersję – przerwała mu – to norma. Kurwa, Driver, powinieneś to wiedzieć. Przyciśnij ich.
– Ale po co? Podejrzany uciekał, zaatakował uzbrojonego funkcjonariusza. Funkcjonariuszkę – poprawił się. – Bronili się.
– No i dlatego mówię, że dupy nie powinny służyć…
Szyderczy ton Kardasza rozpoznałaby wszędzie. Spojrzała na niego tak, że powinien paść martwy, gdyby wzrok mógł zabijać.
– Zamknij ryj, Kardasz! A ty, Driver, nie pierdol, tylko ich przyciśnij.
– Ta baba, cywil, jest dziwna. Pogrzebię jeszcze w systemie, może miała jakiś zatarg z policją. Ona lub ktoś z jej bliskich. Nie zdziwiłbym się, gdyby zwyczajnie chciała nam dokopać.
– Słyszysz mnie, kurwa mać?! Masz ich przycisnąć. Pogadaj z całą czwórką i poszukaj niedociągnięć w ich wersji. Na miejscu było czterech fuszy, powinieneś więc mieć cztery wersje z kilkoma zbieżnymi punktami. Jedna wersja oznacza, że ją uzgodnili. A skoro uzgodnili, to znaczy, że mają coś do ukrycia. Streszczaj się, Driver! Warszawka chce ofiar!
Kardasz nie musiał się przedstawiać. Wiadomość, że jest z Biura Spraw Wewnętrznych Policji, jak zwykle rozchodziła się po komisariacie, w którym się pojawiał, z prędkością światła. Wystarczyło, że mignął legitymacją przed posterunkowym w dyżurce, a fama szła dalej.
Mógł się założyć o pięć stów, że dziś cały komisariat Poznań-Północ wiedział, że na terenie pojawił się kryształowy, zanim ten jeszcze minął drzwi wejściowe. Wydział prewencji przywitał go udawaną obojętnością lub ostentacyjną niechęcią. Obojętność zwykle markowali tylko ci, w których sprawie przyjechał.
– Witam. Podkomisarz Braniewski. – Otyły mężczyzna zastąpił Kardaszowi drogę. – Jestem naczelnikiem. Zapraszam do siebie. – Wskazał drzwi znajdujące się z lewej i wyciągnął dłoń na powitanie.
Kardasz uścisnął ją, a następnie udał się we wskazanym kierunku. Gdy był tu poprzednim razem, wszystko wyglądało jak baraki zaadaptowane do celów biurowych. Teraz, po remoncie, ściany stały się niemalże równe, a podłoga lśniła czystością. Wnętrze prezentowało się jasno i zdradziecko przyjaźnie, chociaż sam budynek umiejscowiono jakby na przekór logice. Stał ukosem między dwoma równoległymi długimi blokami, zaburzając urbanistyczną harmonię.
– Chciałem powiedzieć, że BSWP może na mnie liczyć. Jeśli doszło do nadużyć, oczywiście udzielę wszelkiej pomocy. W końcu wyjaśnienie sprawy leży również w moim dobrze pojętym interesie. W moim i… – podkomisarz odchylił głowę do tyłu i spojrzał na sufit, jakby widniała tam ściąga – …i naszej całej organizacji.
– Cieszę się. Muszę porozmawiać z funkcjonariuszami, którzy zatrzymali Marka Jackowskiego.
Podkomisarz bez ociągania złapał za telefon.
– Podolski i Mańczak! DO MNIE! – wydarł się tak głośno, że właściwie nie musiał dzwonić. Słyszała go pewnie połowa komisariatu.
– Jacy