Trzy dni wcześniej, gdy leżał w gabinecie u tatuażysty, puścił śpiewkę, że ten rysunek po prostu mu się podoba. Prawda była jednak taka, że od dawna jego ciało służyło mu za album, w którym kolekcjonował różne chwile. I dobre, i złe.
Akurat ta była zła.
Znajomość z Paulą Stoparek przyniosła mu wiele niespodzianek i zaskoczeń. Wcześniej nie wiedział, że kobiety mogą być takie same jak mężczyźni. Konkretne, zdecydowane i bez pruderii pokazujące, czego pragną.
Nigdy nie stali się parą. Funkcjonowali w układzie dwóch indywidualności, które lubią się ze sobą zabawić i robią to zawsze, gdy mają na to ochotę. Bez zobowiązań. Bez odpowiedzialności. Bez miłości. Po prostu fuck friends.
Telefon zawibrował, a Driver oderwał spojrzenie od lustra.
– Co jest? – Włączył tryb głośnomówiący.
– Driver, kurwa, spóźnię się! – Przepraszający głos Kardasza wypełnił mikroskopijną łazienkę. – Miałem hopki małe, opowiem ci później. Dopiero wskakuję pod prysznic.
– Spoko. Ja właśnie wyszedłem.
– Ile będziesz jechał? Ja wezmę taksę, ale…
– Wyluzuj. Spod prysznica dopiero wyszedłem, więc nie masz dużego opóźnienia.
– Aaa, to znaczy, że będę musiał na ciebie czekać, pięknisiu. Ruchy! Dupy czekają! – Kardasz się roześmiał i rozłączył.
Driver wrócił do swojego lustrzanego odbicia i na przekór kumplowi postanowił przez dłuższą chwilę napawać się swoim wyglądem. Umięśniona klatka piersiowa i ręce, płaski brzuch z zarysowanym sześciopakiem i nogi, nad którymi ostatnio pracował.
Uniósł jedną i oparł o muszlę klozetową. Musiał założyć opatrunek na świeży tatuaż, zanim przykryje go spodniami. Jeszcze raz spojrzał na usta. To były usta Pauli. Chciał pamiętać. O nich i o niej.
– To było coś zajebistego – powiedział do siebie. – Tak zajebistego, że nie ma szans, by się powtórzyło. Kiedykolwiek. Z kimkolwiek.
Jednocześnie chciał zapomnieć. Paula zakończyła ich znajomość bez słowa wyjaśnienia. Po prostu zamilkła. Sprawiła, że poczuł się jak śmieć.
Dziewczyna z jego łydki nie miała oczu. Miał zawsze pamiętać, że ta kobieta idealna nie miała dość odwagi, by powiedzieć mu prosto w oczy słowo „koniec”.
– Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz. – Miki powtórzył słowa, które utkwiły mu dziś w głowie, i odstawił butelkę na podłogę.
Pierwsze trzy czwarte opróżnili w imponującym czasie trzydziestu minut. Miki był spragniony po tych wszystkich uściskach dłoni i żałosnych spojrzeniach towarzyszących kondolencjom. Hubi zmęczył się chodzeniem i czekaniem, aż niektórzy zrozumieją, że żadnej stypy nie będzie.
– I chuj mnie to. – Wzruszył ramionami.
O wiele bardziej interesowało go, co będzie dalej. Nie w sensie życia pozagrobowego, ale bardziej krótkookresowo – co będą dalej pili. Zerknął na stojącą między nimi ławę i z zadowoleniem odnotował, że znajduje się na niej jeszcze druga butelka.
– Ale ile się Hubi w tym prochowym międzyczasie nadegustujesz, to twoje!
– Twoje zdrowie, Miki!
– Nie! Zdrowie mojej… mału… mau… – Miki walczył z niesfornym językiem. Marszczył czoło i skupiał się, by wypowiedzieć słowo, które jakoś nie mogło przejść mu przez gardło. – Mojej mał… mał-żon-ki Ireny!
– Niech żyje nieboszczyk! – Hubi zarechotał. – Masz jakieś mięcho?
– Weź zajrzyj do lodówki. Siostra Ireny przywiozła kiełbę ze świniobicia. Czujesz to, kurwa? Zabili świnię z okazji śmierci członka rodziny. Dobrze, że świnie nie mogą się zrewanżować.
Miki śmiał się w głos, gadając do siebie, a Hubi udał się do kuchni, gdzie przeprowadził metodyczne przeszukanie lodówki. Znalazł smalec, jajko, słoik z dwoma ogórkami i siatkę pełną mięsa.
Najpierw włożył palce do słoika i przez krótką chwilę walczył z ogórkiem konserwowym, który – niczym przestępca – nie chciał dać się złapać. W końcu wsadził go sobie do ust i zajrzał do siatki. Błyskawicznie ustalił miejsce, w którym ukryła się kiełbasa. Oderwał pęto, zamknął lodówkę i ugryzł – najpierw ogórka, potem kiełbasę. Smakowała wybornie.
– Weź, co to za jebane zwyczaje? Jedni z pogrzebu wracają z urną, no wiesz, z prochami, a ja z siatkami pełnymi mięcha! – wydzierał się Miki.
– Bo Ireny nie wykremowali – odpowiedział mu głośno, opuszczając kuchnię.
– Nie skremowali, baranie.
– Chcesz?
Kawałek kiełbasy w ręce Hubiego zbliżył się do twarzy Mikiego. Mężczyzna łapczywie odłamał kawałek i wgryzł się w niego, jakby nie jadł przez ostatnie dni.
– Siadaj, kurwa, na dupie, bo łazisz i łazisz, a wódka stygnie. O zmarłych źle się nie mówi, ale, no kurwa, dobrze się stało. Ostatni rok był dla mnie wykurwiście trudny.
– Wiem, stary, wiem. Miałeś przejebane.
Niemalże jednocześnie wyciągnęli ręce po kieliszki, po czym wlali ich zawartość do gardeł. Hubi sięgnął po szklankę z colą, a Miki od razu zaczął polewać.
– Widziałem, że uciekasz z domu.
– Życie jest, kurwa, do dupy. Kochałem ją kiedyś, wiesz? – Głos Mikiego się załamał. – Była najza… najzabi… najbardziej zajebistą laską, jaką znałem.
– Nadal ją przecież kochasz. Po swojemu.
– Jasne, kurwa, tylko że jest ogromna różnica pomiędzy tą miłością na początku, gdy byłem w stanie wszystko dla niej zrobić. Gdy jej spojrzenie, uśmiech czy całus były najlepszą nagrodą za wszystko. No i tą potem… Ja pierdolę. Pamiętasz, że do niej strzeliłem?
– Wkurwiła cię wtedy.
– Wkurwiała. – Miki otrząsnął się z obrzydzeniem. – Nie raz. Ciągle, kurwa! Nie pamiętam, od ilu lat. Jej każde spojrzenie powodowało frustrację, bo wiedziałem, że zaraz będzie darła ryja. Że coś jej się znowu nie podoba. Jej każdy uśmiech budził czujność, bo wiedziałem, że coś chce nim ugrać, a całus… Uderzenie ustami w policzek od wielkiego dzwonu to nie całus. Kurwa, Hubi, dlaczego?!
Minęła dwudziesta trzecia, a w mieszkaniu panowała cisza. Kiedyś to było nie do pomyślenia. Żeby napić się w spokoju, jak ludzie, musieli uciekać z domu, bo Irena miała w oczach alkomat. Wartości powyżej pół promila nie były dla niej akceptowalne. Zawsze gdy zabawa rozkręcała się w najlepsze, wpadała do kuchni i rozpędzała towarzystwo, wyzywając wszystkich od pijaków.
– Widzisz, kurwa, te obrazy?! – Miki nagle zerwał się z fotela i zataczając się, podszedł do przeciwległej ściany. – Bohomazy pierdolone! Nigdy mi się nie podobały. Nigdy, kurwa! Jebane łączki,