Kryształowi. Tom 3. Polowanie. Joanna Opiat-Bojarska. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Joanna Opiat-Bojarska
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Kryształowi
Жанр произведения: Современные детективы
Год издания: 0
isbn: 978-83-287-1269-0
Скачать книгу
kurwa, że zawsze będzie coś do zamknięcia.

      Spojrzeli sobie w oczy. Wyblakłe tęczówki przełożonego wyglądały jak sprane gacie. Te oczy widziały niejedno. Wiele musiały zapomnieć. I już nic nie mogło ich zdziwić.

      Rozumieli się. Byli w podobnym wieku i podobnie patrzyli na życie. Hubi musiał lawirować między bandziorami, a przełożony między cwaniakami zasiadającymi na wyższych stołkach niż on sam.

      – Nie maż mi się tu, kurwa mać! Zostajesz! Trzy miesiące. To dobry czas, by wyciągnąć wszystko z Seby.

      – Nie ma mowy!

      – Zamknij ryj! Zostajesz! Wiesz czemu? Dam ci pięć stów dodatku służbowego.

      Hubi pokręcił głową. Przełożony obiecałby mu teraz złote góry. Już raz się na to złapał. Szybko jednak zrozumiał, że żadne obietnice nie poprawią mu jakości snu czy życia. Jego największym problemem był on sam, a tego nie mogły zmienić żadne pieniądze.

      Chyba.

      – Dorzucę kwartalnik. A jeśli zrobisz zaocznie Szczytno, dam ci gwarancję grupy eksperta i przestaniesz być zwykłym specjalistą!

      – Dzień dobry.

      – Myśli pani, że będzie dobry?

      – A pan nie?

      Driver wzruszył ramionami. Jego planem na najbliższe pół godziny nie było odpowiadanie na pytania, ale ich zadawanie i stworzenie atmosfery niepokojącej dwuznaczności.

      Dochodzeniowiec, który siedział w kącie, starał się nie rzucać w oczy. Pokój urządzony był tak surowo, że Driver – zawsze gdy do niego wchodził – tracił ogładę i eksponował wszystkie mniej przyjemne aspekty swojej osobowości.

      – Pani Honorato, rozmawialiśmy… – Przerwał, żeby zademonstrować, ile papierów zgromadził w sprawie. Przerzucał dokumenty, udając, że szuka daty.

      – Dwa dni temu – przyszła mu z pomocą.

      Przez lata służby osłuchał się i zgodził z opinią panującą wśród funkcjonariuszy. Koleżanki po fachu dzielili oni na suki, materace i prawdziwe psiary. Suki – pięły się po szczeblach kariery, nie przebierając w środkach, a materace tkwiły raczej w tych samych miejscach, wchodząc w mniej lub bardziej poważne związki.

      Honorata Marchwińska wyglądała na prawdziwą psiarę – nie rzucała się w oczy. Sprawiała wrażenie pomocnej kobiety i świetnego kumpla. Nie zatraciła swojej kobiecości, ale nie była tak krzykliwa jak wymalowana i platynowa blond kobiecość Zochy. Wyglądała raczej na starzejącą się dziewczynkę, która posadzona przy toaletce z kosmetykami nie wiedziałaby, co zrobić, żeby się upiększyć. Miała zmarszczki, jasnawe brwi, blade usta, ale za to z jej oczu biło ciepło.

      – Właśnie. Dwa dni temu.

      – Już mnie przepytywaliście.

      – Dokładnie. A dziś zaprosiliśmy znowu. Porozmawiamy jeszcze raz. Przeszkadza to pani?

      – Nie.

      – Nie?

      – Uganianie się za przestępcami to robota, którą muszą wykonywać fusze tacy jak ja. My, krymki, nie przepadamy za bieganiem po ulicy. Wy… – zawahała się – robicie nas, my ich. To wasza robota. Możemy tu siedzieć oboje i smęcić, jak bardzo nie lubimy różnych aspektów naszej pracy. Ale możemy też to załatwić i rozejść się, by wrócić do tego, co daje nam satysfakcję. Ja mam jeszcze dziś okazanie złodzieja. Zróbmy to szybko. Co chcecie wiedzieć? Co się wam nie zgadza?

      Seba wyglądał, jakby od środka pożerał go jakiś rak. Siedział na krześle w pomarańczowym więziennym uniformie i kiwał się na boki. To było déjà vu. Zupełnie jakby nadal tkwił w klubie muzycznym, w którym robił interesy życia, wymieniając dragi na hajs. Niestety otoczenie pokoju spotkań w zakładzie karnym było mało klubowe. Zamiast baru i półek pełnych butelek – małe okno z kratami. Zamiast parkietu tanecznego zniszczona podłoga, stół i dwa krzesła.

      – I jak, Seba? – zagadnął Hubi.

      – Chujowo. – Wzruszył ramionami Seba. – A jak ma być? Siedzę sam i mi, kurwa, odpierdala. Duszę się tu na tej ence, kurwa mać. Ja i szczególnie niebezpieczny? A tu jeszcze ktoś mi mówi, że odchodzisz. Nie zostawiaj mnie, do kurwy nędzy! Oni mnie zajebią. Jak wyjdę, to mnie zajebią.

      Mówił tak, jakby zaraz miał wyzionąć ducha. Jego słowa nie niosły żadnego ładunku emocjonalnego. Seba wyglądał jeszcze gorzej niż kilka miesięcy temu, gdy spotkali się w areszcie i rozmawiali o tym, że jego obszerną wiedzę można sprzedać. Handlował dragami od zawsze i wiedział o grupie Nowego wystarczająco dużo, żeby wielu jego ludziom zapewnić długie wakacje za kratkami.

      Początkowy pomysł z tak zwaną „dużą koroną” i ochroną spalił na panewce. Policja uznała, że nie jest w stanie zapewnić mu bezpieczeństwa, dlatego Hubi przekonał Sebę do teoretycznie najbezpieczniejszego miejsca – aresztu. Status niebezpiecznego gwarantował mu pojedynczą celę i izolację od innych więźniów. Sam jadł, sam wychodził na spacerniak, sam spał.

      – Jesz coś czasem?

      – To prawda? Odchodzisz?

      – Prawdą jest to… – Hubi się zawahał. Właściwie przyszedł tu prosić Sebę, by zgodził się gadać z kimś innym, ale przerażenie, które zobaczył w jego oczach, kazało mu zmienić decyzję. – Faktycznie zbliża się mój czas. Stary już jestem.

      – Odwołam zeznania.

      – Zabiorą ci małą koronę.

      – Widzisz jakąś jebaną różnicę pomiędzy śmiercią w koronie lub bez? Bo ja nie.

      – Seba, ogarnij się. Przy twojej pomocy rozbiją grupę Nowego. Inni też się złamią. Będą sypać. Nowy nie będzie wiedział, co od kogo wychodzi. Prokurator zadba, by proces był niejawny.

      – Nie złamałem się.

      – Źle to ująłem.

      – Wybrałem. Po prostu wybrałem. Przekonałeś mnie, a teraz chcesz mnie zostawić.

      – Nie pierdol – żachnął się Hubi.

      – Kumpel mówił mi, że powinienem mieć dużą koronę.

      – Za mały jesteś. Nie masz wystarczającej wartości dla wymiaru sprawiedliwości.

      – Ale wiem coś, o czym jeszcze nie mówiłem.

      – Co? – Hubi wyrwał się z pytaniem, ale natychmiast skarcił się w myślach. Wiedział, że tak będzie. Że jeśli nie odetnie się od policji jednym ostrym cięciem, to nigdy nie odejdzie. Zawsze znajdzie się coś, co wyda się interesujące. Psem się nie bywa, psem się jest całe życie.

      Tak, zdawał sobie z tego sprawę. Jego przełożony zapewne też.

      – Dostanę dużą koronę? Ochronę?

      – Kurwa mać, Seba. Lubię cię. Dla jebanego sędziego jesteś tylko dilerem, który wie, jak się ustawić, żeby dobrze zarabiać. Żeby dostać koronę, musiałbyś być kimś z góry. Kimś, kto wie wszystko o wszystkich, wskaże daty, miejsca, dowody.

      – Studiowałem psychologię, wiesz?

      – A dilowanie zacząłeś od serwowania dragów swoim klientom?

      – Nie. Potrafię słuchać. I kierować rozmową tak, by uzyskać niezbędne informacje.

      – Jeśli kombinujesz, żeby sąd cię wypuścił, żebyś zebrał info…

      – Nowy sprowadza