Administrator przełknął ślinę.
– Mogę zdjąć marynarkę? – zapytał.
Mortka przyzwalająco kiwnął głową. Mężczyzna wstał, ściągnął wierzchnie okrycie. Na białej koszuli pod pachami doskonale widoczne były dwie wielkie plamy potu. Lorenz zajął z powrotem swoje miejsce. Odetchnął głęboko.
– Mieliśmy na osiedlu problemy z bezpieczeństwem – oznajmił cicho, jakby przyznawał się do wstydliwej choroby.
– To znaczy?
– Mamy za mało miejsc parkingowych. Zresztą sam pan widział.
– Nie do końca rozumiem. Co to znaczy „za mało miejsc”? I jaki to ma związek z bezpieczeństwem?
– Za mało, bo norma jest taka, że ma być jedno miejsce na mieszkanie. I tyle ich mamy, tylko że w garażu podziemnym, ale to są miejsca, za które trzeba dodatkowo płacić.
– I ludzie nie płacą? – domyślił się Mortka.
– Nie płacą.
– One nie są przypisane do mieszkań?
– Są, ale nie było obowiązku ich kupna. Jakby był, to cena metra kwadratowego automatycznie by wzrosła. A na to nie może sobie pozwolić żaden deweloper. Dlatego mieszkania sprzedaje się osobno i miejsca parkingowe osobno. W rezultacie mamy garaż podziemny zapełniony może w połowie i mnóstwo samochodów parkujących na dziedzińcu. Tylko że dziedziniec nigdy nie był przeznaczony do tego celu. Nie ma siły, żeby tam wszystkich zmieścić!
– Co to ma wspólnego z bezpieczeństwem?
Lorenz westchnął.
– Ludziom odbija. I to ludziom wykonującym poważne zawody, z pieniędzmi. Stać by ich było na ten parking podziemny, ale żal im paru stówek miesięcznie. Początkowo parkowali do góry na dziko. Były protesty. Jedni mówili, że to psuje wygląd dziedzińca, drudzy argumentowali, że trzeba przygotować jakieś miejsca parkingowe, bo niektórzy mają dwa samochody, a i jak goście przyjeżdżają, to powinni mieć się gdzie zatrzymać. Po konsultacjach przygotowaliśmy miejsca do parkowania. Ale to tylko pogorszyło sytuację. Kiedy ludzie zobaczyli, że można parkować na dziedzińcu legalnie, to zaczęli na wyścigi rezygnować z miejsc na parkingu podziemnym. Wypowiadali nam umowy. A ponieważ miejsc było za mało, to zaczęły się parkingowe wojny.
– To znaczy?
– Zastawianie, kłótnie o miejsca, pretensje, potem karne kutasy nalepiane na szybach. Pan wie, takie nalepki w kształcie penisa. Przykleja się je niby za karę na samochodach, które stoją w nieprzepisowych miejscach.
– Wiem.
– Do tego inne obraźliwe akcje. Ostatnio mieszkańcy zaczęli sobie spuszczać powietrze z kół.
– Pan żartuje?
– Nie. Zresztą niech pan spyta kogokolwiek. Sprzedaż pompek do opon skoczyła w okolicy o dwieście procent. Nikt się bez takiej do samochodu nie zbliża. Gorzej, że przy tej całej akcji pojawił się na osiedlu jakiś strażnik moralności. To najpierw on przyklejał karne kutasy. Chyba on zaczął też spuszczać powietrze z opon, a ostatnio zaczął je ciąć.
– Naprawdę?
– Tak. Mieliśmy już dwa przypadki. Stąd też zwiększenie liczby patroli w nocy.
Mortka podrapał się po brodzie. Cała ta historia wydała mu się bardzo zabawna. Nie wątpił, że Lorenz opowiada ją tylko po to, żeby odejść od właściwego tematu. A na to nie zamierzał mu pozwolić.
– Kim była kobieta z monitoringu? Ta Switłana, której nie chcieliście mi pokazać.
Administrator schował głowę w dłoniach.
– Sprzątaczka. Pracowała u nas na osiedlu, zajmowała się mieniem wspólnotowym. Wiem też, że niektórzy mieszkańcy wynajmowali ją, żeby posprzątała u nich w domach.
– Mieliście z nią jakieś problemy? Kradła?
– Nie. Tylko raz. Jedna pani twierdziła, że Switłana podrywała jej męża. Nalegała, żeby ją zwolnić. No to zwolniliśmy. Ale potem przyszli inni, co zrobili z kolei awanturę, że ją zwolniliśmy, a ona tak dobrze się u nich sprawowała. To zatrudniliśmy ją z powrotem.
– Jak się nazywa? Skąd jest?
– Z Ukrainy. Mam gdzieś w biurze ksero jej paszportu. Ale nie pamiętam nazwiska.
Mortka kiwnął głową. Przyszła pora na ostatnie pytanie:
– Dlaczego nie chcieliście, żebym ją zobaczył?
Lorenz ociągał się z odpowiedzią.
– Zatrudnialiśmy ją na czarno – wymamrotał wreszcie.
Mortka najpierw nie uwierzył w to, co usłyszał. Później poczuł, że czerwienieje, a jego dłonie same zaciskają się w pięści. I zaczął gorąco żałować, że Sucha nie przyłożyła administratorowi bardziej.
– I to tyle? O to chodziło? Przez to ta cała awantura?
Lorenz odsunął się wraz z krzesłem od komisarza.
– To, że ją zatrudniacie na czarno, szaro czy tęczowo, gówno mnie obchodzi! – krzyknął Mortka. – Jak się mogę z nią skontaktować?!
– Zadzwonię do biura. Ktoś powinien mieć jej numer telefonu.
– Tak zrób – rozkazał stanowczo komisarz. Wątpił jednak, żeby cokolwiek mu to dało. Kobieta z monitoringu uciekała z osiedla. A skoro tak, to pewnie nie będzie odbierać telefonu. A nawet jeśli, raczej nie zgłosi się dobrowolnie na przesłuchanie.
– Skąd ją wzięliście? – zapytał Mortka.
– Z targu niewolników w Piasecznie – odpowiedział Lorenz i zaraz zaczął wyjaśniać: – Tam jest takie miejsce, gdzie zbierają się szukający pracy Ukraińcy.
– Znajdę – przerwał mu komisarz.
Ruszył do wyjścia. Zatrzymał się dopiero w drzwiach. Odetchnął trzy razy, żeby odzyskać spokój, i dopiero wtedy odwrócił się do administratora.
– Żałuję, że nie mam przy sobie żadnego karnego kutasa – powiedział. – Najchętniej przylepiłbym ci go teraz na czole i kazał tak chodzić cały dzień.
I wyszedł, trzaskając drzwiami.
Aleks spojrzał na swoje odbicie w lustrze i pomyślał, że po pierwsze, jest zadowolony z tego, co dotychczas osiągnął, po drugie, że jest pewny siebie, a po trzecie, że przed nim ważny dzień i na pewno da sobie radę z czekającymi go challenge’ami.
Chłopak uważał, że życie należy traktować jako szansę. Tylko od nas zależy, czy z niej skorzystamy, czy nie. Sukces wymaga ciągłej pracy nad sobą, skupienia się na rozwoju, stawianiu sobie codziennie nowych celów krótko- i średniodystansowych oraz strategicznych, a przede wszystkim – świadomego działania. Aleks oceniał, że większość ludzi, ponad dziewięćdziesiąt procent, może nawet ponad dziewięćdziesiąt pięć,