– Lepiej taksówką – zaproponował.
– To drogo wyjdzie – zaprotestował Skunks.
Aleks już miał na końcu języka tekst, że trzeba się cenić i jeśli chce się zarabiać duże pieniądze, to też duże pieniądze wydawać, ale wiedział, że do Skunksa to nie dotrze. Czasami bardziej pasowała do niego ksywa Sknerus.
– Złożymy się po dyszce.
– A jak wyjdzie drożej?
– To ja dołożę resztę – rzucił ostateczny argument.
Popatrzyli po sobie. Wreszcie Marek, bo to musiał być on, co potwierdzało obserwacje Aleksa o jego potencjalnych zdolnościach przywódczych, kiwnął głową.
– Jak tak, to dobra. Dzwoń po tę taksówkę.
– Tylko żebyśmy długo nie czekali – dorzucił Skunks, który lubił mieć ostatnie słowo. – W końcu nie chcemy się spóźnić.
Mortka spotkał prokuratora Szydłonia przy automacie z kawą. Ten w jednej ręce trzymał skórzaną aktówkę, wypełnioną po brzegi dokumentami, notesami i notatkami, w drugiej kubek z czarną kawą. Rozmawiał przez komórkę, którą przyciskał głową do ramienia. Policjant stanął w kolejce za nim, tak że prokurator dojrzał go dopiero wtedy, kiedy skończył.
– Dzień dobry, panie komisarzu – powiedział Szydłoń i wtedy zorientował się, że znalazł się w pułapce. Podniósł kubek z gorącym napojem na wysokość ramienia, ale w żaden sposób nie mógł uchwycić aparatu, przy okazji nie parząc sobie ucha. Próba kucnięcia w tej pozycji, żeby odłożyć teczkę, wiązała się z kolei z ryzykiem, że obleje się kawą.
– Czy mógłby pan? – poprosił.
Mortka sięgnął po komórkę prokuratora. Ten z ulgą wyprostował szyję i dopiero wtedy odłożył aktówkę. Wziął od policjanta telefon i schował go do kieszeni. Komisarz tymczasem zamówił czarną z podwójnym cukrem.
– To pan się zajmuje tą dziewczyną z Ursynowa? – zapytał prokurator.
– Aha. A pan?
– No ja też.
To już trzeci raz, kiedy Mortka miał pracować z Szydłoniem. Za pierwszym razem skończyło się to słabo. Za drugim razem tak sobie. Może teraz pójdzie dobrze, pomyślał policjant. Nawet cieszył się z tego, że prokurator dostał tę sprawę. Miał wrażenie, że jego i Szydłonia połączyła szczera, pozbawiona drugiego dna i ukrytych urazów wzajemna niechęć. Paradoksalnie, była to bardzo zdrowa relacja.
– I co tam mamy? – zainteresował się prokurator.
– Nikt się nie przyznaje. Brakuje nam oczywistych podejrzanych. Mamy spory materiał dowodowy do obróbki i uciekającą z miejsca zbrodni Ukrainkę.
Prokurator skrzywił się na tę ostatnią informację, jakby ktoś go spoliczkował.
– Cudzoziemiec oznacza kłopoty. Jeszcze Ukrainka – pokręcił głową i wypił łyk kawy – a teraz pragniemy być z nimi w wielkiej przyjaźni, bo Euro. A wie pan, co o tym myślę?
Mortka nie tylko nie wiedział, ale i nie chciał wiedzieć. Nie miało to jednak najmniejszego znaczenia, bo prokuratorowi już świeciły się oczy i nic nie mogło go powstrzymać przed podzieleniem się swoimi refleksjami na temat stosunków polsko-ukraińskich:
– Że dopóki nie przeproszą za Wołyń, to jedyne, na co zasługują, to wyciągnięty w ich stronę środkowy palec. Oni sobie czczą teraz tych morderców z UPA, biegają z czerwono-czarnymi flagami i Banderą na piersiach. A my się do nich łasimy, wciągamy na siłę do Europy, urządzamy jakieś Partnerstwa Wschodnie. Niech oni sobie tam zostaną, w tej swojej dziczy, z Putinem trzymającym ich za karki. O!
Mortka nie odpowiedział. Wsadził monety do automatu i poczekał na swój napój. W tym czasie prokurator ochłonął. Pomasował czoło.
– Coś jeszcze oprócz tej Ukrainki? – zapytał.
– Ofiara wynajmowała pokój od Piotra Celtyckiego.
Szydłoń potrzebował chwili, żeby skojarzyć, skąd zna to nazwisko.
– To ten polityk?
– Tak.
Prokurator przechylił głowę w jedną stronę, a potem w drugą, jakby rozważał wszystkie plusy i minusy sytuacji, w której się znaleźli.
– No trudno – stwierdził wreszcie.
– Będą kłopoty?
Szydłoń machnął ręką.
– Nie będzie. Facet jest na aucie tak długo, że nie ma już żadnych wpływów.
– Ale może mieć przyjaciół.
– Wszystkich do siebie zraził. A gdyby miał na kogoś jakieś haki, to dawno by ich użył. Poza tym pamiętam, komisarzu, że ciągną się za nim różne aferki. A jak jeszcze dodamy do tego zabójstwo, to wszyscy będą się od niego trzymać na długość kija.
– Jakie aferki? – zainteresował się Mortka.
– Na przykład takie, skąd miał pieniądze – wyjaśnił prokurator.
– Czyli nie przejmować się nim?
– Niech pan robi swoje.
Prokurator wziął kolejne kilka łyków kawy. Potem zgniótł pusty kubek w ręku i wyrzucił go do pobliskiego kosza.
– Wie pan, myślałem, że dłużej u was zabawię, ale skoro to trafiło do pana… – Szydłoń zawiesił na moment głos – to chyba będzie dobrze, prawda?
Mortka przytaknął.
– Mam teraz mnóstwo spraw w sądzie. Nawarstwiły się terminy rozpraw – kontynuował prokurator. – Umówmy się tak, że pan robi swoje, a ja swoje. Czyli wie pan, podpisuję papierki i czytam sprawozdania, w których informuje mnie pan, że złapał już sprawcę, i to do tego zgodnie z przepisami.
Komisarzowi podobał się taki układ.
– Zgoda.
– Tylko tym razem proszę spróbować nie zastrzelić sprawcy ani nie urządzać strzelanin na Powązkach, dobra? – zażartował.
Mortka pozwolił sobie na brak uśmiechu. Prokuratorowi zupełnie to nie przeszkadzało. Poklepał policjanta po ramieniu, chwycił swoją teczkę i szybkim krokiem poszedł w kierunku wyjścia z budynku.
– Inni też chcą skorzystać. – Z zamyślenia wyrwał Mortkę znajomy głos.
Odwrócił się. Kochan stał półtora metra za nim. Dłonie miał schowane w kieszeniach, a nogi lekko ugięte, jakby szykował się do skoku. Nie wyglądał dobrze. Cały był sztywny. I utył, ale w dziwny sposób. Nierównomiernie. Najbardziej na policzkach i w biodrach, przez co lekko upodobnił się do gruszki.
– Cześć, Kuba – powiedział podkomisarz.
– Wróciłeś? – zapytał Mortka.
– No.
Mortka kiwnął głową, przyjmując ten fakt do wiadomości. Wziął swoją kawę. Odchodząc, czuł wwiercający mu się w plecy wzrok Kochana.
Rozdział 5
Kochan znał takie sprawy i dziwił się, że Andrzejewski mu jedną przyniósł. I to położył na samym spodzie sterty dokumentów składającej się z takich właśnie