Polityk tymczasem zajął miejsce za biurkiem.
– Tam obok regału stoi składane krzesełko. Może pan je wziąć – zaproponował.
Mortka po raz kolejny poczuł, jak zaczyna się w nim gotować. Wiedział, co zrobił Celtycki. Ustawił sytuację tak, że teraz to komisarz znalazł się w pozycji petenta, a on sam w roli wszechmocnego urzędnika. To budowało między nimi dystans i dawało politykowi psychologiczną przewagę. Komisarz nie zamierzał na to pozwolić. Nie skorzystał więc z propozycji, tylko minął siedzącego przy biurku Celtyckiego i stanął przy oknie wychodzącym na zewnętrzną stronę osiedla. Ręce splótł za plecami. Po kilku sekundach ciszy odwrócił się na pięcie i położył dłoń na ramieniu polityka.
– Zuzanna Łatkowska – powtórzył. – Znał ją pan?
– Tak, oczywiście. Czy to ona?
– Co ona?
– Na dziedzińcu. Widzieliśmy z żoną ciało.
– Tak, to ona – potwierdził Mortka.
Puścił Celtyckiego i podszedł do ściany z fotografiami. Ściągnął jedną, jakby coś na niej szczególnie go zainteresowało, a potem ją odłożył, ale już na regał. Liczył się gest, to, że przemeblowuje Celtyckiemu mieszkanie.
– Wynajmowała ode mnie lokal. Nie sama. Z koleżankami.
– Na tym osiedlu?
– Mieliśmy tu kilka mieszkań – wyjaśnił Celtycki. – Kupiliśmy je lata temu, zadłużając się, gdzie się dało. W bankach, w Sejmie, u rodziny. Ale jeździłem trochę po Europie, wiedziałem, że jak wstąpimy do Unii, ceny pójdą w górę. To była bardzo dobra inwestycja. Potem je sprzedaliśmy. Dwa zostawiliśmy na wynajem. Zawsze to konkretny dochód.
Mówił pozornie swobodnym tonem. Wyuczona formułka, którą zapewne powtarzał już dziesiątki, jeśli nie setki razy. Nie było w tym nic zaskakującego. Celtyckiego kojarzono mniej z pracą w parlamencie, a bardziej z wątpliwościami dotyczącymi pochodzenia jego majątku.
– Dlaczego pańskie dzieci o nią pytały?
Celtycki zrobił zatroskaną minę.
– Opiekowała się nimi. Pracowała u nas jako niania, pomagała dzieciom odrabiać lekcje. Pan rozumie teraz, dlaczego nalegałem na rozmowę w gabinecie. Będę musiał im o tym powiedzieć. To straszne.
W tym momencie ktoś zapukał. Zaraz potem drzwi się otworzyły, a w szparze między nimi a framugą pojawiła się blond głowa żony Celtyckiego.
– Przepraszam, ale chciałabym wyjść. Trzeba zawieźć dzieci do Strumieni i Żagli.
– Jedź już, kochanie – powiedział Celtycki, następnie zwrócił się do policjanta: – Strumienie i Żagle to prywatne szkoły…
– Wiem, co to są Strumienie i Żagle.
Istotnie wiedział. Dwie prywatne szkoły, jedna dla dziewczynek, druga dla chłopców, prowadzone przez Stowarzyszenie Sternik, założone przez ludzi powiązanych z Opus Dei i innymi formacjami katolickimi. Chodziły tam dzieci wielu polityków, głównie tych z szeroko pojętej prawej strony. O działalności placówek poinformowali Mortkę jego rodzice. Pewnego dnia przeczytali oni pochlebny artykuł na ich temat i wpadł im do głowy pomysł, żeby posłać tam wnuków. Proponowali nawet, że będą dorzucać się do czesnego. To, że Mortka jest rozwodnikiem, a ojciec był antyklerykalny (a równocześnie antykomunistyczny), absolutnie im nie przeszkadzało. Sprawa na szczęście sama umarła, zanim musiał się nią zajmować.
– A pani nigdzie nie pojedzie – dodał policjant.
– Ale dzieci spóźnią się na lekcje!
– Panie komisarzu – zaczął ugodowo Celtycki – szkoła jest pod Warszawą. Wie pan, jakie będą korki? A żona wróci zaraz, jak je odstawi.
– Nigdzie pani nie jedzie. Proszę czekać, aż przyjdzie ktoś panią przesłuchać.
Nie musiał tego robić. Wątpił, żeby kobieta przy okazji odwożenia dzieci do szkoły postanowiła uciec za granicę, ale po raz kolejny chodziło o pewien gest. Administrator, ochroniarz, palant z parkingu, a teraz Celtyccy, wszyscy jakby się zmówili, że będą mu uprzykrzać pracę.
Polityk nachylił się nad biurkiem, tak że Mortka przez moment nie widział jego twarzy. Kiedy się uniósł z powrotem, sapiąc przy tym jak przy wyciskaniu ciężarów, był już tylko profesjonalnie zatroskany.
– Madziu, poczekaj z dziećmi w domu, dobrze?
Kobieta skinęła głową i zniknęła za drzwiami.
– To sprawił pan moim dzieciakom nieoczekiwany prezent. Pół lekcji im przepadnie – zażartował Celtycki.
– Gdzie pan był dzisiaj pomiędzy czwartą a szóstą rano?
– W domu, spałem.
– Jest ktoś, kto mógłby to potwierdzić?
– Magda. Dzieciaki. Ale oni też spali. W ogóle, co to za pytania? Jestem o coś podejrzany?
– Proszę mi opowiedzieć o Zuzannie.
– Była jedną z dziewczyn, którym wynajmowałem mieszkanie. Ważne jest dla mnie, żeby lokatorzy byli spokojni i płacili w terminie. Tylko tyle. Słabo ją znałem.
– Słabo pan znał osobę, która zajmowała się pańskimi dziećmi?
– A o takie rzeczy to pan musi żonę pytać.
– Zapytam – zapewnił Mortka. – A teraz proszę mnie zaprowadzić do tego mieszkania.
W pokoju Zuzanny były tylko szafa, łóżko i biurko. Wszystko kupione w Ikei i zrobione z taniego sosnowego drewna.
Pierwsze wrażenie było ważne. Mortka się skupił. Co mu mówił ten pokój? Rozmemłana pościel. Kolorowa narzuta zwalona na podłogę. Na blacie biurka kilka książek w sporym nieładzie. Coś na temat mediów masowych i polskiej prasy. Do tego niemało publikacji historycznych o II wojnie światowej i polskich Kresach. Tuż obok duży zeszyt w formacie A4 ze stronami wypełnionymi drobnym pismem, linijka pod linijką, bez żadnej przerwy, jakby dziewczyna oszczędzała na papierze. Kubek z napisem „Jestem genialna” i kilkoma kolorowymi długopisami i mazakami w środku. Obok niego leżał kabel od zasilacza do komputera. Na parapecie stał kwitnący storczyk, nieopodal mała figurka tytułowej postaci z filmu Kung Fu Panda i zdjęcie w ramce. Zuzanna siedząca przy stoliku w barowym ogródku z obejmującym ją chłopakiem. Za ich plecami górska panorama.
Otworzył szafę. Była prawie pusta. Ledwie kilka ubrań. Parę sztuk bielizny, jedna koszulka, jedna bluza. Porozrzucane, pogniecione.
Śpieszyła