Oriana Fallaci Portret Kobiety. Cristina De Stefano. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Cristina De Stefano
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Биографии и Мемуары
Год издания: 0
isbn: 978-83-7999-131-0
Скачать книгу
wspominała emocje, jakie obudziła w niej ta lektura: „Historia Bucka była dla mnie przykładem wytrwałości, upartej walki, lekcją życia. Stawiałam go sobie za wzór przez cały okres dojrzewania, przez te zielone lata, w których krok po kroku stawałam się sobą – taką, jaką mam nadzieję i staram się być, to znaczy kobietą niepoddającą się jakimkolwiek ograniczeniom, która nie pozwala sobie nic narzucić. Ludzie zwykle obierają sobie o wiele ważniejszych bohaterów. Moim był pies”.

      O ile Buck był jej pierwszym bohaterem, Jack London był jej pierwszym wzorem do naśladowania. Matka wiele jej opowiadała o jego awanturniczym życiu, włóczęgach po Stanach Zjednoczonych, podróżach na Alaskę i rejsach po oceanach. Tymczasem wujek Bruno ganił Orianę za to, że traciła czas na autora, który – jak uważał – pisał zbyt dużo i nie zawsze dobrze. Oriana jednak nie zgadzała się z jego zdaniem. „Lubiłam jego książki. Zachwycałam się nawet tym, co było nie najlepiej napisane. Podziwiałam jego wyobraźnię i inteligencję, różnorodność zainteresowań. Podobało mi się, że ma chaos w głowie, że odczuwa potrzebę dzielenia się z czytelnikiem wiadomościami, które się w niej kłębiły, pisania na każdy temat, od polowania po politykę, od fantastyki po socjologię”. Jack London stanowił dla Oriany przykład dziennikarza literata, w którym mieszają się nienasycona ciekawość świata i chęć przeżywania przygód. Wujek Bruno opowiadał jej czasem o Virgiliu Lillim, korespondencie „Corriere della Sera”, który kilka razy okrążył świat, oraz o Curziu Malapartem, który starał się być obecny przy wszystkich najważniejszych wydarzeniach swojej epoki. Oriana słuchała go w milczeniu.

      Już w wieku pięciu lat postanowiła zostać pisarzem. Właśnie tak, w rodzaju męskim używała zawsze tego wyrazu, nigdy nie nadawała mu żeńskiej formy. Była głęboko przekonana, że jej plany się powiodą, ale najbliżsi kiwali powątpiewająco głowami. „Patrzcie tylko! Pisarzem! Czy wiesz, ile książek musi sprzedać pisarz, żeby się utrzymać?” – powtarzała matka i opowiadała jej o biedzie, w jakiej żył Jack London, imając się przypadkowych zajęć, często cierpiąc głód. Wujek Bruno starał się ją sprowadzić na ziemię: „Najpierw musisz trochę pożyć, a dopiero potem możesz pisać. O czym chcesz pisać, jeżeli nie znasz życia?”. A potem dodawał, że Tołstoj mógł pisać, bo urodził się jako hrabia, a Dostojewski pieniądze na życie wygrywał w kasynie. „Wszyscy starali się mnie zniechęcić; przekonywali, że kto chce pisać, musi być bogaty i stary, a ja byłam młoda i biedna”. Oriana zdecydowała się więc na kompromis, który rodzina mogła zaakceptować. W oczekiwaniu na odpowiedni wiek i warunki finansowe postanowiła zająć się dziennikarstwem.

      Przeczytała wszystko, co znalazła w domowej biblioteczce. Zaczęła od autorów greckich i rzymskich, potem sięgnęła po literaturę anglosaską: amerykańską, począwszy od Melville’a, oraz angielską, skupiając się przede wszystkim na Szekspirze, co pozostawiło wyraźny ślad w jej stylu. Z Francuzów interesował ją tylko Proust. Jak na samouka dobierającego lektury chaotycznie i bez porządku, szybko zdobyła zadziwiająco bogatą kulturę literacką. Mnóstwo czytała, pisała jeszcze więcej. Wiele lat później wyznała w jednym z wywiadów: „Odnalazłam niedawno zeszyty zapełnione niedorzecznymi opowiadaniami i absurdalnymi bajkami. Najbardziej wspierała mnie w moich zainteresowaniach matka. Myślę, że robiła to nie tylko dlatego, że sama, wychowana w rodzinie artystów, czuła potrzebę obcowania z kulturą, ale niejako z chęci odwetu. Tak, jestem pewna, że poprzez kulturę matka chciała odebrać sobie to, czego życie jej poskąpiło, była dla niej drogą do awansu osobistego i społecznego”.

      Odrobiwszy zadania domowe, podczas gdy Tosca szyła coś, siedząc przy niej w milczeniu, Oriana zapisywała stronę po stronie, zachwycona, że potrafi za pomocą słów tworzyć nowe światy. W jednym ze szkolnych zeszytów zanotowała ołówkiem, swoim starannym, krągłym pismem: „Zadziwia mnie zawsze melancholijna atmosfera świątecznych dni, a zwłaszcza popołudni, smutne brzmienie kościelnych dzwonów. Jak teraz, w niedzielne popołudnie wczesną zimą: lekka mgła, chłód, srebrzystobiałe światło bez blasku słońca, zachrypnięty głos koguta, prawie bezlistna grusza, której nagie gałęzie trwają w bezruchu, jakby zdrętwiały z zimna, błotnisty warzywnik z główkami kapusty pogryzionymi przez gąsienice, dochodzące ze wszystkich stron bicie dzwonów zdających kłócić się między sobą. Gdybym była poetą albo przynajmniej pisarzem, ta chwila, na którą składa się tyle elementów, mogłaby mnie zainspirować do stworzenia dzieła sztuki, ale nie jestem literatem, więc tylko słucham, patrzę, myślę i zapisuję”.

      Tosca, której we wczesnej młodości nie było dane się uczyć, przekonywała Orianę, by w pełni wykorzystała swoje możliwości. Ostrzegała ją często: „Najgorsze ze wszystkiego to nie mieć wykształcenia. Wtedy każdy może mieć nad tobą władzę”. Wymagała od niej, żeby w szkole osiągała jak najlepsze wyniki. W szkole podstawowej i gimnazjum Oriana świetnie się uczyła, była zawsze jedną z najlepszych w klasie. W domu czytało się na głos jej wypracowania, za które często otrzymywała różne nagrody. Oriana była bardzo poważna jak na swój wiek, zdyscyplinowana i zamknięta w sobie, skupiona na osiąganiu jak najlepszych wyników. Jedna z sąsiadek pamięta, jak jeździła do szkoły, pedałując zawzięcie na zbyt dużym rowerze. „Wtedy wykształcił się mój charakter, mój nieznośny charakter. W rodzinie mówiło się, że przed rozpoczęciem edukacji byłam łagodna i miła. Twarda i agresywna stałam się w szkole, gdy odkryłam, że mogę być lepsza od innych. Także od tych, którzy byli bogaci i których matki nie musiały pracować ponad siły, by mogli się uczyć”.

      Florenckie gimnazjum im. Gina Capponiego ukończyła z najwyższymi ocenami i jesienią 1944 roku rozpoczęła naukę w liceum humanistycznym im. Galileusza, zaliczywszy egzaminem rok stracony podczas wojny. Była świetną uczennicą, ale szybko zyskała sobie opinię krnąbrnej i kłótliwej. „W szkole zachowywałam się strasznie. Biedni nauczyciele – niemało się przeze mnie nacierpieli. Byłam inteligentna, nie miałam więc kłopotów z nauką, ale byłam nieznośna. Jeżeli któremuś z profesorów zdarzało się pomylić, nie traciłam okazji, żeby od razu i przy wszystkich mu to wytknąć”. Oriana dużo politykowała. „Za każdym razem gdy podnosiłam rękę, profesor filozofii śmiał się złośliwie i mówił: »Posłuchajmy, co ma do powiedzenia ta uprzykrzona mądrala, bo gotowa nas oskarżyć, że nie dopuszczamy jej do głosu«”. Z dwoma kolegami z klasy założyła związek uczniowski i starała się zorganizować strajk, ale szybko zrozumiała, że nikogo nie interesują jej racje, a jeżeli już interesują, to z przyczyn zupełnie innych niż te, które nią kierowały. Do rozpaczy doprowadzała księdza, nadzwyczaj łagodnego nauczyciela religii. „Kiedy don Beni wchodził do klasy, ja wychodziłam. Byłam głucha na jego protesty, które szybko zamieniły się w zrezygnowane gderanie: »Idź sobie, idź, nie przejmuj się, że jakiś skromny księżyna stara się ocalić twoją duszyczkę«. Zabierałam drugie śniadanie i wychodziłam na korytarz. Niczego nie ryzykowałam, łatwo mi to wybaczał i pytał tylko z uśmiechem, czy smakowała mi kanapka”.

      Wiarę straciła wcześnie, jeszcze jako dziecko. Do nikogo nie zwróciła się z tym problemem, sama stwierdziła, że Boga nie ma. Decyzję o tym, żeby zostać ateistką, podjęła – jak to się często zdarzało w jej życiu – po doświadczeniu niesprawiedliwości. W ramach przygotowań do Pierwszej Komunii Świętej miała spędzić jakiś czas na rekolekcjach w klasztorze. Przed pożegnaniem matka wręczyła jej czekoladę i banana, które dla dziewczynki żyjącej tak skromnie jak Oriana były prawdziwym rarytasem. Zakonnice kazały jej zostawić to na ołtarzu jako dar dla małego Jezusa. „Po kilku minutach weszłam ukradkiem do kościoła, żeby sprawdzić, czy malutki Jezus zjadł mój dar, ale na ołtarzu nie było po nim śladu. Nie było skórki z banana ani sreberka po czekoladzie. Zdziwiło mnie to. Weszłam w klasztorny korytarz i zobaczyłam jedną z sióstr, jak siedząc na kamiennej balustradzie, zjada mojego banana”.

      Przez