Przez całe życie Oriana przechowywała list napisany po angielsku na pogniecionej kartce, opatrzony datą 14 grudnia 1943 roku:
„Droga Oriano, jak pewnie wiesz, wyjeżdżamy. Piszę do Ciebie ten list i zostawię go u księdza, bo wiem, że Twój ojciec przyjedzie jeszcze do Acone przed Bożym Narodzeniem. Z drogi nie będziemy mogli wysyłać do niego wiadomości. Kiedy Twój ojciec spotka się z księdzem, dowie się, co się z nami dzieje. Napiszę do Twojej rodziny, kiedy już Anglicy dotrą do Florencji. Podziękuj, proszę, jeszcze raz ojcu za wszystko, co dla nas zrobił. Nigdy tego nie zapomnę. Być może za jakiś czas będziemy mogli się spotkać, bardzo chciałbym wrócić do Włoch. Wyjeżdżamy jutro rano, mam nadzieję, że nie będzie deszczu. Wiem, że czeka nas droga trudna, ale możliwa do przebycia. Wiem też, że będziecie z nami myślami i że życzycie nam pomyślności. Ściskam Cię mocno i z całego serca pozdrawiam Twoją rodzinę. Nigel”.
Poniżej, innym charakterem pisma, jedno tylko zdanie: „Gordon sends his love to his little wife” – Gordon śle pozdrowienia swej małej żonce.
„W tym wieku w życiu człowieka mają miejsce ważne wydarzenia: pierwsza miłość i pierwsze wątpliwości” – powiedziała Oriana w pewnym wywiadzie, zapytana o ten okres swego życia. Nie wiemy, jaka część historii opowiedzianej w powieści Penelopa na wojnie zdarzyła się naprawdę. Pewne jest, że w wieku, w jakim była wtedy Oriana, krystalizują się przekonania, które trwają potem całe życie. Na przykład przekonanie o tym, że odwaga jest u mężczyzny cechą absolutnie nieodzowną. Orianie w dorosłym wieku trudno było natrafić na kogoś, w kim potrafiłaby się zakochać. „Wszystko, czego doświadczałam, co widziałam i słyszałam, przyrównywałam do tamtych przeżyć. Także miłość. Mój Boże! Zmarnowałam młode lata, porównując mężczyzn spotkanych na swojej drodze do bohaterów poznanych w najmłodszych latach, i odrzucałam ich, jednego po drugim, bo do nich nie dorastali. Sądzę, że nieczęsto się zdarza, by na czyimś życiu wspomnienia albo zwykła pomyłka zaważyły tak bardzo jak na moim”.
W domu powieściowej bohaterki ukrywał się jeszcze jeden żołnierz, Rosjanin. Oriana opisała go w najdrobniejszych szczegółach: gruby, tak bardzo, że odrywały mu się guziki z bluzy, w okularach krótkowidza, patrzył ze smutną miną na mapę Rosji w atlasie geograficznym i mamrotał: „Mama, mama!” ze łzami w oczach. Oriana nienawidziła go, bo zajął miejsce Gordona, poza tym żył, a o młodym brytyjskim żołnierzu nic nie było wiadomo. Ta postać też istniała naprawdę. W papierach Oriany zachował się bilecik napisany przez niego nieporadną włoszczyzną: „Drodzy przyjaciele, dzisiaj wyjeżdżamy, wracamy do Ojczyzny! W czterech uciekliśmy Niemcom. Mam nadzieję, że jeszcze zdążę im dołożyć, a potem odbuduję mój kraj. Pozdrawiam, wasz Władimir”.
W lutym 1944 roku Edoardo Fallaci wpadł w ręce faszystów w wyniku donosu i obławy. Zatrzymano go przy skrytce podziemnej organizacji. Gdy wieczorem nie wrócił do domu, Tosca, przygotowując kolację, nie potrafiła powstrzymać się od płaczu, ale żeby dodać sobie otuchy, głośno powtarzała: „Na pewno wypadło mu coś nieprzewidzianego”. Następnego dnia rozeszła się po mieście wiadomość o obławie. „Nigdy nie zapomnę chwili, gdy przeczytałam w gazecie: Aresztowanie przywódcy terrorystów” – mówiła Oriana. Tosca poszła zaraz do willi, w której milicja faszystowska przesłuchiwała więźniów. Udało jej się dotrzeć do komendanta, Maria Carità, od którego usłyszała, że może już założyć żałobę, bo nazajutrz jej mąż zostanie rozstrzelany. Oriana często opisywała reakcję Toski na te słowa. Uważała ją za najlepszy przykład odwagi matki. „Zastanawiałam się czasem, jak ja zareagowałabym, gdybym znalazła się na jej miejscu. Odpowiedź była jedna: nie wiem. Ale wiem, jak zareagowała matka. Stała przez chwilę bez ruchu, jakby trafił w nią piorun. Potem powoli uniosła prawą rękę, wymierzyła palec wskazujący w komendanta i pewnym głosem, zwracając się do niego per ty, jakby był jej podwładnym, zimno powiedziała: »Mario Carità, jutro o szóstej rano zrobię to, co mi radzisz. Założę żałobną suknię. Ale jeżeli masz matkę, która cię kocha, poradź jej, żeby zrobiła to samo, bo twoja ostatnia godzina nadejdzie niebawem«”. Tosca była w ciąży. Zasłabła, wracając do domu. Poroniła.
Edoardo Fallaci nie został rozstrzelany. Poddano go torturom, żeby wydał towarzyszy konspiracji, ale niczego się od niego nie dowiedziano. Nigdy nie opowiadał o tamtych dniach. Za to inni więźniowie przesłuchani podczas procesu przeciwko Mariowi Carità dokładnie opisali, jak ich torturowano. W jednym z zeznań można przeczytać: „Kazali mi się położyć na ławce. Byłem półnagi. Nogi i ręce przywiązali mi do kraty i zasłonili oczy. Potem wyszli, zostawili mnie na jakiś czas samego. Kiedy wrócili, coś dotknęło mojego brzucha, po chwili zacząłem czuć w tym miejscu parzący ból, jakby palił się tam żywy ogień. Krzyczałem z bólu, miałem wrażenie, że zaraz zwariuję, traciłem świadomość. Wreszcie, nie wytrzymując cierpienia, powiedziałem, że podpiszę, co każą. Nie skończyło się od razu, moi oprawcy pozwolili, żebym cierpiał jeszcze przez jakiś czas i dopiero potem przerwali tę torturę. Zobaczyłem wtedy, że do brzucha miałem przytknięty mały pojemnik, w którym był jakiś robak, coś w rodzaju karalucha. Pojemnik przylegał ściśle brzegami do skóry i robak, szukając wyjścia, wgryzał mi się w ciało”.
Po przesłuchaniach Edoardo Fallaci został przeniesiony do więzienia Murate. Uwolniono go w maju. Według Oriany nastąpiło to dzięki żonie. Tosca przez wiele dni starała się o oficjalne uniewinnienie męża. Nie udało jej się to, znalazła więc inny sposób, żeby wyciągnąć go z więzienia. Odkryła, że jeden z oprawców był kiedyś oskarżony o wystąpienie przeciw faszyzmowi i zależało mu, żeby nikt się o tym nie dowiedział, nietrudno więc było skłonić go do udzielenia pomocy więźniowi. Na widzenie z mężem Tosca zabrała córki. „Przyniosłyśmy torbę pełną jedzenia, którą strażnicy więzienni od razu nam zabrali i wepchnęli nas razem z innymi do brudnego pomieszczenia służącego za rozmównicę, z długim stołem pośrodku. Za stołem stało może z dziesięciu więźniów, jeden z nich miał strasznie opuchniętą i posiniaczoną twarz z grubymi fioletowymi wargami i okiem, którego nie mógł otworzyć. Nikt nie usiadł przed nim, więc my tam usiadłyśmy, czekając, aż przyprowadzą ojca. Po chwili usłyszałyśmy cichy głos: »Skarby moje najdroższe, nawet się ze mną nie przywitacie?«. To był głos ojca dochodzący ze spuchniętych ust człowieka ze zniekształconą twarzą. Nie rozpoznałyśmy go. Później usłyszałyśmy od niego: »Nie martwcie się, wszystko będzie dobrze, nic nie powiedziałem, niczego ode mnie nie wyciągnęli, nic nie wiedzą. W najgorszym wypadku poślą mnie do obozu koncentracyjnego w Niemczech«. Kiedy już stamtąd wyszłyśmy, zapytałam mamę: »Dlaczego?«. Na to ona odpowiedziała z dumą: »Bo twój ojciec zajmuje się polityką. Walczy o to, żeby świat stał się choć trochę lepszy«”.
Latem 1944 roku linia frontu zbliżała się do miasta. Bombardowania niszczyły całe kwartały. Oriana wraz z rodziną wyjechała z miasta, schroniła się w klasztorze, w którym ukrywali się partyzanci.