Ostateczna bitwa o Florencję rozegrała się w sierpniu. Przez wiele dni toczyły się walki o każdy dom. W mieście nie było prądu ani wody, niemieckie miny i moździerze rozmieszczone wokół miasta dopełniały zniszczenia, nie oszczędzając mostów na rzece Arno. Nocą z 10 na 11 sierpnia wycofali się ostatni niemieccy spadochroniarze. „Byli pokryci błotem i wstydem, i bardzo spragnieni. Krzyczeli pod oknami: »Wasser! Acqua! Wasser!«, ale okna pozostawały zamknięte. Strzelali więc do nich z karabinów maszynowych i szli dalej swoją drogą”.
Rankiem 11 sierpnia Oriana przewoziła czerwone opaski z napisem Sprawiedliwość i Wolność, które mieli założyć partyzanci zaproszeni na defiladę po wyzwoleniu. Śpiesząc się, by dowieźć je na czas, przewróciła się na rowerze i opaski rozsypały się po ulicy. Wiwatujący ludzie pozbierali je i założyli na ramiona. „Mój Boże! Jaka byłam wtedy młoda! Byłam jeszcze dzieckiem. Kiedy dotarłam do dowództwa, dostałam w twarz. Cenne opaski udekorowały przypadkowych ludzi, którzy w najlepszym wypadku nie zrobili nic, by pokonać faszyzm, a w najgorszym sami byli faszystami”.
Teraz, kiedy walki o miasto się zakończyły, mogli z rodziną wrócić do domu. Bombardowania spowodowały ogromne szkody, w ogrodzie zastali głęboki krater, ale to w tamtej chwili nie przeszkodziło ich radości. „Była niedziela, czułam się lekka i szczęśliwa. Miałam na sobie nową białą sukienkę uszytą przez mamę i białe skarpetki. Szłam ostrożnie, żeby nie poplamić trawą białych pantofelków. Dzwony biły w całym mieście radośnie jak na Wielkanoc, ogłaszając początek nowego życia. Wojna się skończyła”. Florencja leżała w gruzach, ale wszyscy wyszli na ulice, by wspólnie świętować. Oriana pobiegła oglądać Amerykanów defilujących na ulicach miasta. Zapamiętała ich jako dobrze odżywionych olbrzymów. Któryś z nich pociągnął ją za warkocz, inny poczęstował czekoladą, którą przyjęła, choć wiedziała, że mama ją za to zbeszta. Tosca miała charakter łagodniejszy niż Edoardo, ale ona też traktowała Orianę od najmłodszych lat jak dorosłą. Uczyła ją, że życie jest nieprzerwaną walką, którą można wygrać tylko uporem i wytrwałością. „Pewnego dnia chodziłam boso po kamieniach, mama zachęcała mnie: »Idź! Wytrzymasz!«. Po chwili poprosiłam, żeby mnie wzięła na ręce, bo kamienie raniły mi stopy, na co odparła: »Cały świat jest usłany kamieniami, szybko się o tym przekonasz«”.
Jeden z amerykańskich żołnierzy zaprzyjaźnił się z ojcem Oriany. Nazywali go w domu Ohio, tak jak stan, z którego pochodził, bo jego imię było zbyt trudne do wymówienia. Przychodził do nich często wieczorem, przynosił bochenek białego chleba i zostawał na kolacji. Prowadził niekończące się monologi na temat wojny, zjadając przy tym większą część tego, co Fallacim udało się zdobyć na posiłek. Po jego wyjściu Tosca, porządkując kuchnię, burczała zawsze: „My to mamy szczęście! Wszyscy Amerykanie zaopatrują florentczyków w żywność, a ten przynosi tylko trochę chleba i w zamian opróżnia nam spiżarnię”. W prawdziwy gniew wpadła jednak dopiero wtedy, gdy mąż podarował żołnierzowi zegarek z dewizką, który odziedziczył po dziadku. Edoardo był bardzo przywiązany do tej pamiątki, ale Ohio przy pożegnaniu wręczył mu swój zegarek, mówiąc przy tym z uroczystą miną: „Zachowaj w pamięci Ohio”, w związku z czym on poczuł się w obowiązku zrobić mu podobny prezent, ze słowami: „Pamiętaj Florencję”. Kiedy po latach Oriana pojechała po raz pierwszy do Ameryki, matka powiedziała: „Może uda ci się odnaleźć tego nudziarza Ohio i odzyskać zegarek dziadka… Rozumie się, że musiałabyś za niego zapłacić”.
Po wyzwoleniu miasta Edoardo Fallaci wszedł w skład komitetu Partii Czynu, zajmował się działalnością związków zawodowych. Był jednym z założycieli florenckiego oddziału związku zawodowego pracowników przemysłu metalowego i przez jakiś czas pełnił obowiązki redaktora naczelnego gazety „La libertà del lavoro” („Wolność Pracy”). Duża część rodziny uczestniczyła aktywnie w odbudowie, działając w szeregach Partii Czynu: Edoardo, stryj Bruno i kilku innych krewnych zarówno ze strony matki, jak i ojca. Ich nazwiska można odnaleźć w archiwach florenckiego ruchu oporu. Na liście uczniów liceów widnieje Oriana Fallaci, która przez jakiś czas wykonywała także obowiązki sekretarki Związku Kobiet Włoskich, powiązanego z Partią Czynu. Z ochotniczego oddziału wojska włoskiego została zwolniona w stopniu szeregowca. Zawsze z dumą mówiła o swym zaangażowaniu w uwolnienie kraju od faszyzmu. Na wiadomość, że otrzyma 15 670 lirów odprawy, wahała się, czy je przyjąć. Przecież zrobiła tylko to, co do niej należało. W końcu jednak przyjęła te pieniądze i kupiła za nie buty dla siebie i sióstr (nikt w rodzinie nie miał wtedy przyzwoitych butów, ale „mama i tata nie chcieli kupować dla siebie nowych”). Później zapisała się do młodzieżówki Partii Czynu, jedynej, do jakiej kiedykolwiek należała. „To była bardzo mała partia, w jej szeregach byli sami generałowie, żadnych szeregowców. Mam wrażenie, że jedynym zwykłym członkiem byłam ja”. Podczas jednego z wieców poproszono ją, żeby weszła na scenę i przemówiła do zebranych jako najmłodsza przedstawicielka ruchu oporu. Miała wtedy na sobie sukienkę w biało-czerwoną kratkę. „Pamiętam mikrofon i swoje pierwsze słowa: »Florentczycy! Przemawia do was zwykła dziewczyna. Młodzi ludzie, posłuchajcie, co mam wam do powiedzenia!« – nic więcej nie pamiętam, poza tym, że byłam strasznie zdenerwowana”.
3
Dom pełen książek
Od najmłodszych lat fascynowało ją słowo pisane. Przemawiała do niej każda zapisana strona, każda linijka budziła jej wyobraźnię. „Kiedy byłam małą dziewczynką, mama kupowała wełnę w motkach, którą potem zwijała w kłębki. Każdy z nich rozpoczynała od nawinięcia pierwszych metrów przędzy na poskładany kawałek papieru. Mógł to być skrawek gazety, rachunek ze sklepu albo czysta kartka. Gdy robiła potem sweter na drutach i kłębek zmniejszał się, w miarę jak przybywało udzierganych oczek, nie mogłam się doczekać, żeby zobaczyć, co też znajduje się w środku. Rozprostowywałam potem poskładany karteluszek niecierpliwymi palcami. Zdarzało się, że ku mojemu rozczarowaniu papier był czysty. Ale gdy znajdowałam zapisany kawałek papieru, podawałam go zaraz mamie do przeczytania i słuchałam jej z przejęciem. Nawet rachunek ze sklepu mógł opowiedzieć jakąś historię”.
Oriana wychowywała się w domu, w którym dużo się czytało. Książki kupowało się na raty. Rodzice pasjonowali się literaturą, co było dość niezwykłe w ich klasie społecznej.
„W naszym domu było mnóstwo książek, bo matka i ojciec mieli, jak to nazywali, nałóg czytania. Książki stanowiły dla nas świętość, bo były luksusem – jedynym, na jaki sobie pozwalaliśmy – a poza tym to była kultura”. Oriana mówiła często ze wzruszeniem, że jedynym cennym przedmiotem, jaki został jej po ojcu, była dwutomowa Biblia z ilustracjami Gustave’a Doré.
Na bibliotekę przeznaczono pokój stołowy nazywany w rodzinie Pokojem Książek, a w nim najważniejsze były półki z ulubionymi książkami Edoarda. Właśnie w tym pomieszczeniu spała w dzieciństwie Oriana. Nie miała łóżka, a tylko, jak mówiła, „malutki tapczanik”. Na jednej z półek od razu rzucała się w oczy gruba księga z rysunkiem kobiety o egzotycznej urodzie na okładce, który przyciągał ją jak magnes, podobnie zresztą jak tytuł: Baśnie z tysiąca i jednej nocy. Stała się ulubioną książką dzieciństwa Oriany – przez całe życie kupowała