Drapieżny pocałunek. Roberto Saviano. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Roberto Saviano
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-8110-895-9
Скачать книгу
i czekali na dalszy rozwój wypadków.

      Mecenas Caiazzo powiedział Nicolasowi, że wyłącznie Romowie mogli się zdecydować na robotę w takich warunkach. Muszą przewozić towar ciasnym korytarzem, z którego jedyną drogą ucieczki jest skok do morza. Tylko oni nie bali się ryzykować, że posłużą za pokarm rybom, i dlatego mieli monopol na handel kradzioną miedzią. Reflektory zalewały jasnym światłem płytę przeładunkową, gdzie stało kilka dźwigów służących do przenoszenia towaru, ale pozostawiały w ciemnościach otaczające ją z trzech stron kontenery. Słychać było tylko plusk wody. Nicolas wybił szybę w stojącym na środku płyty dźwigu samojezdnym Fantuzzi; przypominał jeepa, ale był wyposażony w ogromne koła i żuraw. Wszedł do kabiny i usiadł na miejscu operatora, skąd widział wjazd na płytę. Inni chłopcy rozmieścili się na metalowych skrzyniach, których jeszcze nie ustawiono w sterty, gotowi zeskoczyć z nich z bronią w ręku na sygnał Maharadży przesłany na czacie.

      Cisza. Woda przestała pluskać, kable zwisające z żurawi kołysały się na lekkim wietrze, ale nie wydawały przy tym żadnego dźwięku. Można było odnieść wrażenie, że na całym świecie panuje spokój albo że ktoś przykrył pirs Bausan szklanym kloszem. Nicolas bawił się guziczkiem na rękojeści noża sprężynowego, prezentu od Archanioła. Naciskał leciutko aż do momentu, kiedy czuł, że za chwilę sprężyna zaskoczy i zwolni ostrze – wtedy zdejmował palec.

      Usłyszał jakiś metaliczny dźwięk, potem drugi, cichszy, i znowu zaległa cisza. Może któremuś z chłopców ścierpła noga od tego nieruchomego stania na dachu kontenera. Nagły błysk światła kazał mu podnieść głowę. Błysk powtórzył się kilka razy, jakby ktoś szybko włączał i wyłączał reflektory samochodu. Sygnał. Nicolas patrzył nieruchomo przed siebie, wstrzymał oddech. Ale nic innego się nie wydarzyło. Jakiś samochód dawał sygnały świetlne innemu. Czy przyprowadził paranzę na śmierć? Może Romowie będą uzbrojeni w karabiny maszynowe? Jeśli tak, to czy chłopcy w ogóle zdążą użyć pistoletów? Adwokat dał mu jasno do zrozumienia, że Cyganie to nędzarze, nie mają nawet porządnych noży. Nicolas znów nacisnął guziczek, ale tym razem silniej, tak żeby ostrze wyskoczyło. Pstryk! W ciszy, jaka panowała na pirsie, ten dźwięk zadudnił między kontenerami. Musieli go usłyszeć wszyscy, bo do Nicolasa dobiegł odgłos szurania na metalowym podłożu. Pewnie chłopcy podnieśli głowy, żeby zobaczyć, czy ktoś się zbliża, a teraz tak zostali, żeby nie hałasować. Dopiero po dłuższej chwili Nicolas usłyszał znowu to samo metaliczne szuranie. Chłopcy wrócili do wcześniejszej pozycji.

      Jedenasta dwadzieścia. Caiazzo nie określił konkretnie godziny, bąknął tylko: „Koło północy”. Nie wytrzymamy następnych czterdziestu minut, pomyślał Nicolas, ale po zaledwie pięciu minutach odległe buczenie przerwało ciszę. Samochód o dużej pojemności silnika – był coraz bliżej. Nadjeżdżają Romowie. Są przed czasem.

      Cztery mercedesy zatrzymały się na środku płyty, miały zapalone jedynie światła pozycyjne, stały z włączonymi silnikami. Z trzech samochodów wysiadło około dziesięciu mężczyzn, wszyscy podeszli do bagażników. Drzwi czwartego pozostały zamknięte. Nicolas napisał już wiadomość dla reszty chłopców: „Rock’n’roll”, ale przed wysłaniem upewnił się, że wśród Romów kręcących się między pojazdami jest Mojo. Reflektory pirsu wycinały z ciemności ciężką sylwetkę, w której po sposobie poruszania się od razu rozpoznał swojego dozorcę więziennego. Nie zapomina się ludzi, którym obiecało się śmierć.

      Maharadża

      Rock’n’roll

      – Stać!

      – Nie ruszać się, skurwiele!

      – Ręce do góry!

      – Jebani Cyganie!

      Śnięta Ryba, Lollipop, Dragonbol, Tukan i Dron z wysokości kontenerów oddali kilka strzałów w kierunku mężczyzn kręcących się między samochodami.

      Czterech czy pięciu Romów uciekło od razu, zniknęli między kontenerami. Nie było potrzeby gonić za nimi. Nicolas uznał, że jeżeli zabiją ich przywódcę, reszta wróci grzecznie do obozu, do swoich brudnych baraków. Briatore, który schował się za dźwigiem, bo z tą swoją kaleką nogą nie czuł się na siłach, żeby skakać po kontenerach, podszedł do jednego z Romów, zgodnie z poleceniem trzymających ręce nad głową. Uderzył go kolbą pistoletu w skroń i Cygan upadł na ziemię, krzycząc:

      – Nic nie zrobiłem!

      To jednak nie powstrzymało Briatorego przed wymierzeniem leżącemu jeszcze jednego ciosu, tym razem w nos. Dwóch Romów stojących przy Moju dało znak w kierunku samochodu z zamkniętymi drzwiami, żeby odjechał. Kierowca wrzucił wsteczny bieg, ale Lollipop i Dron wystrzelili, każdy sześciostrzałową serią. Podziurawili opony i maskę, zaczęło się z niej dymić. Śnięta Ryba wyciągnął rękę z pistoletem i wycelował. Trafił w czoło jednego z Romów, którzy dali kierowcy mercedesa sygnał do odjazdu.

      – Eeeej! Ale ze mnie snajper!

      Nicolas pomyślał, że adwokat miał rację. Romowie nie mieli przy sobie broni. Odwiódł kurek pistoletu i zaczął strzelać do uciekających Cyganów, inni chłopcy zrobili to samo.

      Kiedy pozostał już tylko szum niewyłączonych silników trzech mercedesów, żołnierze paranzy spojrzeli po sobie. Oddychali ciężko, pistolety trzymali w opuszczonych rękach, przypominali kowboi, którzy odparli atak na dyliżans i teraz kontemplują miejsce, gdzie doszło do starcia. Nicolas nigdzie nie zauważył Moja. Zostawił kolegów, którzy przybijali sobie piątki i poklepywali się po plecach, i podszedł do mercedesa z zamkniętymi drzwiami. Otworzył je szeroko. W środku było troje dzieci i pies, który od razu zaczął na niego warczeć. Na dywanikach między fotelami siedział Mojo i ze złączonymi w błagalnym geście rękami wskazywał ruchem oczu na dzieci.

      – Uspokójcie tego psa! – wrzasnął Nicolas, celując mu w szczękę.

      Pies był potężny, żywa masa mięśni, warcząca bestia. Dzieci pociągnęły go za swoje plecy i Nicolas cofnął pistolet. Użył go zaraz potem, żeby skłonić Moja do wyjścia z pojazdu, i to szybko. Ale ten dalej trzymał złączone dłonie i nie ruszył się z miejsca.

      – Maharadża – zaczął – my przyjaciele, prawda? Ja ci ocaliłem życie. Nie możesz mnie zastrzelić. Ja cię ocaliłem.

      – Mojo kochany, ja do ciebie nic nie mam, ale biznes to biznes. I wasz biznes właśnie się skończył. – Zamknął drzwi i obchodząc samochód, wezwał Dragonbola i Tukana do siebie. – Wyciągnijcie mi ze środka ten worek z gównem!

      Dragonbol i Tukan otworzyli szeroko drzwi mercedesa i wywlekli Moja na asfalt. Cygan usiadł ze skrzyżowanymi nogami, chłopcy z paranzy go otoczyli.

      – Ja was proszę. Ja zawsze wam wierny. Ja zrobię z was bogaczy – mówił, zwracając się po kolei do każdego z nich z wciąż złączonymi rękami, jakby ich błogosławił. Nicolas chodził powoli poza obwodem utworzonym przez chłopców. Wysunął ostrze noża, ale zaraz cofnął je z powrotem do rękojeści. Znów podniosła się lekka bryza, przyniosła zapach spalin od strony kutrów i łodzi zacumowanych w pobliżu.

      – Zrobię z was bogaczy – powtarzał Mojo.

      – Już jesteśmy bogaci – powiedział Nicolas, pozostając jednak poza kręgiem.

      Mojo obracał głową, starając się zorientować, skąd dobiega jego głos, ale widział tylko chichoczących żołnierzy paranzy.

      – Maharadża, jeżeli mnie zabijesz…

      Mojo nie zdążył skończyć tego zdania, bo Nicolas wszedł do kręgu i zakończył tę powtórkę sceny z filmu Ojciec chrzestny, od którego w Nowym Maharadży zaczęła