– Ja nigdy nikomu nie płaciłam – powiedziała Esterka. Głos miała wysoki i ostry, pewnie ze strachu. – Nigdy nie miałam ochrony ani protektora – mówiła dalej – pracuję dla siebie, tylko i wyłącznie dla siebie. Ja nie przychodzę do was po pieniądze i wy też nie możecie żądać forsy ode mnie.
Jej śmiała reakcja nie świadczyła o odwadze, a tylko o pewnym skrzywieniu zawodowym, o przeświadczeniu, że agresywna postawa się opłaca.
– Co jak co, ale to na pewno nie jest Ewa – zwrócił się Lollipop do Tukana. – Zobacz tylko, jakie ma jabłko Adama.
– Kurewko, mówimy to dla twojego dobra – powiedział Tukan. – Jeżeli będziesz nam płacić, pozwolimy ci tutaj pracować, a w razie gdybyś miała z kimś problemy, możesz nas wezwać.
– Pozwolicie mi tutaj pracować?! Przecież ja się tutaj urodziłam! Co wam strzeliło do głowy? Kim wy jesteście? Kto was przysłał? Burmistrz Neapolu?!
– Ktoś ważniejszy. My należymy do paranzy, a paranza rządzi.
– Nawet w czasach klanu Striano nie musieliśmy płacić.
– Striano już nie istnieją, nie ma ich. Teraz my tu rządzimy. I wszyscy nam muszą płacić, transe też, jeżeli chcą tu żyć. Musicie mieć od nas pozwolenie.
– Teraz nawet takie smarkacze udają lwy! – powiedziała Esterka barytonem, który zastąpił jej wcześniejszy wysoki, ostry głos. Obróciła się gwałtownie, wprawiając w ruch spowijające ją pachnące tkaniny, i skierowała się długim krokiem do sypialni.
To cynamon, pachnie cynamonem, pomyślał Lollipop. Odwinął flagę z drąga i pobiegł za Esterką, Tukan zrobił to samo.
Esterka rzuciła się na łóżko i zakryła się, na ile mogła, poduszkami, podczas gdy chłopcy rozwalali wszystko, co popadło, swoimi drągami. Abażur, buteleczki z perfumami, meble, firany… Starali się tylko nie stłuc lustra, bo to podobno przynosi pecha.
– Dosyć! Proszę was, dosyć! – krzyczała Esterka, ale to nie były słowa, jakie chcieli usłyszeć Tukan i Lollipop. Uwagę tego ostatniego przyciągnęło tykanie timera akwarium, którego dotąd nie zauważyli, bo zakrywała je chusta.
– Nie! Rybki nie! Proszę! – wychrypiała Esterka. – Zostawcie w spokoju moje rybki, a dajcie mi wasze.
Lollipop zatrzymał się z drągiem w powietrzu i popatrzył na Tukana. Tymczasem Esterka zeszła z łóżka i obróciła się do nich plecami. Kołysząc zmysłowo biodrami, zsunęła z siebie szlafroczek. Następnie zdjęła majtki, czarne, lekko przezroczyste, i rzuciła je na ślepo za siebie. Wzięła do ręki członek i go uniosła, odkrywając ciemną plamę między jądrami a odbytem.
– No chodźcie, pociupciajcie sobie tutaj.
Tukan zmarszczył brwi, zmrużył oczy i wydłużył szyję, jak to robią indyki.
– Co jest? Jak to działa?
– Rzeczywiście – powiedział Lollipop, zbliżywszy się do Esterki – to wygląda jak cipka.
– Widzicie? No już, chodźcie!
– Ale potem ja też będę pedałem? – zawahał się Lollipop.
– Pedałem jest tylko ten, co się daje zerżnąć – uspokoił go Tukan.
– Tak, spokojnie, tylko ja jestem pedałem, bo daję się zerżnąć.
Tukan rozpiął spodnie tak szybko, jak umiał, mało brakowało, a potknąłby się o nogawki, ale utrzymał równowagę i złapał ręką za członek, kierując go ku Esterce.
– Co robisz? Powoli! – powiedziała i podała mu prezerwatywę.
Lollipop czekał na swoją kolej, patrząc, jak sobie radzi kolega. Był zadowolony, że to Tukan, a nie on, zaczął zabawę. Kiedy skończył, Lollipop obnażył się od pasa w dół.
– Teraz rozumiem, dlaczego nazwali cię Lollipop – powiedział Tukan, czyszcząc się ręcznikiem podanym przez Esterkę. – Masz kutasa jak lizak.
Lollipop wziął do ręki swój długi i cienki członek i wycelował w Tukana nieproporcjonalnie nabrzmiałym żołędziem, machając nim na prawo i lewo. Tukan wybuchnął śmiechem, a Esterka podnosiła oczy do sufitu. Każdy z nich przeleciał ją dwa razy. Kiedy już byli w drzwiach z tysiącem euro w kieszeni, Tukan powiedział do Esterki:
– Możesz powiedzieć wszystkim twoim koleżankom trans, że mianujemy cię ich przedstawicielką. Może później obniżymy ci taryfę.
– Widzisz? Już się zakochałeś! – odparła Esterka i na pożegnanie przesłała mu pocałunek ręką.
Niedziela to dzień nudy i obfitych obiadów. Wypełniony pilniejszym niż zwykle odrabianiem zadań domowych. Biszkopcik pisał szybko, nie zastanawiając się zbyt długo nad poprawnością odpowiedzi, bo przy matce wystarczyło pokazać, że się pilnie pracuje.
Smartfon schował pod siedzeniem. Matka odebrała mu już jeden, ale od razu zaopatrzył się w następny, żeby mieć stały kontakt z paranzą. Kiedy esemes Tukana wprawił w wibrację jego jądra, uśmiechnął się szeroko. Matka siedząca naprzeciw niego nie potrafiła odgadnąć dlaczego.
Niedziela to dzień kłótni. Dron kłócił się z siostrą, Annalisą, bo ona się nie poddała. Jej brat był zbyt inteligentny, żeby przestawać z typami, których sobie wybrał na kolegów. To geniusz informatyczny. Wprawdzie nie znała się na informatyce, ale wiedziała, że brat ma duże zdolności. Tylko że pewnego dnia pojawili się w jego życiu ci degeneraci i stało się to, co się stało. Teraz przestał chodzić do szkoły. Patrzyła na niego, jak siedzi pochylony nad iPadem, i nawet nie przyszło jej do głowy, żeby zapytać, skąd go ma.
Dron czuł na sobie wzrok siostry, lecz nie miał czasu, żeby odpowiedzieć jej spojrzeniem. Poprzedniego dnia właściciel restauracji korzystający z usług paranzy napisał do niego mail z pretensjami, bo pomimo niemałych pieniędzy, jakie mu płacił, jego lokal miał bardzo złe recenzje na stronie TripAdvisor. „Może po prostu podajecie gościom same świństwa” – odpowiedział Dron. Jakiś czas temu wpadł na to, że TripAdvisor może mu przynieść dodatkowe zarobki. Punktem wyjścia była konstatacja, że mało kto w dzisiejszych czasach wchodzi do restauracji, nie sprawdziwszy wcześniej, ile punktów dają jej klienci na tej stronie internetowej. Cztery i pół punkta? Dlaczego nie pięć? To, czy bar jest pełny od rana do wieczora, czy też jest bliski plajty, zależy często od paru dziesiątych punkta. I to właśnie było pole do popisu dla Drona. Wszyscy na tym korzystali: klienci zaopatrujący się w jego punkcie w narkotyki, którzy dostali pięć procent zniżki za przynajmniej dwadzieścia pozytywnych recenzji lokalu wskazanego przez paranzę, właściciel lokalu, bo miał wyższe obroty, a przede wszystkim paranza, która bez wysiłku inkasowała od niego opłatę za tę usługę.
– Przestań już wlepiać oczy w tego iPada! – nie wytrzymała Annalisa. Była czerwona ze złości. Przynajmniej w niedzielę mogliby się zachowywać jak normalna rodzina.
– Ciii… – uciszył ją Dron. – Robię coś ważnego. – I powrócił do wiadomości od Tukana, którą właśnie otrzymał.
Niedziela to dzień przejściowy, wstęp do tygodnia pracy. Trzeba się przygotować. Odwiedzić w centrum estetyki Santina, fryzjera obsługującego paranzę, którego Briatore nazywa stylistą image’u. Z powodu niego i tylko dla niego Santino musi otwierać swój zakład w każdą niedzielę wieczorem. Podcięcie włosów, ciepły kompres, regulacja baczków, czasem pięć minut solarium,