Interpretacja figuralna dopuszcza jednak także relację odwrotną, a mianowicie możliwość oglądania tych późniejszych, a przede wszystkim przyszłych, nieznanych jeszcze wydarzeń poprzez tzw. analogię udoskonaloną i przez to – w kontekście „Poznania” – jeszcze bardziej przerażającą. „Poznań 1956” mógł być, był i może być zapowiedzią wydarzeń, które nadejdą, mógł być, był i może być ostrzeżeniem przed katastrofą. Mógł być, a był tylko w drobnej mierze, może zaś być w całości – instruktywną wskazówką i lekcją błędów, których należy unikać. Jeśli się zatrze w naszej świadomości taką właśnie „figurę”, jeśli nie uświadomimy sobie tego, że nie wolno jej wypełniać, jeśli nadal zapuszczona będzie nad „Poznaniem” kurtyna milczenia, kurtyna milczenia nauki, jeśli nie potrafimy zapanować nad fatalizmem historycznych procesów – a nie potrafimy, jeśli tej historii w całości i w szczegółach nie poznamy – to „czarny czwartek” – 28 czerwca 1956 w Poznaniu nabrzmieje jedynie symboliką ludowej przypowieści, patosem dumy o anonimowych bohaterach, tragizmem krwawej ballady o czasach pogardy.
I będą te przypowieści, dumy i ballady recytowane szczególnie wtedy, kiedy uaktywniają się zapisane w nich wszechczasowe podobieństwa, a ludzie dostrzegą aluzje w odniesieniu do kolejnego, następnego czasu pogardy.
Władysław Markiewicz
Społeczno-polityczne przesłanki wypadków poznańskich
Masowy bunt robotników poznańskich w dniu 28 czerwca 1956 r., zwany „wypadkami” lub „wydarzeniami poznańskimi” albo „czarnym czwartkiem”, nie doczekał się, mimo upływu ćwierćwiecza, naukowego opracowania. Nie podjęli tego zadania ani historycy czasów najnowszych, ani też politolodzy i socjologowie. Ci ostatni usiłowali wprawdzie już w 1957 r. rozwinąć szersze badania nad społecznymi uwarunkowaniami wystąpień robotniczych, jednakże wkrótce po ich zainicjowaniu musieli z tego zamiaru zrezygnować.
Zakaz prowadzenia badań na temat wypadków w Poznaniu uzasadniały ówczesne władze pozornie przekonującym argumentem, że o tragediach rodzinnych należy jak najrychlej zapomnieć, zapuszczając nad nimi żałobną kurtynę milczenia. Rozumowanie takie można byłoby nawet zaaprobować pod warunkiem wszelako, iż stworzone zostaną gwarancje skutecznie zabezpieczające przed powtórzeniem się tragedii. Ale wówczas rodzi się pytanie: czy możliwe jest ustanowienie systemu takich gwarancji bez uprzedniego dokładnego rozpoznania wszystkich okoliczności, w jakich doszło do nieszczęścia? Doświadczenia następnych lat dowiodły ponad wszelką wątpliwość, że zlekceważenie bolesnej lekcji poznańskiej i potraktowanie jej jako epizodu w istocie rzeczy przypadkowego i chociażby dlatego niepowtarzalnego było błędem, co – jak wiadomo – w polityce jest często czymś gorszym od zbrodni.
Z upływem lat wydarzeniom poznańskim nadawano coraz to mniejsze znaczenie w historii powojennej Polski. W środowisku specjalistów zajmujących się współczesnością zaczęto podawać w wątpliwość to, czy w ogóle uznać rok 1956 za cezurę w dziejach powojennych naszego kraju, a jeśli tak, to nie dlatego, że miał miejsce „incydent” czerwcowy, a raczej z tej oczywistej przyczyny, iż zapoczątkowywał on nowy plan pięcioletni. Formalizm w myśleniu zaszedł tak daleko, że w jednym z najlepszych podręczników historii Polski wydanym w 1979 r. mówi się o Poznańskim Czerwcu jako o jednym ze „sporadycznych wypadków”, który przerodził się w „lokalne zamieszki”60. Trzeba oczywiście pobłażliwie odnieść się do uczonych, którzy tego rodzaju opinie jeszcze niedawno wypowiadali. „Poznań” jako niezwykle ważne – kto wie, czy nie decydujące zgoła, bo stanowiące początek – ogniwo w procesie, niestety, na modłę katastroficzną postępującego rozwoju Polski Ludowej może być właściwie oceniony dopiero z perspektywy kolejnych kryzysów z grudnia 1970 i lata 1980 r., częściowo także marca 1968 i czerwca 1976 r. Nie jest też przypadkiem, że pamięć o nigdy do końca nierozliczonym Poznańskim Czerwcu odradzała się każdorazowo w związku z kolejnymi wybuchami ludowego gniewu i że właśnie obecnie, kiedy socjalistyczna odnowa zdaje się czymś bezspornie autentycznym i nieodwracalnym, poznaniacy domagają się publicznego uznania i rehabilitacji „czarnego czwartku”.
W atmosferze nieuniknionej w takich wypadkach zbiorowej euforii i ekscytacji, której poddają się także umysły chłodne i krytyczne, nie jest żadną miarą możliwe – nawet w sytuacji, kiedy dysponowalibyśmy usystematyzowanymi i solidnie opracowanymi materiałami źródłowymi – przedstawienie całej prawdy o przyczynach, przebiegu i skutkach tzw. „wypadków poznańskich”. Jedno jest pewne, że mianowicie chodzi tu o wydarzenie nieprzypadkowe, ale też nie o nieuniknione fatum, które zdarzyć się mogło w tym czasie w każdym innym miejscu, lecz o fakt historyczny niezwykle skomplikowany i wielowymiarowy.
Wydarzenia w Poznaniu były, od momentu kiedy wieść o nich rozeszła się po świecie, rozmaicie interpretowane i wartościowane. Sytuacja międzynarodowa nadal brzemienna była w napięcia i konflikty znamienne dla okresu tzw. zimnej wojny. Utrzymywała się w dalszym ciągu nieprzejednana – jak mogło się wydawać – wrogość między dwoma blokami państw o odmiennych ustrojach społeczno-politycznych i przeciwstawnych systemach ideologicznych, obwiniających się wzajemnie o inicjowanie wyścigu zbrojeń i dążności ekspansjonistyczne.
Jednocześnie jednak w miarę rozpadu systemu kolonialnego i po przełamaniu przez Związek Radziecki amerykańskiego monopolu na broń nuklearną nastąpiło pewne otrzeźwienie w kręgach zimnowojennych, które uprzytomniły sobie straszliwe ryzyko, jakie niosła ze sobą eskalacja zbrojeń jądrowych dla każdej ze stron ewentualnej konfrontacji przy użyciu siły militarnej. Wzmagał się też w skali międzynarodowej nacisk opinii publicznej, domagającej się coraz usilniej w imię zachowania życia na Ziemi zaniechania wyścigu zbrojeń, w szczególności ograniczenia i kontroli nad produkcją i rozpowszechnianiem broni atomowej. Zarysowała się strategia polityczna opatrzona z czasem straszną skądinąd nazwą „równowagi strachu”, która nakazywała wielkim mocarstwom szukać płaszczyzn zbliżenia i porozumienia w oparciu o zasady pokojowego współistnienia państw o różnych ustrojach społecznych oraz rozstrzygania sporów między nimi drogą negocjacji i wzajemnych ustępstw. Zaczęto mówić o pojawieniu się pierwszych oznak tzw. odwilży w stosunkach międzynarodowych.
W odniesieniu do krajów socjalistycznych przez „odwilż” rozumiano procesy demokratyzacji stosunków społecznych, zapoczątkowane zrazu nieśmiało wkrótce po śmierci Józefa Stalina i likwidacji tzw. beriowszczyzny. Punktem zwrotnym w polityce krajów socjalistycznych stał się XX Zjazd Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego w lutym 1956 r., na którym I sekretarz Komitetu Centralnego Nikita Chruszczow wygłosił słynny referat o kulcie jednostki i jego następstwach. Jednym z najważniejszych wniosków wypływających z druzgocącej krytyki okresu sprawowania władzy przez Stalina było zapoczątkowanie działań na rzecz przywrócenia praworządności i zapewnienia ludziom elementarnego poczucia pewności życiowej, przez długie lata brutalnie łamanej przez wszechwładne organa bezpieczeństwa.
Wypadki poznańskie, które zaskoczyły obserwatorów zagranicznych, były oceniane przez opinię publiczną i czynniki oficjalne w różnych krajach odpowiednio do tego, co sądziły one i czego oczekiwały od niedawno podjętych prób ustanowienia polityki odprężeniowej.