Przyjęcie założenia, że kunktatorstwo przedpaździernikowej ekipy prędzej czy później doprowadziłoby do wybuchu ludowego gniewu w formie być może jeszcze bardziej nieprzejednanej i bardziej masowej, niż to się stało w Poznaniu, stawia na porządku dziennym pytanie: czy zaburzenia w stolicy Wielkopolski miały charakter przypadkowy, czy też właśnie tu należało się ich spodziewać, a jeśli tak, to dlaczego?
Pytanie to pojawiło się niemal nazajutrz po „czarnym czwartku” i jeszcze dziś, po latach, frapuje wielu ludzi. Można by zaryzykować twierdzenie, iż dla znacznej części społeczeństwa polskiego mniejszym zaskoczeniem był raczej ten fakt, że w końcu doszło do wybuchu rewolty przeciwko władzy, albowiem w całym kraju miara społecznej cierpliwości była już bliska wyczerpania, niż fakt, że zdarzyło się to akurat w Poznaniu. Należy sądzić, iż stereotyp poznaniaka utrzymujący się w świadomości społecznej Polaków co najmniej od czasów zaborów sprawił, iż wielu ludzi wprawiło w zdumienie graniczące z osłupieniem to, że właśnie gród Lecha stał się widownią bezprecedensowego w Polsce Ludowej krwawego starcia masy robotniczej z władzą, która na swój ratunek przywołać musiała ogromne ilości wojska.
Stereotyp ten, stanowiący jak każda tego rodzaju konstrukcja myślowa uproszczony obraz rzeczywistości, nakazywał upatrywać w poznaniakach ludzi nawykłych do dobrej roboty, solidnych, lubiących porządek i ład, sprawnych organizatorów, jednocześnie jednak ludzi pozbawionych heroistycznych skłonności. A więc raczej cierpliwych aż do granic pokory konformistów aniżeli gotowych do działań buntowniczych bojowników. Zastanawiano się w związku z tym, co by się też stało, gdyby zamiast w Poznaniu doszło do zaburzeń w mieście posiadającym bogatsze tradycje powstańcze, i dochodzono do zgodnego na ogół wniosku, że władza znalazłaby się wówczas w znacznie poważniejszych tarapatach.
Tego rodzaju rozumowanie wspierało się na dwóch z gruntu fałszywych przesłankach. Po pierwsze, ignorowało ono fakt, iż Wielkopolska ma bogate tradycje heroistyczne udokumentowane udziałem ludu tej dzielnicy w powstaniu z okresu Wiosny Ludów, przede wszystkim zaś w zrywie zbrojnym powstania wielkopolskiego 1918 r. – pierwszego w dziejach Polski zwycięskiego powstania przeciwko zaborcom. Po drugie, demonstracja uliczna ludności Poznania nie miała w zamierzeniu inicjatorów doprowadzać do starć zbrojnych i przelewu bratniej krwi, lecz pomyślana była jako forma nacisku na władze, które wiarołomnie zerwały „pokojowe” negocjacje, dodając do łańcucha poprzednich jeszcze dodatkowe nadużycia. Przeto słusznie przypisywane Wielkopolanom historycznie przyswojone sobie przez nich przymioty, wynikające z zamiłowania do pracy organicznej, nie tylko nie odciągały ich od podjęcia stanowczych działań na rzecz wyegzekwowania zasad sprawiedliwości i elementarnej rzetelności we wzajemnych stosunkach między pracodawcą i pracownikiem oraz między władzą a obywatelem, lecz przeciwnie – wzmagały odruchy sprzeciwu i potępienia przeciwko tego rodzaju niecnym praktykom.
Atmosfera zniecierpliwienia i bierna zrazu wola oporu przeciwko systematycznemu naruszaniu zasad praworządności tym łatwiej mogły przerodzić się tu w otwarty bunt, że z jednej strony uwrażliwienie na punkcie przestrzegania porządku i ładu prawnego było w Wielkopolsce silniej ugruntowane niż w innych regionach kraju, z drugiej zaś strony, że akty bezprawia były tu ze szczególną uporczywością i w skali wyjątkowo szerokiej stosowane przez tępą machinę biurokratyczną. Dotyczyło to w szczególności takich „akcji”, jak przymusowe napędzanie chłopów do spółdzielni produkcyjnych, stosowanie drastycznych sankcji wobec rolników niewywiązujących się z rujnujących ich gospodarstwa przymusowych dostaw zboża, niszczenie rzemiosła i drobnego kupiectwa, które dopiero co odrodziło się po wojnie i znane było zawsze z uczciwości i rzetelności. Zważywszy, iż więź środowisk robotniczych Poznania z małymi miasteczkami i wsią wielkopolską pozostawała zawsze bliska i żywa, nastroje rozpaczy i desperacji ogarniające w coraz szerszej skali prowincję łatwo przenosiły się do stolicy województwa, dodatkowo podsycając wśród jej ludności uczucie nieufności i niechęci do władzy.
Z tej perspektywy na sprawy patrząc, nie sposób nie dostrzec, iż Poznań był szczególnie predestynowany do tego, by stać się widownią pierwszego frontalnego starcia między klasą robotniczą a niemożliwą już do zaakceptowania w swej dotychczasowej formie władzą ludową. Niezależnie od tego, że bezpośrednią przyczyną zorganizowania manifestacji ulicznej przez robotników „Cegielskiego”, do których niezwłocznie przyłączyły się załogi większości pozostałych zakładów pracy, były żądania ekonomiczne, samo to wydarzenie, chociażby ze względu na swój nielegalny charakter, stało się przede wszystkim demonstracją polityczną. Polityczny charakter wypadków poznańskich jeszcze dodatkowo uwypuklił fakt, iż po rozwiązaniu się właściwego pochodu robotniczego doszło do starć zbrojnych między demonstrantami a organami bezpieczeństwa publicznego i wojskiem, w wyniku których zamierzony zrazu jako pokojowy strajk przekształcił się w krwawą masakrę. Mimo to większość uczestników zajść w Poznaniu zawsze twierdziła, że nie były one skierowane przeciwko ustrojowi PRL. Nie zmienia wiarygodności tych deklaracji nieuniknione w każdym masowym ruchu zjawisko zróżnicowania postaw politycznych, które zaznaczyło się w pojawieniu się w czasie poznańskiego „czwartku” haseł jawnie antysocjalistycznych i antyradzieckich. Zważywszy zasięg i zaciekłość zmagań, uznać trzeba, iż nurt wrogi socjalizmowi stanowił w wypadkach poznańskich stosunkowo wąski margines. O tym, że tak było, świadczy powszechne poparcie, jakiego społeczeństwo Poznania i Wielkopolski udzieliło procesowi socjalistycznej odnowy, której symbolem był przez szereg lat Władysław Gomułka. Nawet premier Józef Cyrankiewicz, chociaż wydawało się, że Poznań nigdy nie wybaczy mu okrutnej groźby o odrąbanej ręce, wypowiedzianej w chwili, kiedy trupy pomordowanych nie były jeszcze pochowane, mógł się później czuć w naszym mieście niczym normalny, szanowany gość. Niestety, z tragicznych doświadczeń Poznania nie umiano, czy nie chciano, wyciągnąć nauki, która by zapobiegła w przyszłości powtórzeniu się podobnych nieszczęść.
Łucja Łukaszewicz
Podłoże strajku w Zakładach Przemysłu Metalowego H. Cegielski w Poznaniu w 1956 roku
Zanim karty tej książki przemówią słowami uczestników tragicznych dni czerwcowych w Poznaniu, spróbujmy ukazać tło strajku w Zakładach Przemysłu Metalowego H. Cegielski (HCP). Tam bowiem wszystko miało swój początek.
Będzie to język faktów ustalonych na drodze badań naukowych. Język odmienny od relacji osobistych, pełnych niejednokrotnie bólu, oburzenia. Z pewnością nie dla wszystkich czytelników dane badawcze mogą stanowić równie atrakcyjny – jak reszta książki – przedmiot uwagi. Ich przedstawienie jest jednak konieczne. Potwierdzają one to wszystko, co stanowi świat spostrzeżeń zawartych w relacjach uczestników wydarzeń.
Strajk pracowników HCP rozpoczęty przez załogę fabryki wagonów (W-3) w 1956 r. był pierwszym strajkiem na taką skalę w systemie, gdzie pracodawcą (a raczej pracobiorcą) jest państwo. Strajk ten, przenosząc się poza zakład pracy, stał się protestem ogólnomiejskim o ogólnonarodowym znaczeniu.
Na wstępie stwierdźmy, iż wśród czynników, które doprowadziły do strajku w HCP, były wadliwie rozwiązywane fizyczne, ekonomiczne oraz społeczne warunki pracy.
Dane, na których zostaną oparte rozważania, uzyskano przede wszystkim w badaniach przeprowadzonych w HCP w 1957 r. przez Zbigniewa Żechowskiego oraz w lutym 1958 przez Zakład Badań Terenowych Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Zastosowano metodę wywiadu oraz analizy dokumentów (akt personalnych, dokumentów Rady Zakładowej itp.). Ponadto wykorzystane zostały dane z badań, jakie przeprowadziłam na W-3 oraz W-2 (fabryka silników okrętowych) w okresie od września 1963 do maja 1964. Metodami badań były m.in. obserwacja uczestnicząca, a także wywiady.
Fizyczne warunki pracy w HCP w analizowanym okresie należy ocenić jako