Według modelu „Wolności wiodącej Lud na barykady” postąpiły tramwajarki, idąc z biało-czerwonym sztandarem na przedzie pochodu ku strzelającemu przeciwnikowi. Zapewne nie znały one sławnego obrazu Eugeniusza Delacroix, ale taki wzorzec zachowania działał bezbłędnie. Analogia Gavroche’a, brawurowego chłopca z opisów paryskiej rewolucji, przypomniała się szczególnie wyraźnie poprzez sylwetkę Romka Strzałkowskiego.
Pod wpływem stereotypów propagandy politycznej działali natomiast żołnierze, a szczególnie ci z nich, których przywieziono do Poznania z dalszych okolic, przekonawszy ich uprzednio o tym, że w Poznaniu strzelają zachodnioniemieccy bojówkarze i imperialistyczni agenci. Doktrynalnym schematyzmem nacechowana była również świadomość działaczy politycznych, którzy twierdzili, że prawdziwy robotnik nigdy nie podniesie ręki na władzę ludową, co dało tej władzy tak katastrofalną w skutkach pewność siebie w ostatnich dniach przed „czwartkiem”, a może także sparaliżowało ją w pierwszych godzinach demonstracji. Sądzić zatem wolno, że to myślenie stereotypami, widoczne po obu stronach zaangażowanych w poznańskim konflikcie, przyczyniło się do tragicznego zawikłania dramatu.
Geneza wypadków poznańskich była także wyprowadzana z okoliczności często obserwowanych w historiach rewolucyjnych wybuchów, z tego, że pojawiają się one zazwyczaj na fali pewnego rozluźniania nacisków totalitarnych, zawsze w pierwszych latach liberalizacji, w kontekście „odwilży”. „Poznań” potwierdza tego rodzaju prawidłowość. „Odwilż” bowiem wtedy coraz intensywniej topiła lody na obszarze państw socjalistycznych.
Zaczęło się od śmierci Józefa Stalina (5 marca 1953 r.) oraz od rozprawienia się w partii i państwie radzieckim z Ławrentijem Berią – odpowiedzialnym za organa bezpieczeństwa państwa (lipiec 1953 r.), a jeszcze wyraźniej po XX Zjeździe KPZR (14–25 lutego 1956 r.), kiedy w tajnym wystąpieniu Nikity Chruszczowa ujawniono nadużycia stalinowskiego aparatu terroru, potępiono tzw. kult jednostki i zrehabilitowano przedwojenną Komunistyczną Partię Polski. Ten kierunek rozwoju sytuacji wewnętrznej w ZSRR miał swoje odpowiedniki już w roku 1953 w NRD i na Węgrzech. W Polsce nurt liberalizacji rozpoczął się także od rozprawy z aparatem bezpieczeństwa. W grudniu 1953 r. uciekł do Stanów Zjednoczonych podpułkownik UB Józef Światło, który od września 1954 r. do wiosny 1955 r. mówił przez radiostację Wolna Europa swoje rewelacje o stosunkach w polskim Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego. Mimo zagłuszania jego słowa docierały do świadomości polskiej opinii, były chyba słuchane także przez robotników Poznania, skoro z taką wściekłością niszczyli oni w „czarny czwartek” aparaturę zagłuszającą tego rodzaju audycje. Jakby potwierdzeniem owych rewelacji były dymisje na szczytach tegoż ministerstwa, a nawet pozorne jego zlikwidowanie (grudzień 1954), przekształcenie tego organu władzy w dwie instancje: Ministerstwo Spraw Wewnętrznych oraz Komitet do Spraw Bezpieczeństwa. Dymisję otrzymał były szef MBP – Stanisław Radkiewicz, a w kwietniu 1956 r. zostali aresztowani i oskarżeni o nadużycie władzy, łamanie praworządności i pozbawienie wolności wielu niewinnych ludzi wysocy urzędnicy „bezpieczeństwa”: Józef Różański, Roman Romkowski, Anatol Fejgin. Ośmielało to polską opinię do prawie otwartych wystąpień publicystycznych przeciwko działalności służby bezpieczeństwa i nie było to bez znaczenia przy kształtowaniu się nastrojów w czasie poznańskiego „czwartku”.
Rozrachunki z aparatem bezpieczeństwa odbywały się na fali istniejącego w partii dążenia do przywrócenia leninowskich norm życia. Początek tej fali wiąże się z III Plenum KC, obradującym w dniach 21–24 stycznia 1955 r. Po tym plenum polska „odwilż” widoczna była coraz bardziej przede wszystkim w kulturze – w sierpniu 1955 r. wydrukowano Poemat dla dorosłych Adama Ważyka, pojawiły się także inne dzieła literackie rehabilitujące tradycje akowskie, atakujące tzw. błędy i wypaczenia. Ożywiła się publicystyka ostro krytykująca nienormalności w życiu narodu – na pierwszej linii było tu studenckie w swej genezie czasopismo „Po prostu”. Zakładano kluby inteligencji, z najgłośniejszym warszawskim Klubem Krzywego Koła.
Krótko po XX Zjeździe KPZR zmarł w Moskwie Bolesław Bierut (12 marca 1956 r.), a I sekretarzem KC PZPR został Edward Ochab. Przywrócono prawa członka partii Władysławowi Gomułce, a w kwietniu 1956 r. proklamowano z trybuny sejmowej głosem Józefa Cyrankiewicza swobodę wypowiedzi krytycznych, amnestionowano ludzi skazanych za przestępstwa polityczne oraz zrehabilitowano niewinnie straconych oficerów. Na tej rozwijającej się fali „odwilży” nastąpił wybuch w Poznaniu, który na krótko jedynie zahamował owe tendencje. Co więcej – jaskrawością problematyki ekonomicznej i politycznej „Poznań” pomógł tej frakcji w kierownictwie partii, która postulowała demokratyzację życia w Polsce i która doprowadziła do Października.
Czy więc Poznański Czerwiec był rezultatem jakiejś dziejowej konieczności? Czy musiało się to wydarzyć, co się wydarzyło? Są badacze, którzy gotowi są potwierdzić fatalistyczny aspekt takiej historycznej prawidłowości. Z takim nastawieniem można powiedzieć, że gdyby nie stało się to w Poznaniu, to musiałoby się to stać w innym mieście. Gdzieś winno było pęknąć słabe ogniwo rozluźnianego systemu. Jeśli tak rzeczywiście bywa i jeśli tak było w roku 1956, to pozostaje jednak nadal pytanie zasadnicze: dlaczego tym ogniwem stał się właśnie Poznań? Czy na tle ogólnej prawidłowości zadziałało prawo przypadku? Czy też i tutaj szukać trzeba odpowiedzi racjonalnej? Szukać w sytuacji społecznej i ekonomicznej mieszkańców Poznania, porównując ją do ówczesnej sytuacji innych miast w Polsce?
Poznań liczył w roku 1956 około 380 tysięcy mieszkańców stałych oraz przyjmował codziennie kilka tysięcy dojeżdżających do pracy. W stosunku do roku 1946 powiększył się o około 120 tysięcy ludzi. Natomiast słabo w tym czasie pomnożył swe zasoby mieszkaniowe i komunalne. Jedenaście lat po wyniszczającej organizm miejski wyzwoleńczej bitwie o Poznań pełno w nim jeszcze było ruin, pustych placów lub prowizorycznych pawilonów, nieraz na miejscu całych dzielnic. Nowych bloków mieszkalnych zbudowano do tego roku niewiele – w zwartej grupie osiedlowej jedynie na Dębcu i przy ul. Chociszewskiego. Zagęszczenie mieszkań było duże i stan ten pogarszał się coraz bardziej, co stało się jedną z największych bolączek miasta. Poznań mimo to traktowano w stolicy po macoszemu, co było widać szczególnie wyraźnie po zlikwidowaniu w roku 1951 resztek samorządu miejskiego, kiedy wszystko uzależniono od władz centralnych. W porównaniu z innymi większymi miastami Poznań otrzymywał bardzo małe środki na inwestycje: w roku 1956 Warszawa dostała 1276 zł na jednego mieszkańca, Kraków – 1147 zł, Łódź – 572 zł, Wrocław – 505 zł, a Poznań – 368 zł. Przed wojną miasto raczej zasobne i dobrze urządzone, bogatsze od miast Polski centralnej, wschodniej i południowej, a także bardziej od nich gospodarne, musiało teraz świadczyć efektami swej pracy na korzyść miast innych, mniej zasobnych i mniej gospodarnych. Pogłębiało to uczucie frustracji u rdzennych poznaniaków i kompleksy niechęci do nie swojej władzy. Twierdzenie to nie jest bezzasadnym ogólnikiem – takie stanowisko wyrażał w roku 1957 (kiedy wolno było to napisać) m.in. Edmund Krzymień, ówczesny członek Miejskiej Rady Narodowej i przewodniczący Miejskiej Komisji Planu Gospodarczego, oraz wydrukował je na łamach „Kroniki Miasta Poznania”59.
Ogólny bałagan gospodarczy i niesumienność administracji w całym państwie natrafiły w Poznaniu na dawne przyzwyczajenia i psychospołeczne odczucia krańcowo odmienne. Na legalizm, lojalność, sumienność, pedantyzm w pracy i porządek w życiu codziennym. Tutaj raczej nie umiano kombinować i oszukiwać – tym silniej więc odczuwano przykrości i utrudnienia wynikające z bałaganu i z decyzji pozornych. Oglądając w latach 1955 i 1956 przepych towarowy i wygodę życia na wystawach Międzynarodowych Targów Poznańskich, poznaniacy wcześniej niż inni Polacy nie wytrzymali wymowy takich kontrastów. Dlatego chyba ogniwo rozluźnianego łańcucha pękło właśnie tutaj.
Może