Rola wojska w wypadkach także nie jest dotychczas w pełni wyjaśniona. Wiemy, że najpierw przyjechało kilka nieuzbrojonych czołgów i pewna liczba żołnierzy na samochodach transportowych z koszar Oficerskiej Szkoły Wojsk Pancernych i Zmechanizowanych na Golęcinie. Żołnierze ci dali się tłumowi rozbroić, dwa lub trzy czołgi zostały opanowane przez cywilów i dość niefortunnie użyte w szturmie na gmach UB. Jeden z czołgów, z którego wieżyczki wychylał się podobno żołnierz trzymający flagę biało-czerwoną, przejechał demonstracyjnie przed frontem gmachu UB – żołnierz ten miał być raniony strzałem z okien tego gmachu. Nasuwa się tu zasadnicze pytanie. Co się później stało z tymi i z innymi żołnierzami, którzy nie wykazywali ochoty strzelania do cywilnej ludności? Nie wiemy. Były wieści, że za zdradę i oddanie broni dotknęły ich wyroki sądu wojennego. Mówiono, że miało ich być dziewiętnastu. Nie wiadomo, czy wieści te są prawdziwe, czy też należy zaliczyć je – tak jak inne podniecające wiadomości z tamtego dnia – do legendy Poznańskiego Czerwca? W późniejszych godzinach południowych do tamtej części Poznania przejechały oddziały w pełni już wyekwipowanego wojska, oddane pod komendę dowódcy 10. pułku KBW, pułkownikowi J. Lipińskiemu. Te oddziały przystąpiły do likwidacji grup uzbrojonych cywilów oblegających gmach UB. Akcja ta była skuteczna natychmiast jedynie od strony ul. Poznańskiej. Walki po południowej stronie ul. Kochanowskiego, bliżej ul. Dąbrowskiego, trwały dłużej. Jaką liczbę żołnierzy sprowadzono w tym dniu do Poznania? Ludzie szacowali ich na kilkanaście tysięcy. Samych czołgów liczono na setki. Co to były za formacje? Które z jednostek Ludowego Wojska Polskiego otrzymały rozkaz bezprzykładnej akcji pacyfikacyjnej w całym właściwie mieście? Niezupełnie sprawdzone wiadomości mówią, że były to oddziały Śląskiego Okręgu Wojskowego, odbywające właśnie ćwiczenia w okolicach Poznania. W godzinach wieczornych natomiast wprowadzono do miasta dalsze pododdziały.
Wszystkimi pułkami działającymi w Poznaniu i tworzącymi pierścień wokół Poznania dowodził od momentu swego przybycia do tego miasta gen. Stanisław Popławski. Sztab Popławskiego utworzono między godziną 15 a 16 na lotnisku Ławica, a od godziny 20 przeniósł się on do wojskowych budynków przy ul. Kościuszki. Tam to podobno wydano nawet rozkaz podjęcia ostrzału artyleryjskiego w kierunku miejsca największego nocnego oporu przy ul. Krasińskiego, gdyby walki przedłużały się. Przesadny był to chyba rozkaz, jeśli przypomnimy liczbę osób cywilnych biorących udział w walkach. Zakończono te walki dopiero około godziny 4 w nocy z 28 na 29 czerwca. Nie wszystkich uzbrojonych cywilów obezwładniono, następnego dnia ostrzeliwali się jeszcze z dachów w około 30 różnych punktach Poznania. Koniecznie trzeba chyba uściślić dane dotyczące udziału wojska w wypadkach, gdyż właśnie brak konkretnych szczegółów sprzyja tworzeniu się czarnej legendy Poznania 1956.
Nie są to na pewno wszystkie pytania i wszystkie wątpliwości, które nasuwają się historykowi próbującemu spoglądać na Poznański Czerwiec z perspektywy szczegółowej faktografii i – o ile można – chłodnego, obiektywnego dystansu. Już te spostrzeżenia i wnioski upoważniają jednak do tego, aby nie poprzestawać na takiej perspektywie, aby zdobyć się na sformułowanie wniosków zmierzających do uogólnień i pomagających zrozumieć zarówno wymowę procesów historycznych dających o sobie znać przy problemie „Poznania”, jak i socjologiczne prawidłowości wpisane w perypetie tamtego dnia. Wypadki poznańskie stanowią zresztą pasjonujące pole obserwacji i stwarzają możliwości dokonywania instruktywnych analiz właśnie dla zgłębienia istoty tych prawidłowości.
Pierwsze wnioski tego rodzaju postawili już socjologowie zeznający jako biegli w procesach poznańskich (Chałasiński, Szczepański, Szczurkiewicz). Mówili o specjalnych prawach kierujących zachowaniem się tłumu, o psychice jednostki poddanej naciskowi tych praw. Dla tego rodzaju badań ważne są nie tylko prawdziwe informacje o wydarzeniach tamtego dnia, ale także wiadomości o krążących wtedy plotkach, o powstających legendach, o nastrojach panujących w tłumie i w mniejszych grupach podekscytowanych ludzi. Należy zatem spojrzeć na reakcje z tamtych czasów także z tego punktu widzenia.
Można też zastanowić się nad rolą pewnych stereotypów wyobrażeniowych przy podejmowaniu indywidualnych, a szczególnie zbiorowych decyzji w takich właśnie tłumnych i napiętych emocjonalnie okolicznościach. Przykład: dezinformacja o uwięzieniu delegatów wysłanych do Warszawy poprowadziła – jak wiadomo – tłumy na więzienie przy ul. Młyńskiej oraz na gmach UB przy ul. Kochanowskiego. Cegielszczacy wiedzieli przecież, że ich delegaci z Warszawy wrócili i nie zostali uwięzieni – spotkali się z nimi na masówce poprzedniego dnia, a kilku z nich było wśród demonstrantów na placu przed zamkiem. Jak ustalił A. Choniawko, w areszcie znajdował się wtedy jedynie jeden ze strajkujących poprzedniego dnia kolejarzy – robotników ZNTK: Rutkowski z Szamotuł. O jego aresztowaniu Kraśko nic jeszcze nie wiedział, gdy był w tej sprawie indagowany przez przedstawicieli robotników, którzy weszli do gmachu KW około godziny 9.30 w dniu 28 czerwca. Ten incydent stał się może fundamentem powstania brzemiennej w skutki dezinformacji o uwięzieniu delegatów ZISPO i rzucenia bojowego hasła nawołującego do poszukiwania uwięzionych. To, że tak łatwo hasło to zostało podchwycone i rozpowszechnione, stwarza podstawę do stwierdzenia, że w zbiorowej świadomości istniała podatność na podjęcie rewolucyjnej analogii – „zdobywanie Bastylii”.
Inny schemat myślowy to przeświadczenie, że symbolem rządów totalitarnych jest zawsze policja polityczna, której reprezentanci wyposażani są w demoniczne cechy i akcesoria. Ofiarą podręcznikowego wprost zachowania się tłumu, reagującego hajdamackim gniewem na pojawienie się takiego demona, padł kapral Zygmunt Izdebny, którego rozpoznano na ulicy jako funkcjonariusza UB, którego zaszczuto i zagoniono na dworzec, by tam – bezlitośnie bijąc i kopiąc tego człowieka – okrutnie go zamordować.
Ze stereotypów emocjonalnych i patriotycznych wywodziła się także treść plotki, jakoby do Poznania przyjechali żołnierze radzieccy przebrani w polskie mundury. Nie ma podstaw do uwiarygodnienia tej wieści. Główną przesłanką jej powstania – jak świadczą o tym wspomnienia – były usłyszane rzekomo z ust żołnierzy przekleństwa i obelżywe słowa wypowiedziane po rosyjsku. Nawet jeśli rzeczywiście ktoś coś takiego usłyszał, nie stanowi to żadnego dowodu na obecność radzieckiego wojska w mundurach i w czołgach ze znakami Ludowego Wojska Polskiego. Tego rodzaju obcojęzyczne wyrażenia, właśnie takie wyrażenia, pojawiają się bardzo często w mowie potocznej Polaków, a trzeba także pamiętać, że w czerwcu 1956 r. służyli jeszcze w wojsku polskim wyżsi rangą oficerowie, dla których język rosyjski był językiem w takim samym stopniu codziennym, co język polski. Byli to Polacy z tzw. Kresów Wschodnich i obywatele radzieccy polskiego pochodzenia, odkomenderowani jeszcze w czasie wojny do służby w polskim wojsku. Przesadne wyolbrzymienie w ówczesnej świadomości zbiorowej poznańskiej ulicy tego rodzaju spostrzeżeń wyrosło zaś na podłożu szoku moralnego w momencie, gdy po godzinie 13 zobaczono wojsko polskie strzelające do rodaków, co kontrastowało z przyjaznym zachowaniem się innych żołnierzy, wcześniej przybyłych w okolice ul. Kochanowskiego, którzy bratali się z cywilną ludnością. Tradycyjne przywiązanie do obrazu polskiego żołnierza, szlachetnego obrońcy ideałów wolnościowych, ściśle związanego z narodem, broniło się więc za pomocą tej wieści przed prawdą, która zdolna była zniszczyć rycerski stereotyp. W tym kontekście widzieć trzeba także wieści rehabilitujące polskie wojsko przed odium, które mogło być na nie rzucone po „Poznaniu” – często bowiem opowiadano o scenach współudziału żołnierzy w szturmie na gmach UB oraz stworzono tragiczną legendę o rozstrzelaniu kilkunastu takich żołnierzy, wiernych patriotycznej tradycji.
Według wzorców z powstania warszawskiego lub z filmów o tematyce wojennej przedstawiających walki uliczne