Odyssey One Tom 7 W cieniu zagłady. Evan Currie. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Evan Currie
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Зарубежная фантастика
Год издания: 0
isbn: 978-83-65661-85-2
Скачать книгу
okręcie.

      – Proszę wybaczyć, ale trochę mi ulżyło, sir.

      Eric parsknął śmiechem.

      – Całkowicie to rozumiem.

      – Jakie będzie nasze zadanie przez ten czas?

      – Niełatwe, kapitanie – odparł Weston z powagą. – Zwiększamy częstotliwość patroli, dostosowujemy terminarz do naszej floty, która rośnie w siłę, ponieważ niedawno została uruchomiona Ziemska Kuźnia.

      Roberts wiedział doskonale, że to zwyczajne kłamstwo.

      Owszem, nowa stocznia oficjalnie już działała, ale miało minąć jeszcze trochę czasu, zanim wypuści pierwsze jednostki. Na dodatek bez „Odyseusza” grupa zadaniowa liczyła jeden okręt mniej i traciła sporo z siły ognia.

      – Czyli należy spodziewać się kolejnych ataków – stwierdził Roberts.

      – Należy spodziewać się czegoś więcej, kapitanie. Musimy być gotowi do starcia z dużymi siłami inwazyjnymi.

      Roberts popatrzył na niego przenikliwie, nie zdołał ukryć błysku ciekawości w oczach. Wiedział, że wróg zdołał wykraść ważne informacje, ale odnosił wrażenie, że nikt nie ma pewności, jakie dokładnie.

      – Na ile to pewne?

      – Na tyle, że admirał zdecydowała się wyciągnąć „Enterprise” z floty i przysłać go do nas.

      Roberts gwizdnął cicho.

      „Enterprise” był okrętem przestarzałej już klasy Odyseja, ale zmodyfikowanym tak, aby unowocześnić jego pierwotną konstrukcję ze scentralizowanym stanowiskiem dowodzenia, naśladującą pod wieloma względami morskie krążowniki marynarki wojennej. W nowej flocie gwiezdnej stanowił relikt przeszłości, chociaż zbudowano go zaledwie kilka lat temu. Był zbyt cenny, aby wyrzucić go na złom, ale mało przydatny w nowoczesnych siłach zbrojnych.

      – Komodorze, „Enterprise” nie pasuje do naszej formacji bojowej, nie poradzi sobie w walce. Lasery Imperialnych potną go na plasterki.

      Weston skinął głową.

      – Wiem. Zamierzam opracować nowe wytyczne dla „Enterprise”, a także zaopatrzyć okręt w pełne eskadry vorpali i każdego drona, jakiego uda się zmieścić. Znajdę sposób, aby „Wielki E” stał się skuteczny w walce.

      Eric doskonale zdawał sobie sprawę, że Roberts jest zdyscyplinowany i nie ośmieli się powiedzieć swojemu zwierzchnikowi: „Dobrze, że nie ja muszę się tym zająć”, ale wyraz twarzy zdradzał, że właśnie tak pomyślał.

      – Tak jest, komodorze.

      – Popracuję nad „Wielkim E”, a pan tymczasem poprowadzi grupę na granice przestrzeni kontrolowanej przez Priminae. Wiemy mniej więcej, gdzie zaczyna się obszar podlegający Imperium, i właśnie na nim należy się skupić, bo stamtąd zapewne przybędą siły inwazyjne.

      – Jasne. Jakie rozkazy, jeśli wróg się zbliży?

      Weston się zawahał.

      – Wykonać odwrót i prowadzić działania nękające. Nie podejmować zbędnego ryzyka. Zebrać jak najwięcej danych wywiadowczych. Jeżeli będzie okazja, żeby osłabić siły Imperium, proszę ją wykorzystać, ale niech się pan postara zachować swoje okręty w jak najlepszym stanie. Nie spodziewam się, że Imperialni zaryzykują kolejny wypad zwiadowczy. Dwa razy dostali od nas mocno po nosie. Nie są głupi, więc albo całkowicie się wycofają, albo tym razem sprowadzą potężną armadę.

      Roberts zgadzał się z opinią Westona. Niejeden raz stawiał już czoła potężnym siłom wroga, jednak wtedy miał przewagę, ponieważ znał możliwości obronne Priminae i Ziemi.

      – Ale pan nie wierzy, że Imperialni się wycofają? – zapytał Roberts, z góry znając odpowiedź.

      – Nie sprawiają wrażenia takich, co się wycofują – stwierdził Weston. – Z nieznanych powodów rozpoczęli kampanię wojenną od zagłady, kapitanie. Tak się nie robi, jeśli zakłada się możliwość odwrotu.

      Trudno się było nie zgodzić.

      – Racja – westchnął Jason Roberts. – Mam panu zostawić kilka Włóczęgów?

      – Nie trzeba. I tak ma pan o jednego Herosa mniej. Nie zamierzam jeszcze bardziej osłabiać grupy zadaniowej.

      – Dziękuję, sir. Wydam rozkazy, aby okręty były gotowe do odlotu – oznajmił Roberts, a potem rozejrzał się, aby sprawdzić, czy nikogo nie ma w pobliżu. On i Weston byli sami. – Komodorze, tak między nami… Co właściwie się dzieje?

      Eric westchnął.

      Zdarzało mu się ujawniać Robertsowi tajne informacje. Na kapitanie można było polegać, że nie piśnie słowa, był też solidny i niewzruszony jak kamień, a jego podwładni często żartowali, że można by tak opisać nie tylko cechy charakteru dowódcy, lecz także rysy jego twarzy. Weston wolałby niczego nie ukrywać przed kapitanem, ale jak miałby wyjaśnić pojawienie się Odyseusza?

      – Kapitanie, nawet gdybym powiedział, i tak mi pan nie uwierzy. Zapewniam, że nie chodzi tylko o mnie. Sprawa należy chyba do najdziwniejszych, z jakimi się zetknąłem, a sam pan wie, że przeżyłem niejedną niecodzienną sytuację.

      – Gdybym usłyszał to od kogoś innego, roześmiałbym mu się w twarz. – Roberts skrzywił usta w lekkim uśmiechu. – Czy to tajne?

      – Na pewno pozostanie tajne, dopóki nie wymyślę, jak wyjaśnić to najwyższemu dowództwu. Na razie sprawa jest po prostu dziwna.

      – Jednak zdaje sobie pan sprawę, komodorze, że musi pan ukrócić plotki, które krążą na okrętach, prawda? Jeżeli wśród kadetów rozniesie się pogłoska, że „Odyseusz” jest nawiedzony przez ducha, nie zdoła pan nigdy uzupełnić strat w załodze.

      – W tych plotkach jest niestety ziarno prawdy – wyznał Eric.

      – Co proszę?

      – Kiedyś to panu wyjaśnię – obiecał Weston. – Najlepiej wtedy, gdy znajdzie pan czas, żeby wpaść z wizytą i przyjrzeć się problemowi z bliska. Na razie jednak niech pan dopilnuje moich okrętów, dobrze?

      – Tak jest, sir.

      – Doskonale. No to zjedzmy coś, zanim pan odcumuje – zaproponował Eric nieco pogodniejszym tonem.

      – Z przyjemnością, komodorze.

      Okręt Priminae „Desay”

      Admirał Gracen przeszła przez śluzę powietrzną. Uśmiechnęła się na widok czekającego już Raela Tannera. Naczelny admirał Priminae był mężczyzną drobnym, ale otaczała go aura, dzięki której zawsze rozpoznawano w nim dowódcę, nawet bez śnieżnobiałego munduru.

      – Pani admirał – powitał Gracen z szerokim uśmiechem – witam na pokładzie „Desay”.

      Gracen ucieszyła się, że znowu go widzi.

      – Cieszę się, że tu jestem, admirale. Piękny okręt. Gdy się zbliżał, zrobiliśmy skan. Zdaje się, że ma kilka nowych przeróbek?

      – W rzeczy samej – przyznał radośnie Tanner. – Zaczęliśmy adaptować więcej waszych pomysłów do naszych jednostek, a także wykorzystywać własne stare i nowe koncepcje. „Desay” to nasz nowy okręt… jak to określacie? Flagowy?

      – Tak – uśmiechnęła się Gracen. – I proszę mi mówić po imieniu.

      – Tylko jeśli zrobisz to samo.

      –