Z inteligentnymi szpiegami Aymes umiał sobie radzić, jednak głupi byli niebezpieczni.
Jego załoga, zredukowana tylko do podstawowego personelu, pracowała pilnie, gdy kapitan wszedł i rozejrzał się po mostku. Właśnie tego się spodziewał, ale widok podwładnych przy pracy sprawił mu przyjemność.
Większość wewnętrznych systemów została odłączona na potrzeby napraw, prawie trzy czwarte ekranów i stanowisk nie działało. Zewnętrznej aparatury też nie można było na razie włączyć z powodu remontów, więc jej wskaźniki również nie świeciły.
Aymes zdusił ciężkie westchnienie i usiadł przy stanowisku dowodzenia, a potem otworzył osobiste pliki.
Sądząc po tempie przeróbek, należało się spodziewać, że okręt zostanie wysłany do akcji, gdy tylko remont się zakończy. Gdyby panu sektora zależało, aby załogi jednostek miały czas zapoznać się z nowymi systemami i choć trochę opanować ich obsługę, pozwoliłby na dokonywanie ulepszeń etapami i bez takiego pośpiechu.
Kapitanowi Aymesowi nie pozostało zatem nic innego, jak tylko opanować nerwy i zabrać się do tworzenia symulacji, które pozwolą załodze ćwiczyć z nowym sprzętem.
Nie był to, co tu kryć, najlepszy sposób na przeprowadzenie przygotowań do wojny, ale Aymes nie miał wyboru, więc musiał radzić sobie, jak mógł.
Rozdział 3
Okręt Sojuszu Ziemskiego „Odyseusz”
Kuźnia, układ Ranquil
Na pokładzie panowała cisza, gdy komodor i admirał szli przez hangar. Oświetlenie było skąpe, ponieważ większość przewodów zasilania została odłączona od reaktora, utrzymywanego ze względów bezpieczeństwa na granicy stabilności. Gracen ogarnął chłód, ale podejrzewała, że to raczej doznanie psychosomatyczne. Na myśl, że reaktor został wygaszony do poziomów granicznych, robiło jej się słabo, mimo że doskonale rozumiała techniczne warunki tego procesu.
W przeciwieństwie do większości reaktorów te, które działały w oparciu o osobliwość, nie powinny nigdy się stabilizować, ponieważ wtedy wymykały się spod kontroli. Stabilizacja była zła, oznaczała bowiem, że osobliwość ma na tyle dużo masy, aby stać się samowystarczalna, a wtedy wyłączenie jej stawało się niemożliwe. Systemy w pewnym sensie musiały zachowywać stabilność, choćby z konieczności, jednak nikt nie życzyłby sobie stabilnej osobliwości na orbicie zamieszkanej planety albo co gorsza – jak w tym przypadku – w bezpośredniej bliskości gwiazdy.
„Nasze słońce zostało pochłonięte przez okręt gwiezdny” – na takie epitafium mogłaby liczyć zniszczona cywilizacja.
– Jeżeli ma pan rację, komodorze, sytuacja szybko się pogorszy – stwierdziła Gracen, gdy przemyślała wszystko, co powiedział jej Weston na temat abordażu i kradzieży danych przez Imperium.
Eric skinął głową z ponurym grymasem.
– W tym, co się stało, nie potrafię się doszukać żadnych dobrych stron, pani admirał. Jeżeli Imperialni rzeczywiście zdobyli informacje o nas, jak podejrzewamy, na pewno już wiedzą, że tak naprawdę nasze działania to bezczelny blef na skalę międzygwiezdną. Z tego, co przeczytałem o Imperialnych i ich metodach, jeżeli zaczną choćby podejrzewać, że blefujemy, na pewno postanowią nas sprawdzić.
Gracen skrzywiła się z niechęcią, ale musiała przyznać mu rację.
Imperialni byli cywilizacją dążącą do konfrontacji. Potwierdziło to zachowanie tych bardzo nielicznych jeńców, których udało się pojmać oddziałom Ziemian i Priminae – niezależnie od rangi w swojej hierarchii wszyscy raz po raz prowokowali swoich strażników i podważali każde ich słowo. Gdy uznawali, że okoliczności mogą ulec zmianie, opierali się przesłuchaniom jeszcze mocniej.
Weston przypuszczał, że ma to wiele wspólnego z tym, że jeńców więzili Priminae, którzy pod każdym względem byli łagodni, ale Gracen uważała, że chodziło o coś innego. Pomimo że Priminae traktowali jeńców o wiele lepiej niż ziemscy strażnicy, admirał wiedziała, że utrzymywali bezwzględną dyscyplinę. Nie pozwalali się oszukiwać lub zmylić i postępowali zawsze według procedur, niezależnie od tego, jak często jeńcy ich prowokowali i zmuszali do powtarzania niektórych czynności.
Nie, jeńcy z Imperium byli po prostu zaprogramowani tak, by nieustannie dążyć do konfrontacji. Admirał przypuszczała, że stanowiło to typową cechę ich kultury. Właśnie dlatego nie wątpiła, że Weston ma rację. Jeżeli podejrzewali blef, nie zawahają się go sprawdzić. Mimo wszystko trudno było przewidywać zachowania programowane społecznie, zwłaszcza gdy się za dobrze nie znało danej kultury. Ludzie Gracen całkiem nieźle radzili sobie ze zrozumieniem różnic genetycznych pomiędzy Imperialnymi i Priminae oraz mieszkańcami Ziemi, jednak kultury obcych nadal pozostawały nieznane. W przypadku Priminae, którzy byli otwarci, przeszkodę stanowił ogrom historii ich społeczeństwa – choćby z tego powodu nie dało się szybko jej przejrzeć i przyswoić.
O Imperialnych ludzie wiedzieli tylko tyle, że bezwzględnie dążą do walki i nie lubią sytuacji, gdy napotykają stanowczy opór. Nawet gdy zostali zmuszeni do odwrotu, nigdy nie ulegali na długo.
– Musimy częściej patrolować naszą przestrzeń – zdecydowała Gracen.
– Nasi ludzie zaczną się niepokoić – zauważył Eric. – Nie mamy wystarczającej liczby okrętów.
– Nic na to nie można poradzić. Przygotuję rozkazy, gdy tylko wrócę do siebie.
Weston skinął głową. Zgadzał się z admirał, choć zwiększenie częstotliwości patroli rodziło sporo problemów. Przewidywał, że jego ludzie długo jeszcze nie zobaczą macierzystego portu, ale w wojsku należało się z tym liczyć, zwłaszcza w warunkach zagrożenia wojną.
Miesiące z dala od domu były dla żołnierzy chlebem powszednim, choć wcale nie znosili tego dobrze.
Eric przyjął rozkazy do wiadomości, chociaż wiedział, że jego ludzie nie będą zadowoleni. Cóż, ponarzekają i przejdą nad tym do porządku dziennego. Byli zawodowcami.
– Będę musiała dołączyć do patroli również „Enterprise” – stwierdziła z wahaniem admirał Gracen.
– Koniecznie – zgodził się Weston bez wahania.
– Ten okręt nie spełnia nowoczesnych standardów – upomniała go surowo przełożona. – Gdybym mogła, zezłomowałabym ten wrak osobiście, zamiast dawać mu legendarną nazwę.
Eric westchnął. Zdawał sobie sprawę, że Gracen miała rację. „Enterprise” poświęcił się podczas ostatniej bitwy, gdy udało się odeprzeć Drasinów z Ziemi i z Układu Słonecznego. Okręt wykonał zadanie w naprawdę wielkim stylu. Od tamtej pory we flocie zawsze musiał być „Wielki E” – jednostka ochrzczona tak na cześć legendarnego poprzednika. Szkoda tylko, że nie poczekano, można było przecież nazwać tak jeden z nowych okrętów klasy Heros, a nie przestarzały wrak skonstruowany jeszcze przed inwazją. Kapitan Carrow i jego załoga zasługiwali na lepszy hołd po tym, czego dokonali – „Enterprise” nie powinien stanowić obciążenia dla floty niemal od chwili rozpoczęcia służby.
W głębi duszy jednak Weston uważał, że Gracen nie docenia tego okrętu.
– Klasa Odyseja nie ustępuje tak bardzo Włóczęgom, pani admirał – stwierdził z przekonaniem. – A „Wielki E”
dysponuje całkiem sporą liczbą vorpali. Ile ich ma na pokładzie? Cztery eskadry?
– Pięć, ale przeciwnik