– Krystian!
Wykrzykując ostatnie słowo, zerwałam się, zlana potem, do pozycji siedzącej. Nagle zniknęło rażące światło lamp na sali porodowej, a wokół zrobiło się zupełnie ciemno. Jedynie zaglądający przez okno księżyc dawał delikatną poświatę na szafkę nocną, na której stała szklanka z wodą i budzik. Dochodziła czwarta nad ranem. To był tylko zły sen. Ale dlaczego pojawił się w nim Krystian?
Pomasowałam się po dużym i twardym brzuchu. Było mi źle i ciężko. Nocami potrafiłam budzić się co godzinę i biegać do toalety, bo mała postanawiała sobie kopać z impetem w mój pęcherz. Wszystko mnie już bolało, brzuch, skóra, kręgosłup… miałam wrażenie, że niebawem złamie mi się wpół. Nogi puchły mi cholernie, chociaż zazwyczaj widziałam je dopiero, jak wyłożyłam się na łóżku. Wielki brzuch zasłaniał mi wszystko.
– Już dobrze, maleńka, już wszystko dobrze – powiedziałam w nadziei, że usłyszy mnie moja córeczka, która na szczęście tej nocy grzecznie spała w swoim bezpiecznym domku.
Ostatnio coraz częściej dawała mi popalić, kopiąc w pęcherz moczowy albo okolice żeber. Trzeba przyznać, że miała dużo siły. Najbardziej bawiły mnie chwile, kiedy leżałam na łóżku, czytając książkę lub oglądając telewizję, i nagle czułam, jak praktycznie cały mój wielki brzuch przesuwa się w prawą stronę. Wyglądało to wprost kosmicznie, jakby jakaś nadprzyrodzona siła próbowała zdeformować moje ciało. Często żartowałam, że mała bawiła się ze mną w ten sposób w chowanego. Wpływała cała na prawą stronę, by po chwili, gdy troszkę mocniej dotknęłam dłonią w najbardziej wypukłe miejsce, uciekać, próbując schować się w bezpiecznym miejscu.
Była bardzo aktywna. Momentami bałam się, że za chwilę znudzi jej się czekanie i po prostu wyskoczy ze mnie, chcąc w końcu trafić w moje ramiona. Ja też chciałam już urodzić. Wciąż się bałam, o czym najlepiej świadczyły coraz gorsze i bardzo realne sny, nawiedzające mnie praktycznie każdej nocy. Miałam już dość zataczania się z wielkim brzuchem. Do tego lipcowe dni były bardzo upalne, puchły mi nogi i dosłownie nic mi się nie chciało. A było jeszcze tyle do zrobienia…
W pewnym momencie usłyszałam jakieś szmery w przedpokoju. Zainteresowana wyszłam po cichu od siebie, żeby sprawdzić, co się dzieje. Moim oczom ukazał się słodki widok. Emilka maszerowała przez długi korytarz, ciągnąc za nogę wielkiego misia. Weszła do łazienki, a wychodząc, zauważyła mnie. Uśmiechnęła się.
– Ciociu, mogę pospać jesce z tobą? – zapytała mnie mała łobuziara. Była taka śliczna…
– Oczywiście. Pod warunkiem, że Pan Uszaty pójdzie z nami.
– Ale fajnie! – Emi pociągnęła mocniej misia, próbując go wtargać do mojego pokoju.
Mówiłam od razu Kamili, żeby mała spała na razie u mnie. Miałam większy pokój niż ten, który ona zagarnęła na czas wakacji dla siebie i dziewczynek.
Weszłyśmy do łóżka i wspólnymi siłami wciągnęłyśmy również Pana Uszatego. Kochałam tego misia, zawsze zazdrościłam go Kamili. Dostała go na swoje pierwsze urodziny i od tego momentu był w naszej rodzinie. Z tego, co mówił tata, Emilka zakochała się w nim tak samo, jak jej mama, gdy była mała.
– Ciociu, a kiedy oddadzą ci twojego dzidziusia? – zapytała mała z wielką powagą.
– Kotku, dzidziuś jest cały czas ze mną, mam go w brzuszku. Niedługo urodzę i kolejna księżniczka będzie w naszej rodzinie – odpowiedziałam, delikatnie przykrywając Emilkę cienką kołdrą.
– Aha, to tak jak moja mama?
– Dokładnie tak samo.
– To gdzie jest tatuś twojego dzidziusia? Mój został w Grecji.
– Wiem, kochanie. Masz wspaniałego tatusia. Moja córeczka jeszcze go nie ma.
– Obyś szybko go znalazła – dodała jeszcze moja siostrzenica, odpływając w sen, a mnie ścisnęło się serce.
Moja mała córeczka nigdy nie będzie miała tatusia. Nie będzie się z nim uczyła jeździć na rowerze, nie będzie z nim rzucać kamyczków do wody, nie będzie z nim oglądać meczu piłki nożnej, czekając, aż przygotuję im przekąski… Moje dziecko miało nigdy nie doświadczyć ojcowskiej miłości. Nie wiedziałam, jak jej wytłumaczę, że tatuś jej nie kocha i nie chce znać. Godzinami zastanawiałam się, co jej odpowiem, gdy zapyta: „Dlaczego, mamo?”. Niestety, nie znałam odpowiedzi i miałam tylko nadzieję, że takie pytanie prędko nie padnie z ust córeczki.
Chciałam być dla niej silna, żeby zapewnić jej miłość, jaką powinna otrzymać od obojga rodziców. Czułam się gorsza od pozostałych matek, ponieważ nie mogłam na starcie swojemu dziecku dać tego, co powinno mieć – kompletną kochającą rodzinę.
Obudziło mnie dziwne uczucie ciężaru, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyłam. Kiedy otworzyłam oczy, zrozumiałam dlaczego. Mała Emilka wcale taka mała już nie była. To, co można było bez problemu stwierdzić, to fakt, że miała zaskakująco długie nogi, które jakimś cudem wylądowały na mojej szyi. Czyli nie dość, że trudno wyspać się w ciąży, to jeszcze gorzej będzie później. Początkowo za pewnik brałam zakup dziecięcego łóżeczka, które miało stać w moim pokoju. Z czasem okazało się, że dość duże pomieszczenie robiło się coraz mniejsze. Sporo miejsca zajęła komoda na dziecięce ubranka, z przewijakiem na blacie. Trafiłam na śliczny jasnozielony kolor i wzorek z uśmiechniętymi słonikami. Na moich półkach zagościły dodatkowe dziecięce ręczniki, rożki i inne cuda, które dostałam po córeczkach Kamili i od jej znajomej, która pół roku temu urodziła dziewczynkę. To znacznie odciążyło moją kieszeń, ale i pozbawiło przestrzeni.
Z podstawowych elementów wyprawki pozostał mi jeszcze wózek. Gdyby ktoś kilka miesięcy temu uprzedził mnie, że wybór wózka w dzisiejszych czasach nie jest wcale taką prostą sprawą, z całą pewnością wyśmiałabym go. Oczywiście nie wybierałam w sklepie stacjonarnym. Ceny w większości przypadków były po prostu kosmiczne! Wcześniej nie interesowałam się tematem (bo niby po co), ale im bardziej zaczynałam się wdrażać w świat akcesoriów dla dzieci, tym mocniej byłam przekonana, że sprzedawcy postradali zmysły. Dwa tysiące i więcej za wózek? To naprawdę nie było na moją kieszeń. Przeglądałam za to dużo ofert używanych sprzętów. Kiedy zaczynałam już tracić nadzieję, że cokolwiek uda mi się znaleźć, wreszcie trafiłam na ogłoszenie sprzedaży wózka trzy w jednym: gondola, spacerówka i dodatkowo fotelik do auta, z adapterem. Co prawda nie miałam samochodu, ale cena była bardzo przystępna i do tego urzekł mnie przepiękny liliowy kolor. Był naprawdę śliczny i teraz zajmował mi pół pokoju.
Po namyśle doszłam do wniosku, że córeczka przecież może spać ze mną, przynajmniej przez jakiś czas. Jednak po nocy spędzonej z Emilką na nowo zaczęłam mimo wszystko rozważać zdobycie łóżeczka dla córeczki.
Zrzuciłam z siebie nogi siostrzenicy i poszłam do kuchni, w której krzątała się już Kamila, trzymając na ręce Oliwię.
– Jak ty to wszystko ogarniasz? – zapytałam, przeciągle ziewając.
– Ale co, jajecznicę? Normalnie, jak zawsze.
– Nie to, wariatko. Życie.
– Nie jestem pewna, czy ogarniam. Po prostu nauczyłam się żyć zgodnie z pewnymi wytycznymi i trzymam się planu. Chcesz? – zapytała, wskazując drewnianą łopatką na apetycznie