– OK, nie krzycz. Po prostu słyszę, że coś jest nie tak. Podobno wychodzisz tylko do szkoły i to jedynie wtedy, jak masz chęci. Całe dnie spędzasz w pokoju. Chcę ci pomóc, porozmawiaj ze mną.
– Niby jak? Przylecisz tutaj ze swojej ciepłej Grecji, zostawisz męża i dzieciaki i machniesz swoją zajebistą różdżką, sprawiając, że wszystko będzie piękne i różowe?
– Czyli dziewczynka?
– Co? – Nie zrozumiałam, o co jej chodzi, co jeszcze bardziej mnie wkurzyło.
– Zapytałam, czy będziesz mieć córeczkę.
– Tak. I co, zmieniło to coś? Co za różnica? Nie chcę mieć dziecka! Jestem skończona, a moje życie nic niewarte… – Nie chciałam już dłużej tłumić w sobie rozgoryczenia, które mną ostatnio zawładnęło.
– Nie mów tak. Zobaczysz, kiedy urodzisz tę księżniczkę, pokochasz ją całym sercem i nie będziesz widzieć świata poza nią.
Kamila starała się mówić spokojnie, jakby chciała za sprawą kilku słów wpłynąć na mój stan. Wiedziałam, że jest ze mną coraz gorzej i jak najszybciej powinnam się ogarnąć. Zaczynałam przerażać samą siebie, a to już był fatalny sygnał.
– No, właśnie… jak urodzę.
– Co masz na myśli? Dasz radę, to wbrew pozorom nie takie trudne. Nie bój się.
– Łatwo ci mówić. Ciebie cały czas wspierał Tymek. Pomagał ci z przygotowaniem pokoju dla dziecka, towarzyszył ci w zakupach, doradzał, jakie ciuszki, jaki kolor wanienki albo głupiego przewijaka, wiózł cię do szpitala, trzymał za rękę i nie odstępował na krok! Miałaś go cały czas przy sobie. Kogoś, na kogo mogłaś liczyć o każdej porze dnia i nocy. To on pierwszy wziął waszą córeczkę na ręce, on robił wam pierwsze zdjęcie, kiedy karmiłaś malutką… Twój facet! Był, jest i będzie. Mój po prostu zrobił mi dziecko i porzucił, jak niechcianą już zabawkę.
– Ale… – Nie dałam jej dokończyć.
– Nie przerywaj mi! Wiem, to moja wina, że byłam głupia, chociaż zabezpieczałam się. Miałam pieprzonego pecha i zostałam z tym wszystkim sama. Nawet nie mam kogo poprosić, żeby towarzyszył mi przy porodzie, trzymał za rękę i robił to wszystko, co tam trzeba.
Chciałam dodać coś jeszcze, ale nagle jakby zabrakło mi słów. Dlaczego to robiłam? Próbowałam zranić i zrazić do siebie kolejną osobę? To nie była wina mojej siostry, że znalazłam się w tak paskudnej sytuacji. Nawarzyłam sobie piwa, które teraz musiałam sama wypić. Co za paradoks… przecież nawet tego mi tak naprawdę nie wolno!
– Chcesz, żebym tam z tobą była?
– Słucham?! – Nie wierzyłam w to, co usłyszałam. – Chcesz być ze mną na porodówce? Serio? Ty?
– Jasne, czemu nie. Zostawię Emilkę z teściową. I tak codziennie u nas przesiaduje, szczególnie jak Tymek jest w rozjazdach. A Oliwię zabiorę ze sobą. Na te kilka godzinek, kiedy będę z tobą, na pewno znajdę dla niej opiekę – zapewniała mnie siostra, a ja poczułam przyjemne ciepło, rozpływające się po moim sercu.
– Ale przecież nie wiadomo, kiedy urodzę. Niby termin jest na początek września, ale chyba sama wiesz, że to podobno różnie bywa… – Mówiłam bez ładu i składu, ale chyba sama zaczynałam się gubić.
Z jednej strony propozycja siostry była dla mnie jak wybawienie. Tak, musiałam przyznać, że cholernie się bałam. To był mój główny problem… Z drugiej jednak strony nie chciałam absorbować całego świata, bo biedna Marlenka sobie nie radzi z własnymi problemami…
– To zabiorę dziewczynki na wakacje i spędzimy je w Polsce, a pod koniec Tymek przyleci po Emilę i zabierze ją do domu. Oliwia natomiast zostanie ze mną, w razie gdybyś urodziła w terminie albo po. To naprawdę nie jest problem.
– Kocham cię, Kama, wiesz? – wydukałam łamiącym się głosem.
W odpowiedzi na to pytanie w słuchawce usłyszałam głośny śmiech siostry. Bardzo za nią tęskniłam. Czasami żałowałam, że nie mogłam się przenieść w czasie chociaż o kilka lat wstecz. Uwielbiałam wieczory, kiedy Kamila brała grzebień i ćwiczyła na moich bardzo długich włosach kolejne dziwne fryzury. Mijały nam tak całe godziny, a my, popijając herbatę albo lemoniadę (Kamila robiła rewelacyjną), plotkowałyśmy jak najlepsze przyjaciółki. Często grałyśmy w planszówki, karty albo po prostu przeglądałyśmy zdjęcia z dzieciństwa i wspominałyśmy. Parskałyśmy śmiechem, widząc te wielkie kokardy, które mama z uporem maniaka przypinała nam do przedszkola. To znaczy Kamili do przedszkola, bo ja byłam jeszcze małym szkrabem, ale od najwcześniejszych lat miałam burzę włosów na głowie, dlatego dumnie nosiłam wielką kokardę, zakrywającą mi pół głowy, by upodobnić się do siostry, która zawsze była dla mnie niedoścignionym wzorem do naśladowania.
Po zapewnieniach Kamili poczułam się lepiej. Wierzyłam, że będzie mnie wspierać w najtrudniejszym momencie i nie opuści ani na krok. Jak wtedy, gdy uczyła mnie pływać albo jeździć na rowerze. No dobra, może z tym rowerem tak nie do końca. Pamiętam, jak mnie puściła i zamiast za mną pobiec, zapatrzyła się na jakiegoś szalenie przystojnego chłopaka, a ja, sierota, wjechałam w kosz na śmieci i zdarłam sobie skórę na całej nodze i łokciu. Nie odzywałam się do niej przez tydzień. Przeszło mi, jak uzbierała trochę drobnych i kupiła w ramach przeprosin moje ulubione cukierki czekoladowe z jogurtowym nadzieniem. Warto czasami wpaść w śmieci…
Tego wieczoru zasypiałam spokojnie. Nie miałam okrutnych koszmarów, które przez ostatnie noce systematycznie mnie nawiedzały i nie dawały odpocząć. Przespałam całą noc bez najmniejszych problemów. Czułam się w końcu całkiem dobrze i choć brzuch już ładnie się zaokrąglił, było mi nawet wygodnie. Podobno najgorsze miało nadejść, gdy brzuch będzie już naprawdę duży, ale do tego czasu miało jeszcze minąć wiele dni. Tak wiele, a jednocześnie tak niewiele…
Dziś miał się odbyć ostatni egzamin maturalny, a po nim miałam poczuć powiew wolności. W końcu jedno zmartwienie miało odejść w niepamięć. Wystarczyło wejść do sali, wylosować zestaw pytań i odpowiedzieć na nie w języku angielskim. Nigdy nie przepadałam za językami obcymi, ale wiedziałam, że znam go na tyle, by zdać i mieć to wszystko z głowy.
Przez ostatnie miesiące chodziłam do szkoły głównie na zaliczenia. Materiał w większości przerabiałam sama w domu. Jeśli czegoś nie rozumiałam, chodziłam na zajęcia dodatkowe, gdzie spotykałam się tylko z nauczycielami. Niestety szara rzeczywistość stała się dla mnie nie do zniesienia. Wierne grono przyjaciół Krystiana bardzo umiejętnie dogryzało mi na każdym kroku, a ja nie dawałam już sobie z tym rady. Dziś miałam ich wszystkich widzieć razem w jednym miejscu po raz ostatni.
– Marlena, zapraszamy, twoja kolej. – Usłyszałam głos anglisty ze szkoły z sąsiadującej miejscowości, który zasiadał w mojej komisji.
Wstałam z krzesła na korytarzu i skierowałam się w stronę pomieszczenia, gdzie odbywał się egzamin. Praktycznie już minęłam grupę dziewczyn z klasy, gdy doszły mnie ich słowa, których z całą pewnością nie miały zamiaru przede mną ukryć.
– O, popatrz. Idzie nasza kurewka, pewnie ojca dla bachora będzie szukać – powiedziała jedna z nich, a cała reszta parsknęła śmiechem.
– Kto wie, może ojcem jest jednak jeden z nauczycieli? Podobno lubiła dawać na prawo i lewo – odpowiedziała jej blondyna, która aktualnie spotykała się z Krystianem.
Przestałam