– Rozumiem. Który tydzień?
– Trzydziesty czwarty – odpowiedziała i spuściła głowę, jakby się tego wstydziła.
Była piękna i młoda. No, może trochę za młoda, ale z całą pewnością miała szansę być wspaniałą matką. Jej facet musiał być szczęściarzem.
– Serdeczne gratulacje, mąż musi szaleć z radości.
Ta rozmowa schodziła zdecydowanie na złe tory. Dlaczego nie mogłem po prostu trzymać się schematu przeprowadzania wywiadu z pacjentami?
– Nie mam męża – wydukała.
– Oczywiście, zatem partner…
– Jego też nie mam. Możemy przejść do badania?
Ta rozmowa zdecydowanie obrała niewłaściwy kierunek…
– Tak, tak, już. Proszę tędy – powiedziałem, wskazując dłonią drzwi, za którymi znajdował się gabinet z fachowym sprzętem.
Poinstruowałem Marlenę, aby położyła się na leżance i odkryła brzuch. Nie mogłem jednak skupić się na wykonywanych czynnościach. Informacja o tym, że ta dziewczyna nie miała partnera, mocno mnie zdziwiła. A może po prostu się pokłócili? W końcu kobiety w ciąży to chodzące bomby hormonalne, nigdy nie można być pewnym, kiedy wybuchną.
– Pani Marleno, przebieg badania jest w pani odczuciu identyczny jak zwykłe USG. Naniosę odrobinę żelu na skórę i za pomocą głowicy będę odczytywał obraz. Podczas badania nie będę pani opowiadał, co widzi pani na monitorze na wprost. Domyślam się, że miała pani już kilka badań, my skupimy się na konkretnym problemie, a dokładniej na jego wykluczeniu. Jest pani gotowa?
– Tak, proszę zaczynać. Chcę mieć to już z głowy.
– Wszystko dobrze?
– A jak pan myśli, panie doktorze? – odpowiedziała Marlena ze wzrokiem utkwionym we mnie. W oczach miała złość i… ból?
Zlękniony wyraz jej oczu sprawił, że aż ścisnęło mnie za serce. Nie mogłem jednak teraz o tym myśleć. I tak zdecydowanie się zagalopowałem.
– No dobrze, pani Marleno – zacząłem kilka minut później. – Dokładnie przeanalizowałem każdy obraz i już cokolwiek mogę powiedzieć. Ile ma pani wzrostu?
– Metr sześćdziesiąt.
– Dobrze, a ojciec dziecka?
Starałem się nie patrzeć na dziewczynę. Wiedziałem, a raczej czułem, że nie chciała się wdawać w rozmowy o nim. Niektóre pytania jednak w konkretnej sytuacji musiały paść, a już z całą pewnością w tej.
– Nie wiem dokładnie. Może metr siedemdziesiąt pięć? Raczej nie więcej.
– To by się zgadzało. Wie pani, faktycznie te kości długie są odrobinę za krótkie, ale na tym etapie ciąży mieszczą się jeszcze w wartościach granicznych. Ale nie będę opowiadał teraz o cyferkach, bo raczej nie to panią interesuje, mam rację?
Skinęła głową. Wyglądała na odrobinę uspokojoną, choć wciąż zlęknioną.
– Nie mogę powiedzieć na sto procent, ponieważ pewności nigdy nie mamy… Może nie pracuję jeszcze w zawodzie długo, ale… – Teraz cały czas starałem się patrzeć w te przestraszone zielone oczy, które oczekiwały odpowiedzi, że wszystko będzie dobrze. – …pani Marleno, najprawdopodobniej córeczka będzie po prostu niska i… piękna po mamie. O, proszę spojrzeć na to zdjęcie. – Pokazałem Marlenie jeden z wydruków, po czym kontynuowałem: – Z profilu już jest do pani podobna, prawda?
Uśmiechnąłem się do niej, a na twarzy dziewczyny wreszcie zagościł spokój. Tylko czy miał on już trwać wiecznie? Prawdopodobnie był to dopiero początek wszystkiego…
11. Marlena
Wrzesień 2011
– Już dłużej nie wytrzymam! – Mój krzyk poniósł się po całej sali, ale nie zwracałam już na to uwagi.
Od siedmiu godzin znajdowałam się w tym miejscu i byłam pewna, że nie wytrzymam już ani minuty dłużej. Rano miałam kontrolną wizytę u pani ginekolog, która zapewniała mnie, że jeszcze przez tydzień nie urodzę. Tydzień! Minęło kilka godzin od tej rozmowy, a ja już odczuwałam pierwsze skurcze. Doktor wspominała, że jeśli takie się pojawią, to będą dopiero te przepowiadające, czy jak oni je tam nazywają. W każdym razie dzisiejszą noc miałam spędzić w swoim łóżku. Jednak siedem godzin temu wylądowałam na porodówce z bólami co trzy minuty. Po wstępnym badaniu pani doktor stwierdziła: „Rodzimy!”. Z uśmiechem na ustach oznajmiła, że dziecko ułożone jest idealnie, rozwarcie na trzy centymetry. Kilka godzin i miało być po wszystkim.
– Marlenko, jesteś silna. Jeszcze troszkę… Dasz radę. – Kamila pocieszała mnie jak tylko mogła i dodawała mi sił. Powoli jednak i jej zapewnienia, że już za moment będę trzymać swoją córeczkę na rękach, przestawały mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie.
Na początku mogłam jeszcze chodzić do łazienki, korzystać z prysznica albo siedzieć na wielkiej piłce. Może dużo to nie dawało, ale na koszmarne bóle krzyżowe choć odrobinę pomagało. Właściwie skurcze nie były takie dokuczliwe w porównaniu z bólami krzyżowymi. Im dłużej to trwało, tym bardziej miałam wrażenie, że ktoś stoi za mną i z całej siły uderza mnie w kręgosłup jakimś młotkiem. Można było zwariować!
– Już nie mam siły, zróbcie mi cesarkę! Nie mam już sił! – wycedziłam przez zęby, po czym poczułam kolejny gwałtowny skurcz. Tym razem również krzyknęłam, żeby uśmierzyć choć trochę ból.
Od jakiejś godziny miałam zakaz kursowania do łazienki. W ogóle nie pozwolono mi już chodzić. Musiałam leżeć na tym okropnym krześle ginekologicznym i czekać na rozwój wydarzeń. Czułam się jak zamknięte w klatce zwierzę, które nie ma prawa decydować o swoim ciele. Podświadomie wiedziałam, że powinnam wstać. Próbowałam się podźwignąć, jednak położna bacznie mnie obserwowała i kategorycznie zabroniła się ruszać.
– Kamila, ja chcę się podnieść! – Kilka głębokich i szybkich oddechów. – Proszę…
– Proszę pani, dlaczego moja siostra nie może się sama ułożyć? Nie wie pani, że ciało kobiety reaguje intuicyjnie w takich sytuacjach? Skoro Marlena chce się podnieść, to znaczy, że tak będzie jej lepiej.
Siostra starała się interweniować, ale czułam, że nie przyniesie to żadnych efektów. Tymczasem atakowały mnie kolejne skurcze, które były już naprawdę bardzo silne.
– Może i jej tak, ale dziecku z całą pewnością nie. Nie próbuj mnie pouczać, drogie dziecko. Pracuję w tym zawodzie od trzydziestu lat. Odebrałam tyle porodów, że mogłabym zaludnić małe osiedle. Nie denerwujcie się, niedługo urodzimy.
– A może po prostu tak jest pani wygodniej? Przecież stosuje się już pozycje wertykalne, zamiast horyzontalnych. Rodzącym podaje się też znieczulenie i pozwala znacznie dłużej być w wodzie. To ma być „rodzenie po ludzku”? – irytowała się Kamila.
– Bardzo proszę nie podważać moich kompetencji i zasad funkcjonowania naszego szpitala, bo wyproszę panią z sali! – fuknęła położna.
Wiedziałam, że nic nie ugramy z tą babą. A jeszcze kilka dni temu koleżanka Kamili pisała mi, jak cudownie przebiegał jej poród. Dostała gaz rozweselający, prawie cały poród spędziła w wannie.